Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Dalecy sąsiedzi (Rudolf Chmel „Kompleks słowacki”)

Recenzje /

Na początek quiz z nagrodami. Są Państwo w stanie wymienić kilku wybitnych Słowaków? Andy Warhol się nie liczy – wypada go uznać raczej za Łemka, Amerykanina albo obywatela świata. Komu przypomina się tylko Juraj Jánošik, stwór na poły baśniowy, powinien najpierw przeczytać ten artykuł, a później zbiór esejów Rudolfa Chmela. Natomiast zwycięzcy quizu mogą od razu sięgnąć po książkę.

Duma z wybitnych rodaków stanowi nieodłączny element tożsamości wielu społeczeństw europejskich. Chyba że ktoś szczyci się też znaną marką telefonów komórkowych, Muminkami i dobrą wódką o nazwie subtelnie wskazującej na kraj pochodzenia. Ale to nie jest przypadek Słowacji.

Oczywiście kult genialnej jednostki (no kto napisał najpiękniejsze nokturny świata?) bywa symptomem mentalnej choroby, służąc za rekompensatę wspólnotowych niepowodzeń. Niemniej jednak zaistnienie przedstawicieli danego narodu w globalnej świadomości potwierdza, a zarazem kreuje kulturowo-gospodarczy potencjał owej nacji, choćby nam to bardzo nie odpowiadało. Fakt, że Słowacy nie mają Chopina, Liszta ani Smetany stanowi jedną z przyczyn kompleksu, opisywanego przez Chmela. Autor tych badań jest wybitnym historykiem literatury (od lat sześćdziesiątych związanym ze Słowacką Akademią Nauk), publicystą, a od czasu Aksamitnej Rewolucji także czołowym politykiem centrolewicowym. Wszystkie te kompetencje są doskonale widoczne w tekstach składających się na książkę. Chmel, w odróżnieniu od wielu eseistów, używa klarownych argumentów, co więcej stroni od emocjonalności i łatwych bon motów, choć nie sposób mu odmówić zaangażowania i poczucia humoru.

Żaden z trzech wspomnianych powyżej kompozytorów nie pojawia się w tej ciężkiej księdze słowackiego niepokoju, przywołanie ich dla przykładu jest jednak uzasadnione ze względu na pochodzenie owych panów. Podstawowym układem odniesienia dla rozważań Chmela – obracających się wokół wielkiej polityki, problemów społecznych, kultury i historii – pozostaje Europa Środkowa, ze szczególnym uwzględnieniem Czech, Węgier i Polski (chyba w tej kolejności). Wymienienie dwóch pierwszych państw jako kluczowych dla omawianego kompleksu nikogo pewnie nie zdziwi. Tereny dzisiejszej Słowacji (podobnie zresztą jak Małopolska i Śląsk) wchodziły w skład Księstwa Wielkomorawskiego jeszcze długo przed tym, jak Siemowit objął władzę nad plemieniem Polan. Z kolei XI wiek to początek ekspansji Królestwa Węgier. Madziaryzacja krainy nad Wagiem trwa zatem z przerwami dziewięćset lat, aż do Traktatu w Trianon (1920), który przyznał te ziemie świeżo powstałej Czechosłowacji. Notabene w ten właśnie sposób zrodził się współczesny kompleks węgierski, ale to już temat na inną opowieść, choć z esejami Chmela silnie powiązaną. Skąd jednak tak istotna rola Polski w tym zestawieniu – czy ważniejsze nie są mocarstwa? Owszem, Chmel stale pisze o wpływach Rosji (carskiej, komunistycznej, putinowskiej), a także różnych form państwowości niemieckiej (monarchia habsburska, Królestwo Prus, III Rzesza). Obie te potęgi jawią się jednak jako nieosiągalne i pod wieloma względami odległe. Natomiast sąsiedzi z Grupy Wyszehradzkiej, startujący w okolicach roku 1989 z podobnych pułapów, stanowią w tekstach Chmela podstawowy wzór lub antywzór – zależnie od omawianego problemu – a także miarę sukcesów i porażek Słowaków.

Oczywiście podobieństwo tych pułapów, jeśli wejść w szczegóły, okazuje się pozorne. Po stronie Czechów, Węgrów i Polaków stoi wspomnienie wielkości, silna tożsamość i integracja społeczeństwa wokół sfery symbolicznej – na co narzeka wielu intelektualistów, ale kto z nich naprawdę chciałby się pozbyć narodowych pamiątek, upewniających, że sroce spod ogona nie wypadliśmy? Słowacy lub ich przodkowie mieli własne państwo dwukrotnie. Po raz pierwszy w IX wieku (Księstwo Nitrzańskie) – po czym śladów zostało niewiele – oraz w latach 1939–45. W tym ostatnim przypadku był to wysoce oryginalny twór katolicko-nazistowski, z księdzem Jozefem Tisą sprawującym urząd prezydenta z nadania III Rzeszy (w 1947 roku powieszono go na podwórzu Pałacu Sprawiedliwości w Bratysławie). Jesteśmy narodem fragmentów, odłamków, improwizacji, braku ciągłości historycznej, braku syntez, braku całokształtu i braku odniesień. Nie mamy charakterystycznych symboli, wyraźnych osobowości – twierdził wielokrotnie cytowany przez Chmela romantyczny poeta i polityk słowacki, Ľudovít Štúr. Ta sformułowana w połowie XIX wieku myśl, jeśli nie liczyć krótkiej kariery księdza Tisy, pozostaje aktualna do dziś.

Chmel nie traci jednak energii na załamywanie rąk nad nicością swojej grupy etnicznej, choć, nie bez zaniepokojenia, stara się określić konsekwencje doznawanego przez nią poczucia niskiej wartości. Ten urodzony w czeskim Pilźnie intelektualista, były ambasador Czechosłowacji na Węgrzech, opowiada się jednoznacznie za otwartością i przyjaźnią środkowoeuropejskich narodów, ilustrując na przykładach konkretnych awantur politycznych, jak tę zbanalizowaną ideę należy wdrażać w życie. Opisowi słowackiej ksenofobii towarzyszy raczej chęć zrozumienia odizolowanych społeczności lokalnych niż inkwizytorski zapał, który przeczyłby formułowanym przez Chmela pochwałom liberalizmu.

Przywołuje się tu zatem poglądy Vladimíra Mináča, znowu pisarza i zarazem polityka (może łączenie tych dwóch funkcji to kolejny zwyczaj wyróżniający naszych sąsiadów?). Według niego archaiczne przyzwyczajenia i związana z nimi nieufność wobec ludzi z zewnątrz są usprawiedliwione w przypadku narodu bez elit, który stale musiał uciekać przed rabunkiem i mordem. Zrządzeniem historii osiedlił się więc w górach – twierdził Mináč, przedstawiając zarazem słowacką historię założycielską, jakże inną od tej o Lechu, Czechu i Rusie. Archaiczna plebejskość ma być, zgodnie z tą koncepcją, chlubnym dziedzictwem, z którego wspólnota powinna czerpać garściami, trudno jednak przeoczyć żal tkwiący w dalszych słowach pisarza: Inni mogli budować katedry i królewskie pałace, my ciągle budowaliśmy swoje drewniane chaty. Chmel nie odmawia Mináčovi racji co do diagnozy, choć wskazuje zasadnicze niebezpieczeństwa, płynące z narracji wykluczającej dziedzictwo o korzeniach obcych z historii Słowacji. Notabene sam Štúr był żarliwym ewangelikiem, co miało wpływ na jego poezję – literatura z południowej strony Tatr pozostaje więc zanurzona w teologii luterańskiej, choćby mieszkańcy tych terenów na wszelkie sposoby starali się podkreślać swój katolicyzm.

Dla naszego czytelnika łechcący może się okazać fakt, że Chmel w kluczowych punktach swych esejów przyzywa na ratunek Polaków. Czasem powołuje się na Michnika i Tischnera, innym razem przytacza słynną deklarację Konwickiego (mało kto pamięta, że ten zgryźliwy wilniuk jako jeden z pierwszych opisywał prozą i filmem wyrwę, jaką Holokaust uczynił naszej wspólnocie): Nigdy nie skieruję swojego pióra przeciwko obcoplemieńcom. Wielokrotnie z odsieczą przybywa Gombrowicz, który chciał Polaka wyzwolić od Polski, chciał, by Polak nie podporządkowywał się swojej polskości, ale by podchodził do niej z dystansem. Chmel spiesznie jednak dodaje, że Gombrowiczowskie wadzenie się z własnym narodem – które śledził, słuchając Wolnej Europy – na Słowacji było i wciąż jest niemożliwe. To oczywiście w jakiejś mierze kokieteria.

Warto na zakończenie wspomnieć o trudnościach, jakie może napotkać odbiorca gładkiego przekładu wydanego przez Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie. Otóż Chmel pisze o Słowacji mniej więcej tak, jak Konwicki czy Gombrowicz pisali o Polsce – z wewnątrz sporu, z perspektywy osoby, w której narodowe mity, codzienne absurdy i historyczne narracje nieustannie buzują, wyzwalając polemiczną pasję. Brak w tych tekstach systematycznego wykładu o kulturze i stosunkach społecznych Słowacji, a nawiązania do dawnych dziejów Europy Środkowej nie zawsze są formułowane wprost. Wiele kwestii na północ od Tatr traci na oczywistości i trudno te kontekstualne dziury łatać przypisami – choć są wcale niezłe, podobnie jak noty biograficzne dotyczące głównych postaci wymienionych w księdze. Poza tym dziwić może, że autor, który w latach 2010–12 pełnił w rządzie Ivety Radičovej funkcję ministra odpowiedzialnego za dochowanie praw mniejszości narodowych, tak niewiele pisze na temat Romów. Z drugiej strony ten akurat temat wybrzmiewa w naszej prasie często, choć niestety są to niemal wyłącznie doniesienia o konfliktach między większością a innymi.

Przydałby się teraz polskiemu czytelnikowi jakiś zacny anty-Chmel, który przedstawiłby własny obraz słowackiej rzeczywistości, odważnie krytykując autora Kompleksu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Na razie jednak wystarczyć musi prozaik Pavol Rankov, zdobywca tegorocznego Angelusa.

 

Rudolf Chmel

Kompleks słowacki. Eseje

Tłum. Magdalena Bystrzak i Tomasz Grabiński

Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie, 2014

Liczba stron: 342

Łukasz Łoziński

(ur. 1989) – Z wykształcenia filolog i antropolog, z zawodu copywriter i PR-owiec. Lubi free jazz i rock'n'roll.