Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Dalsze zgryzoty inteligencji („Jeżycjada”)

Artykuły /

Każdy wytrwały czytelnik ma swoją opowieść o Jeżycjadzie – pełną nadziei, rozczarowań, wspomnień i sentymentów. Z moich rozmów z ludźmi, zarówno na uczelni, jak i w internecie czy gronie znajomych, wynika, że w wypadku kilku ostatnich części sagi dominują raczej te negatywne wrażenia: Musierowicz nie przynosi już nadziei, jest coraz dalsza od ukazywania rzeczywistości „takiej, jaką jest”, rozwiązania fabularne bawią coraz mniej etc.

Jako oddana pasażerka PKP oraz łódzkiego i krakowskiego MPK, z zadowoleniem zauważyłam jednak ludzi w różnym wieku zaczytujących się w Ciotce zgryzotce. Borejkowie nie znikają też ze stron internetowych i forów. A więc zapotrzebowanie na lekturę Musierowicz pozostaje żywym zjawiskiem, niezależnie od tego, że miejska saga zamieniła się jakiś czas temu w leniwie toczący się serial W Pobiedziskach (przywodzący na myśl mało porywający i dość protekcjonalny względem lokalnej ludności serial Siedlisko z lat 90., z Anną Dymną i Leonem Pietraszakiem w roli przybyszów z miasta). Nie będę polemizowała z zawiedzionymi fanami, podzielam w wielu kwestiach ich stanowisko.  

Podzielę się zaś ciągiem dalszym mojej opowieści, którą w zeszłym roku zebrałam w pracy magisterskiej na temat Jeżycjady jako opowieści o polskiej inteligencji. Próbowałam uzyskać pewien kompromis między dawną krytyką – tą profesorską, wśród której prym wiedli prof. Raszewski, prof. Biedrzycki i inni zachwyceni „dziewczęcymi powieściami” inteligenci, a tą trochę późniejszą – feministyczną, dość agresywną, domagającą się większego realizmu. Dążyłam do wykazania, że Jeżycjada jest bardziej spójna, niż może się wydawać; według mojej interpretacji to nie coraz gorsze i coraz mniej życiowe opowiastki o dorastających panienkach, lecz konsekwentny portret zmian, które zachodzą w bliskim autorce środowisku poznańskich inteligentów i – przede wszystkim – ich stosunku do tego, co dzieje się na zewnątrz bańki środowiskowej. Biedujący w PRL-u i chcący biedować nadal w latach 90. (aby zachować pewien etos i pozostać w opozycji do chamskich i egoistycznych dorobkiewiczów), w XXI wieku Borejkowie zaczynają korzystać z przywilejów wolnego rynku i otwartych granic. Podróżują, emigrują i wydają coraz więcej pieniędzy na produkty, które nie są związane z rozwojem kulturalnym. Jednocześnie w niektórych kwestiach nadal pozostają moralizatorscy i może właśnie ten rozdźwięk budzi niepokój i niesmak wśród czytelników.

W ostatniej powieści, którą analizowałam w swojej pracy, czyli Febliku, dochodzi do symbolicznego pojednania Borejków z bogaczami – mowa o scenie, w której Ignacy Grzegorz z ukochaną Agnieszką udają się do „bogacza z Sołacza” dostarczyć zamówiony dzban. Ironiczna ksywka nadana bohaterowi sugeruje, że stosunek inteligentów do biznesmenów nie uległ zmianie – zobaczymy z pewnością kogoś podobnego do hipokrytów Majchrzaków (Córka Robrojka) lub władczego ojca Czekoladki (Sprężyna). Tymczasem Ignaś z Agnieszką prowadzą miłą rozmowę z małżeństwem, które po latach starań spodziewa się bliźniaków; małżonkowie okazują sobie nawzajem dużo czułości, także wobec gości wydają się serdeczni. W taki sposób autorka symbolicznie wybrnęła z konfliktu trwającego od czasów obrad Okrągłego Stołu – można zyskać sympatię inteligenta będąc bogatym, po pierwsze: uznając podobne do niego wartości (gościnność, opiekuńczość, otwartość), po drugie: dlatego, że sami inteligenci zaczynają być coraz bogatsi i zaradniejsi (budują domy pod miastem, prowadzą własną działalność etc.), więc konformizm przestaje być dla nich czymś obcym i niepokojącym.

Gdybym miała włączyć do swojej pracy także Ciotkę zgryzotkę, miałabym pewien kłopot z zachowaniem spójności interpretacji. Przede wszystkim dlatego, że jako jeden z głównych tematów powraca tu model kobiecości i to dokładnie ten, który nie podobał się feministkom (i, prawdę mówiąc, mnie również). Wolałabym spojrzeć na tę kwestię inaczej niż poprzez pryzmat dyskusji o antykoncepcji czy aborcji, których brakowało w Jeżycjadzie Kindze Dunin. Przed tymi zarzutami broniłam autorki, twierdząc, że po prostu w inteligenckich domach nie o wszystkim rozmawia się wprost – na tym polega pewna retoryka środowiskowa, co nie znaczy, że jest to zjawisko pozytywne.

W Ciotce zgryzotce siostry z domu Borejko, będące aktualnie w wieku okołomenopauzalnym, bez wyjątku twierdzą, że mężowie są ich największą podporą i filarem, na którym opierają swoje życie. Twierdzą, że mężczyźni są w stanie uspokoić je jednym zdaniem czy gestem (pomijając fakt, że wcześniej same muszą stawić czoła rozmaitym problemom – wychowawczym, zawodowym, rodzinnym, zdrowotnym etc.). Tym razem trudno jest mi usprawiedliwić autorkę, gdy OTWARCIE i WPROST przyznaje, że o pewnych rzeczach i problemach nie powinno się rozmawiać, bo są zrozumiałe same przez się lub rozwiązuje je aura towarzysząca uczuciom. Za jedną z najbardziej żenujących scen całego cyklu uważam dialog Grzegorza, czyli ojca z synem Ignacym o obecności przy porodzie, kiedy panowie zastanawiają się, czy otworzyć piwo, bo właściwie tak pewnie powinna wyglądać „męska” rozmowa…

Okazuje się, że nikt w rodzinie nie wiedział o omdleniu Grzegorza podczas porodu żony, podobnie, jak główna bohaterka powieści – Nora Górska – nie wiedziała o niezdanej przez matkę maturze. Być może dlatego, że wedle deklaracji Patrycji (z domu Borejko), wzorem są dla niej rodzice, którzy nigdy nie rozmawiali z córkami o związkach, a mimo wszystko świecili przykładem, dzięki czemu każda z nich dokonała właściwego wyboru. (Nie jest to do końca prawda w znaczeniu fabularnym; kiedy cofniemy się do lat młodości Borejkówny, okaże się, że jest ona właśnie tą, która ma odwagę się wykłócać, także na temat swoich prywatnych wyborów i zarzucać ojcu – filologowi klasycznemu – szeroko rozumianą nieżyciowość). Powrót Róży do Polski po kolejnym porzuceniu przez Fryderyka również odbywa się dyskretnie, za radą Gabrysi. Okazuje się też, że Ignacy – nestor rodu – od lat wiedział o tym, że żona pisuje sztuki pod pseudonimem Kal Amburka, ale szanował fakt, że nie chce mu ona tego powiedzieć. Łusia nie mówi rodzicom o swoim chłopaku pół-Japończyku, przedstawia go jako kolegę. Autorka spieszy z komentarzem, że kandydat był ochrzczony w Poznaniu (co byłoby drugą sceną nominowaną do „Węży” gdyby nie uzasadnienie fabularne – Jacek ma zostać świadkiem na ślubie)…

Całe to zjawisko zarówno wpisuje się, jak i nie wpisuje w moją idealistyczną interpretację cyklu. Nie wpisuje dlatego, że nie zgadzam się z wymienionymi deklaracjami wygłoszonymi przez autorkę ustami bohaterów, chociaż – bardziej desperacko niż naukowo – mimo doznanego zawodu mam ochotę nadal bronić tej uroczej, fikcyjnej rodziny, która od lat w jakiś sposób magnetyzuje wszystkie pokolenia. Warto bowiem rozmawiać RÓWNIEŻ o kulturze, pasjach, pracy czy osiągnięciach. Nie ma nic złego w poczuciu humoru czy tradycyjnej gościnności. To cechy Borejków, z których można i warto brać przykład w każdych czasach, zwłaszcza, jeżeli nie robi się tego przeciwko komuś, jak sugerował Gombrowicz w Ferdydurke, przedstawiając szlachtę objadającą się przeciwko służbie. Nie chodzi więc o to, żeby wytykać innym, że są głupi, chamscy czy nowobogaccy, a raczej o to, żeby tę subtelność i wrażliwość pielęgnować w sobie i dzielić się nią – podejmując ryzyko, że ktoś nie będzie chciał przyjąć tego gestu. Tak chciałabym czytać Jeżycjadę, ale wymaga to chyba jeszcze większego idealizmu niż ten prezentowany przez autorkę.

Są jednak powody, dla których Ciotka zgryzotka wpisuje się w moją wcześniejszą interpretację. Musierowicz w najnowszej powieści ukazała kolejne bolączki swojego środowiska, między innymi tę, że inteligentom z jakichś powodów trudno jest mówić wprost. Nie tylko o antykoncepcji – również o niektórych emocjach, porażkach, wstydzie. Wolą uciec w stronę cytatu, metafory, żartu, zanurzyć się w pracy lub kontemplacji natury. Albo wykonać symboliczny gest, który zawiesza problemy w próżni.

Podoba mi się też nowatorskie zakończenie, w którym autorka prognozuje przyszłą dekadę i zarazem wydaje żegnać z czytelnikami (chociaż kolejna powieść tradycyjnie powstaje), jak również charakter Nory, która mierzy się z typowymi nastoletnimi problemami z niewymuszoną odwagą. Jest nowym typem bohaterki, co pokazuje, że inwencja autorki jeszcze nie wygasła. Ciekawy od strony psychologicznej jest też wyobrażony konflikt Nory z ojcem i – ostatecznie – rozmowa, która może jednak przeczy poglądom, o których pisałam wcześniej. Florian Górski „Baltona” nie ma problemu z tym, żeby rozmawiać z córką szczerze, zarówno o sobie, jak i o jej przyszłości. W trudnej sytuacji jest dla niej oparciem. W tych przebłyskach widzę nadzieję na to, że Jeżycjada może jeszcze z powodzeniem stanąć w szranki z tak zwaną rzeczywistością.

 

Małgorzata Musierowicz

Ciotka zgryzotka

Akapit Press, 2018

Liczba stron: 286