Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Czytając „Maszkarona” Patrycji Pustkowiak

Recenzje /

Młoda proza polska to dla mnie temat rozkoszny i bolesny jednocześnie, więc przy każdym kolejnym podejściu do nowych jej owoców staram się wyzbyć jakichkolwiek oczekiwań. Konsekwentnie powstrzymuję swoje względem niej pretensje, nie stawiam żądań, nie unoszę się gniewem i nie wszczynam awantur. Naprawdę staram się cieszyć tym, co będzie mi dane. I czasem tak się szczęśliwie zdarza, że z tych mulistych stawów i wartkich potoków zapisanych słów uda mi się wyłowić, no, powiedzmy, jakiegoś okazałego karasia. Czasem z tego literackiego stołu spada natomiast prosto pod moje stopy jakiś całkiem jeszcze strawny okruszek, który można podnieść, podmuchać i wtedy będzie się do czegoś nadawał. I tak właśnie miałam z tą książką – pomimo braku jakichkolwiek oczekiwań znalazłam w niej… coś nieoczekiwanego.

Maszkaron Patrycji Pustkowiak to tak naprawdę fabularyzowany esej o wstręcie, którego obiektem staje się główna bohaterka. Mania to dziewczyna tak groteskowo brzydka, że aż nierealna, a przy tym obarczona jeszcze absurdalnie powiększonym bagażem doświadczeń życiowych – od emocjonalnych braków w każdej z możliwych relacji międzyludzkich (niekochający rodzice, brak przyjaciół, niemożność znalezienia partnera) przez niespełnienie zawodowe po odczucie ekonomicznej biedy.

Jednak największym problemem Mani wydaje się nie to, że świat skąpi jej pozytywnego feedbacku, ale to, że ona sama jest w swoich oczach odrażająca. Często wydaje się, że chciałaby z siebie własne istnienie w jakiś magiczny sposób wydalić – zrzucić skórę jak gad, do którego zresztą często się sama porównuje, a na to miejsce wsadzić jakąś nową, akceptowalną wersję. I temat ten wydaje mi się naprawdę ciekawy, bo autorka zmusza swoją bohaterkę do rozpaczliwego szukania własnej tożsamości, przeprowadzając ją przez wszystkie kręgi ludzkich piekieł. Bywa więc Mania i na nieudanych randkach, i w nocnych klubach, przysłuchuje się kuriozalnym dyskusjom rozgrywającym się w najróżniejszych formatach – od spotkań crossfiterek po spędy filozoficzne. I wszędzie tam konfrontuje własne „ja” z „oni”, podejmując (nieudane zresztą) próby konkretyzacji siebie. Okaże się jednak, że znalezienie własnej formy w opozycji do form zewnętrznych nie jest wcale łatwe, a może nawet całkowicie niemożliwe. Bo to, czym Mania nie jest, nie mówi nawet jej samej o tym, czym Mania jest. Wszystkie wysiłki i upokorzenia nie skończą się chociażby tekturowo-szczęśliwym finałem jak z „Sablewskiej sposobu na…”, nie dokona się ani spektakularne wewnętrzne oczyszczenie, ani nawet prowizoryczny retusz złych emocji. Jedyne, co w bohaterce będzie wzbierać, to nienawiść, którą zresztą z czasem zacznie z przekonaniem w sobie hodować.

Podoba mi się nie tylko to, że Pustkowiak podjęła chyba trochę pomijany ostatnio temat abiektu, ale też to, że nie traktuje go jako efekciarskiego ozdobnika w całej historii, ale podchodzi do niego z badawczym zacięciem. Tytułowa dziewczyna maszkaron – suma wszystkich ludzkich lęków, na którą aż strach spojrzeć, przygląda się samej sobie bardzo uważnie. Często obserwujemy ją w momentach autorefleksji:

Wszystko, co myśleli, było wzniosłe, w przeciwieństwie do tego, czym nie żyli, co było pospolite. Ja byłam tą treścią, którą nie żyli, tym pospolitym, czasem jedynie zmienianym we wzniosłe na potrzeby teorii o doświadczeniu estetycznym, w zakresie sporu o istotę piękna czy też pytania unde de-formitas. Ja byłam tą treścią, którą nie żyli, lecz którą nazywali, z gorliwą satysfakcją, z samozadowoleniem, ku własnej chwale – dlatego właśnie wywoływało to we mnie taki wstręt.

A czasem nawet bohaterka kreśli własne struktury społeczno-ontologiczne: Nie mogłam się do niej zbliżyć, bo zawsze byłam tylko tym, czym ona nigdy nie była.

Szczególne miejsce w tym rozmyślaniach o abiekcie zajmuje u Pustkowiak kwestia seksualności i ciała, które domaga się konkretyzującego je spojrzenia z zewnątrz, bycia w końcu określonym, choćby przez swoją biologiczną użyteczność. (…) moje oczy nie przepuściły żadnej fałdki sukienki, żadnego zagłębienia w twarzy panny młodej ani grymasu jej przyszłego męża, przesuwałam po nich takim samym wzrokiem, jakim mało zdolny malarz sunie po drogocennych obrazach – był w nim podziw zmieszany z zawiścią. Patrzyłam na to ciało, jej ciało, które zostało wybrane, przypieczętowane i potwierdzone. Choć z jednej strony nią gardziłam – pozwoliła zawiesić się na haku niby świńska tusza w rzeźni i teraz będzie tam dyndać w takt małżeńskiej melodii – to z drugiej strony jej zazdrościłam – będzie już zawsze jakaś, określona i załatwiona niczym pilna urzędowa sprawa, podczas gdy ja będę nijaka, podczas gdy ja będę zawsze tylko niespełnioną możliwością.

Inną zaletą też książki jest obrazowanie – groteskowe porównania i metafory zbliżają powieść do mrocznego teatrzyku, w którym wszystko może się wydarzyć, ale jednocześnie nic nie będzie do końca serio: Niestety ja nie mogłam robić za księżniczkę, no chyba że w księstwie ciemności, w królestwie piwnic. Tańcząca ze szczurami, hrabina trutki. W niektórych z nich ujawnia się zresztą talent autorki do tworzenia skondensowanych portretów bohaterów drugo- i trzecioplanowych: Obrzydliwy stary lubieżnik, wnosiłam to już z twarzy, która nosiła cechy demona, ale takiego powiatowego, demona z Lubartowa, z Krosna. Demona wyciętego z tektury, pomalowanego na czarno i zawieszonego na choince, by straszył dzieci.

Oczywiście Maszkaron ma też swoje słabsze momenty. Można przyczepić się do tego, że wszyscy powołani na karty książki drugoplanowi bohaterowie potraktowani zostali trochę z buta. Kolejny raz uwiera mnie w lekturze stereotypizacja i budowanie postaci z gotowców, które zawsze występują w podręcznych zestawach typu „wybierz model i odrysuj z szablonu”. Dlatego też zdarzają się bohaterom przeciągnięte wypowiedzi z dosyć nadwyrężoną frazą, której jednak nie cechuje ani lekkość wynikająca z autentyzmu mowy, ani szalona, karykaturalna przesada. Język bohaterów czasem bywa zwyczajnie niczyj, a tym samym razi sztucznością: Nie dajmy się ponieść chwilowym modom, krótkotrwałym trendom! Przypominam także, i tu piję już doprawdy do państwa, uczona kadro uniwersytecka, że to kompletnie bez sensu mieć profesurę z paranoi o spisku żydowskim i destrukcyjnym wpływie Żydów na Polskę i z dnia na dzień się jej pozbyć w zamian za kiepski licencjat z ledwo napoczętej lektury z zawiłości świata islamu! Następnym razem, kiedy w kolejnym przypływie zbiorowej histerii pojawi się inny straszny wróg marzący o tym, by puścić z dymem naszą wspaniałą kulturę szeleszczących dresów, jazdy po pijaku i parodii chrześcijaństwa, dajmy przynajmniej znać poprzednim obiektom paranoi, że coś się skończyło! Kultura tego wymaga!

Może być oczywiście w tych charakterystykach jakaś metoda, ale bardzo tęsknię za postaciami literackimi, którymi rządzić będzie coś więcej niż miejsce i czas, w jakim się znaleźli. Taki zabieg można tłumaczyć wprawdzie pierwszoosobową formą narracji i taktycznym brakiem dostępu do świata wewnętrznego wszystkich poza główną bohaterką, ale nie do końca mnie to przekonuje.

Przyjemność z odszyfrowywania tej książki zabijają też nierzadko powracające banały, takie jak chociażby nałogowo przywoływane naiwno-poetyckie opisy okoliczności, na przykład tych przyrodniczych:

Nad nami wirowały liście, tysiące rudych liści na ulicy, przed nami, przed naszym autem, liście jak ruchliwe, żywe stworzenia, rozganiane wiatrem, mijaliśmy pola i smagłe tyczki, które wznosiły głowy w stronę zachodzącego już słońca; wśród pól biegły ścieżki, ścieżki w tę wyłożoną zielenią dal, do miejsca, w którym kończy się nawet światło. Aż wreszcie wjechaliśmy w las, złotoczerwony korytarz zamknął się nad nami jak czyjeś dłonie – nie wiadomo, czy opiekuńcze czy bezlitosne – jego piękno kontrastowało z mrokiem siedzącym tuż za gałęziami jak nastroszony ptak, nocny łowca, i z martwym, stratowanym przez samochód, leżącym w rowie kotem.

Mimo tych zgrzytów wydaje mi się, że Maszkaron, z uwagi na wspomniane w pierwszych akapitach tej recenzji kwestie, zasługuje na chociażby przymierzenie się do niego. Zwłaszcza że w okresie wakacyjnym następuje poważny niedobór produkcji nieliterackich dostępnych online.

 

Patrycja Pustkowiak

Maszkaron

Znak Literanova, 2018

Liczba stron: 352

Agnieszka Staszczak

(ur. 1988) – absolwentka komparatystyki UJ. Interesuje się nową prozą polską i odzieżą sportową.