Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Czy Nathan Fielder istnieje naprawdę?

1/2024

Artykuły /

Nathan Fielder to komik niezwykły. Roztacza aurę skrajnie niestosownej śmieszności (i nie chodzi tu o „niepoprawność polityczną”), praktycznie nigdy nie wychodzi z roli, a deadpan opanował do perfekcji. Po mistrzowsku operuje krindżem, a my widzowie nigdy nie jesteśmy do końca pewni, czy śmiejemy się z nim, z niego czy obok niego. Krindż to fatalnie uzależniające uczucie wewnętrznego ścisku, przytłaczającego wstydu za kogoś; to intensywna chwila nieporozumienia, które wypala szare komórki. Stanowi nie tylko afekt i wrażenie, ale szalenie ciekawą praktykę – to porażka komunikacyjna (celowa lub nie), zapadnięcie się pod ciężarem czyjegoś niepowodzenia, czyjejś niezgrabności i niezręczności. 

A Fielder ma do zaproponowania znacznie więcej. W swoich programach – od Nathan For You (2013–2017) przez Próbę generalną/The Rehearsal (2022–) po najnowszy projekt The Curse/Klątwa (2023–) zrealizowany razem z Bennym Safdiem – Kanadyjczyk tak łączy fikcję i „prawdę”, dokument i fabułę, wstyd i przyjemność, że obok krindżu wywołuje też refleksję, do której rzadko skłania nas kabaret, stand-up czy komedia: czy to się dzieje naprawdę?

Biznes nie do poznania

W programie Nathan For You Fielder wykorzystał znany format telewizyjny, w którym rzutki i doświadczony prowadzący pomaga małym firmom nie do końca radzącym sobie na wolnym rynku. Wzorcowe pod tym względem było show Kitchen Nightmares Gordona Ramsaya – szkocki szef kuchni zastawał syf, kiłę i mogiłę, brud i puste stoliki, sceptycznych i zrezygnowanych właścicieli. Dzięki błyskotliwym pomysłom (i niemałym pieniądzom, których w oczywisty sposób nie mieli rzeczeni właściciele) dokonywał metamorfozy lokali, które w mig miały stać się dobrze prosperującymi przedsiębiorstwami. Na polskim podwórku przetworzyła to bez większych trudów Magda Gessler – przy pomocy paru produkcyjnych trików i wyreżyserowanych dram otrzymywaliśmy gotowe show. Było tam wszystko: konflikt wartości, tragizm postaci, emocje, przemiana bohatera. Efekt? Parę stłuczonych talerzy i mnóstwo biznesów, które finalnie i tak upadły. 

Wiemy więc, jak powinien działać Nathan, który za cel stawia sobie pomoc zmagającym się z licznymi problemami mikroprzedsiębiorcom. Jednak już na wstępie pojawia się haczyk. W intro każdego odcinka przypomina się nam, że Fielder ukończył jedną z najlepszych szkół biznesowych w Kanadzie z naprawdę dobrymi ocenami… Nathan nie ma jednak żadnego doświadczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej. Co więcej, nie musi mieć. Wystarczy jeden dobry – genialny wręcz – pomysł, który rozkręci biznes. Trzeba myśleć poza pudełkiem, zinternalizować zasady semiokapitalizmu, liczyć na rozgłos, choćby poprzez najbardziej absurdalne, skomplikowane koncepty, a jeśli trzeba – podkręcić stawkę i nieco oszukać klienta.

Weźmy przykład z pierwszego odcinka programu. Fielder spotyka się z Nickiem Bautistą, właścicielem lokalu sprzedającego mrożone jogurty. Misja: zdobyć więcej klientów. Plan: „szalony” nowy smak. Smak: kupa. Mimo oczywistej głupoty, pomysł ten wydaje się mieć sens: jest nowatorski, nieszablonowy, dziwnie atrakcyjny. Nathan ma rację, że przyciągnie to nowych konsumentów, choćby przez zasadę kuriozalności. Nie chodzi tu przecież tylko o fekalne konotacje i nieznośny powab żartów o gównie, ale o doprowadzenie logiki biznesu do (nie)racjonalnych granic. Nowy smak okazuje się być jednodniowym sukcesem – oczywiście jogurt nie jest zrobiony z prawdziwego kału, ale zdaje się dobrze naśladować oryginał. Rezultat? Nick rezygnuje z pomysłu, a Nathan dochodzi do wniosku, że sprzedawanie jedzenia związanego z odchodami może być niesmaczne. 

Pomysłów jest mnóstwo: sprzedawanie niepełnoletnim alkoholu, który będą mogli odebrać dopiero po skończeniu 21 lat; próba wmanipulowania odwiedzających nawiedzony dom, żeby pozwali właścicieli, tym samym zapewniając im rozgłos; zorganizowanie pracy dla „Świętego Mikołaja” w środku lata; stworzenie ruchu osób, które zamiast chodzić na siłownię, będą przenosiły ciężary w firmie przeprowadzkowej; uwiarygodnienie stawek podawanych przez mechanika samochodowego przez podłączenie go do wariografu. Najbardziej frapujące są te projekty, które opierają się na wprost złych, niemożliwych do wykonania pomysłach, ale które Nathan i tak przedstawia swoim klientom z absolutną pewnością. Skoro jedna osoba sprzątająca potrzebuje średnio 4 godzin na dom, dwie – 2 godzin, to naturalnie czterdzieści osób przewożonych wynajętym autobusem potrzebuje do uwinięcia się ze wszystkim zaledwie 6 minut. Skoro reklama „jeśli zamówienie nie dotrze do ciebie w ciągu 8 minut, otrzymasz darmową pizzę” nie precyzuje wielkości pizzy, to może to być trzycentymetrowy placek (a za zamówienie i tak trzeba zapłacić). To logika prawnych kruczków, głęboko przyswojonych zasad marketingu, neoliberalnej optymalizacji pracy za wszelką cenę w celu szybkiego wzbogacenia się. Nathan performuje absurdalne biznesplany, mając przy tym nieprzyzwoicie wysoki budżet od Comedy Central. Nie przeprowadza tak na serio radykalnych zmian, a jego „złotemu dotykowi” daleko do Midasa. Jednak format telewizyjny może na tyle uwiarygodnić go jako kompetentną osobę, że właściciele, zwykle osłupiali lub sceptyczni, i tak zgadzają się na wdrożenie jego planu. Nigdy nie szkodzi on biznesowi wprost, ale subwersywnie dochodzi do ukrytej warstwy marketingowego porządku.

You for Nathan?

Przedstawiłem niemałą część tego show, ale czytelnikowi powinno nasunąć się pytanie (które nasuwa się także mi): gdzie ten krindż? Gdzie komiczna transcendencja?! Czy nie jest to po prostu cyniczny program, który eksploatuje naiwność małych przedsiębiorców albo zdaje się na ich nadzieję na zaistnienie w telewizji? Czy naprawdę śmiejemy się z idiotycznych planów, które prawdopodobnie nikomu nie pomogą? Jak każde prawdziwie modernistyczne dzieło, Nathan For You zaczyna zwracać się w stronę autora, czyli samego Nathana. 

Choć Fielder przekonująco opowiada o swoich pomysłach, licząc, że (nad)pewność siebie załatwi sprawę, w interakcjach społecznych szybko zdradza wątpliwości i braki. Przekonany o swojej niepodważalnej racji „doradca biznesowy” okazuje się niezręcznym samotnikiem – niełatwo przychodzi mu kontakt z kobietami, nierzadko pyta swoich klientów, czy nie chcieliby kiedyś spędzić z nim czasu towarzysko. Szuka bliskości drugiej osoby, a my nie mamy pojęcia, czy to wyreżyserowany numer, skrupulatnie budowany wizerunek introwertycznego dziwaka, który idealnie komponuje się komediowo, zapewniając salwy śmiechu, czy jego prawdziwa postać, której w żaden sposób nie ukrywa. 

Nathan kilkukrotnie ściera się z Brianem, prywatnym detektywem, uznającym samego siebie za najlepszego w swoim fachu (przynajmniej w Los Angeles). Fielder próbuje zyskać jego sympatię, co kończy się bolesną konfrontacją. Brian nazywa go „czarodziejem samotności” (wizard of loneliness), nerdem, osobą nieprzystającą, której po prostu nie lubi. Bezsensowne byłoby szukanie analogii między Nathanem z telewizji a Nathanem w prywatnym życiu, bo tego drugiego nigdy nie poznajemy. Wszystko, co widzimy, jest na kamerze, nagrane, ma więc potencjał odegrania. Kiedy więc piszę, że Nathan jest „taki”, mam na myśli „Nathana”. Tym bardziej znaczący jest przecież sam tytuł: Nathan For You. Telewizyjny awatar właśnie dla mnie.

Symptomatyczny jest finał całego serialu, odcinek Finding Frances, który stanowi jakby pełnometrażowy film, osobny wobec innych historii realizowanych w programie. Nathan decyduje się pomóc Billowi, mężczyźnie, który od ponad 50 lat nie ma kontaktu z „miłością swojego życia”, podającemu się za zawodowego imitatora Billa Gatesa. Przy pomocy wszelakich środków odbywają się poszukiwania Frances, a zarazem toczy się introspektywna opowieść o życiu Billa, jego tajemnicach i nie do końca jasnych motywacjach. Ale w pewnym momencie trop się urywa, a Nathan, oczekując na rozwój wydarzeń w Little Rock w stanie Arkansas, decyduje się na spotkanie z Macy, dziewczyną do towarzystwa (escort girl), początkowo wynajętą dla Billa. Fielder umawia kolejne schadzki – ich koszt to kilkaset dolarów za sesję – by spędzić z Macy czas. Wszystko dzieje się przy udziale ekipy telewizyjnej. Jego kontakt z Macy staje się coraz bardziej intymny, choć mężczyzna wciąż ma problem z niezręcznymi interakcjami. Dodatkowo towarzyszy nam jego głos z offu i własne wątpliwości: spotyka się z dziewczyną, której dosłownie płaci za towarzystwo i słuchanie go. Czy Nathan jest aż tak samotnym człowiekiem? Czy to kolejny komediowy stunt, który poszedł może o krok za daleko? Kiedy dochodzi do kłopotliwego pocałunku, nie da się stwierdzić, co jest reżyserowane, a co po prostu się wydarza.

Niespodziewany wątek romantyczny stanowi moim zdaniem kulminację formatu – formatu, który przekracza sam siebie. Zamiast show ze śmiesznym prowadzącym z kamienną twarzą i zamiłowaniem do intruzywnych żartów, przedstawiającym najbardziej niedorzeczne pomysły, przechodzimy w warstwę osobistej (i osobliwej) symulacji prawdziwego życia. A symulacja jest przecież nieodłącznym elementem wszelkich programów typu reality show. Zapewnia nam namiastkę wątpliwości i sceptycyzmu, ale nie ogranicza przeżywania tego, co ma miejsce – już nieważne, czy na serio. To interpasywna rozrywka – ktoś przeżywa życie za nas, umożliwiając nam zarówno identyfikację („to dosłownie ja”), jak i swobodną krytykę oraz dystans. Reality show zawsze można zbyć stwierdzeniem, że to ustawiona i dokładnie zaplanowana forma, zupełnie jakby determinizm mógł anulować taką rzeczywistość.

Nie miało miejsca i nie ma znaczenia 

Jednym z najbardziej spektakularnych planów Nathana jest (niedoszła) akcja promocyjna kalifornijskiego minizoo. Całość polegała on na stworzeniu filmiku, na którym jedna ze świń uratuje małą kózkę, która wpadła do stawu. W nader skomplikowaną i złożoną intrygę zaangażowani byli cała ekipa programu, nurkowie, opiekunowie zwierząt i same zwierzęta kaskaderskie, a wszyscy musieli podpisać umowę o poufności. Nagranie (zrobione rzekomo przez Jamesa, wspomnianego wcześniej Świętego Mikołaja) stało się viralem, podchwyciły je media w całych Stanach, także na świecie, a wideo wciąż dostępne jest na YouTubie. Dopiero wraz z premierą na Comedy Central Nathan zdekonstruował swoje oszustwo, ale wciąż widział w tym jakiś sens: Przez moment czułem się źle, bo to nie było prawdziwe. Ale wtedy zdałem sobie sprawę, że to nie ma znaczenia. W tych cynicznych czasach ludzie desperacko szukają czegoś, w co mogliby uwierzyć (…)

Te słowa mogłyby posłużyć za motto nie tyle Nathan For You, ale raczej kolejnego projektu, który Fielder zrealizował, tym razem dla HBO. The Rehearsal (Próba generalna to, delikatnie ujmując, niedoskonały przekład na język polski) jest przedziwną formą „dokumentalną”, która miała swoje początki już w niektórych odcinkach Nathan For You. Dysponując całą infrastrukturą i ekipą telewizyjną, Nathan był w stanie przeprowadzać próby przed faktycznymi wydarzeniami tak, by przygotować bohaterów na różne ewentualności i upewnić się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. The Rehearsal jest całą serią takich prób, ćwiczeń z rzeczywistości wykonywanych w celu skrupulatnego „odegrania” trudnych sytuacji życiowych. Odcinek pilotażowy to odtworzenie tego schematu w pigułce – Kor, stały bywalec wieczornych quizów (trivia nights), zataił przed swoją przyjaciółką Tricią z klubu pewien sekret. Otóż: nie ma magisterki. Obawia się jej reakcji, dlatego Nathan postanawia mu pomóc: w magazynie buduje dokładną replikę baru, w którym spotyka się Kor, zatrudnia mnóstwo statystów dla oddania tła i aktorkę, z którą Kor może ćwiczyć rozmowę o wstydliwym braku. Nathan rozpracowuje wszystko: co mogą zamówić w barze, w jakim humorze może być Tricia, jak zacząć rozmowę i krok po kroku ją poprowadzić. Słowem, The Rehearsal ma być symulacją – absolutnie zaplanowaną w każdym detalu, projektującą i totalną. 

Głównym wątkiem sezonu jest próba macierzyńska Angeli. Nathan umieszcza ją w domu na prowincji Oregonu i zapewnia wszystkie środki, w tym aktorów dziecięcych, którzy mają grać Adama, jej syna. Piszę „aktorzy”, bo prawo stanu Oregon zabrania pracy małoletnich powyżej 4 godzin dziennie, więc dzieci są wymieniane, a w nocy zastępuje je robot. Co tydzień Adam starzeje się 3 lata, a Angela ma podejmować decyzje i wyzwania wychowawcze, które normalnie spotykają rodziców. Niespodziewanie do projektu dołącza także Nathan, który nigdy nie był ojcem, ale w ten sposób może pomóc Angeli lepiej przeprowadzić próbę. Jednocześnie wciąż pracuje nad innymi projektami w ramach The Rehearsal, np. pomagając Patrickowi w skonfrontowaniu się ze swoim bratem w sprawie majątku po dziadku. 

Stopniowo The Rehearsal staje się coraz bardziej hermetyczne, pogrążone w serii powtórzeń i wariantów. Nathan dochodzi do wniosku, że próba może objąć cokolwiek, każdy aspekt życia, że na wszystko można się przygotować, tworząc własne, prywatne symulakra, które coraz bardziej zaburzają granicę fikcji i deskrypcji. Tym bardziej, że próba ma przecież obejmować nie tylko odtwarzanie potencjalnych interakcji, dialogów i gestów, ale także emocje. Fielder naprawdę zaczyna angażować się w wychowywanie dziecka, ale nie potrafi tak po prostu wejść w rolę, którą odgrywa. Mówi, że zazdrości tym, którzy są w stanie zanurzyć się w świecie przy niewielkim wysiłku, którzy zwyczajnie potrafią „uwierzyć”. Problem tkwi więc w odtwarzaniu emocji, bo w nich granica między grą a spontaniczną intensywnością jest najmniej uchwytna, najtrudniejsza do sprawdzenia. 

Metoda Fieldera

Nathan opracowuje specjalną metodę aktorską, która jest właściwie metodą Stanisławskiego na sterydach. Proponuje swoim „uczniom” wybranie sobie osoby, którą będą wiernie naśladować – to raczej klasyczne ćwiczenie. Z tym, że Kanadyjczyk proponuje, by całkowicie przejąć wszystkie możliwe cechy wybranej osoby. Technicznie ma to pomóc w rekrutacji dublerów i statystów do prób, które będą możliwie idealnie odtwarzały prawdziwe osoby i interakcje (nawet jeśli są tylko tłem). Ale ten „kurs” to także okazja dla Nathana, który zatrudnia swojego sobowtóra, a sam wciela się w jednego ze studentów, by zoptymalizować sposób komunikacji i dosłownie popatrzeć na siebie z zewnątrz, zdać sobie sprawę, czego wymaga od aktorów i jaka jest granica upodobnienia, które można performować. 

No właśnie, jaka jest granica upodobnienia? Oglądamy perfekcyjnie spreparowane warunki, które pozwalają odtwarzać rzeczywistość, nie zdając się już, jak w Nathan For You, na przypadek. Jedynymi czynnikami losowymi staje się przeżywanie tych wydarzeń. Nic dziwnego, że Remy, jeden z chłopców odgrywających Adama, przestał odróżniać rzeczywistość od gry aktorskiej. Nawet poza planem zaczął mówić o Nathanie jako o „tatusiu”, co sprowokowało Fieldera do sprawdzenia, dlaczego taki mechanizm w ogóle się wytworzył. Prowadzący zaczął więc testować relacje z innymi aktorami, ponownie odtwarzać interakcje z Remym, robić próby prób. W kolejnej fazie symulacji znak nie tyle przestał znaczyć rzeczywistość, co zaczął znaczyć symulację. Nie jestem jednak przekonany, że nie ma już żadnego związku z rzeczywistością – ani że symulacja nie ma żadnego znaczenia. Przecież to właśnie na jej bazie udało się odtworzyć (albo po prostu przeżyć) prawdziwe wrażenia, i to zarówno po stronie odbiorcy, jak i odtwarzających. Interpasywność nie jest fikcją.

Podobnie jak Nathan For You nie jest wyłącznie fontanną beznadziejnych-choć-dziwacznie-logicznych pomysłów, ale także narracją o marketingu i reklamie, kapitalizmie i relacjach, w końcu o samym twórcy, tak The Rehearsal nie da się po prostu zbyć jako sztuczki, zabawnego gagu, który poszedł za daleko. To tylko redukcje, które zabierają nam cały fun i całą powagę interpretacji jednocześnie. Myślę, że oba te seriale opowiadają przede wszystkim o przedziwnym efekcie rzeczywistości, który wytwarzają reality shows. Obiecują odtworzyć jakąś rzeczywistość, tym samym udowadniając fikcję jej tworzenia. Dekonstrukcja świata okazuje się tak prosta, jak dokładne zaplanowanie anegdoty, którą opowie się u Jimmy’ego Kimmela (patrz: odcinek NFY pt. The Anecdote). Ani na chwilę nie zapominamy przy tym, że to, co dzieje się na ekranie, to produkcja dużej stacji telewizyjnej z „charyzmatycznym” prowadzącym. Kontrolowana fikcja ma przecież prawo nas bawić, krindżować, poruszać. Nie ma znaczenia, czy Nathan Fielder jest genialnym prestidigitatorem, który od początku odgrywa cały swój wizerunek i zaburzenia między jawą a grą. Czasem wystarczy uwierzyć.

Telewizja jako źródło fikcji

Ostatnim projektem Nathana jest realizowany we współpracy z Bennym Safdiem serial, tym razem z pewnością niedokumentalny, The Curse/Klątwa. To historia małżeństwa Ashera (Fielder) i Whitney (Emma Stone) Siegelów, którzy chcą wystartować ze swoim programem na HGTV (Home Garden Television). W ramach show mają pomagać w stworzeniu przyjaznej, ekologicznej i świadomej społeczności skoncentrowanej na „pasywnych domach”, tzn. takich, które są energetycznie samowystarczalne. The Curse skupia się jednak przede wszystkim na kulisach: w jaki sposób program może stać się bardziej atrakcyjny i przyciągnąć większą publiczność, jak podkręcić niektóre wątki i wzmocnić dramatyzm, do czego można posunąć się, by zmodelować świat przedstawiony. 

Mimo fikcjonalnego charakteru, serial wcale nie traci na celności i autentyczności, a wręcz zyskuje na powadze. Sytuacje komiczne, oparte głównie na ściskającej niezręczności Ashera i Dougiego (Benny Safdie), producenta show, nie są nawet ściśle komediowe – bawią, ale przez zaciśnięte zęby. Bohaterowie balansują między skrajnym cynizmem a powierzchownym marzycielstwem, wskazują tym samym na etyczne (i polityczne) konsekwencje swoich działań. Budowanie „pasywnych domów” w niewielkim miasteczku w Nowym Meksyku prowadzi wprost do gentryfikacji tych terenów (niektórzy mieszkańcy zostali wysiedleni w związku z budową), co wcale nie pomaga lokalnej wspólnocie, ale łechta ekologiczną próżność prowadzących i ma zapewnić spokojny sen w nocy, bo dołożyli swoją cegiełkę do walki z katastrofą klimatyczną.

I tak, The Curse przedstawia pewną fikcję, ale wcale nie daleką od rzeczywistości. Doładowane mnóstwem pieniędzy z dużych stacji telewizyjnych programy budowy i odnowy domów czerpią z sentymentu dobroczynności, optymizmu i progresizmu. Na podobnej zasadzie co wielkokapitałowe fundacje charytatywne inkasują braki systemowe prywatnym gestem, któremu ciężko odmówić dobrej woli, ale który łatwo może zastąpić prawdziwe działanie. W przypadku Fliplantropy (bo tak ma nazywać się program Whitney i Ashera) otrzymujemy esencję tej postawy: oto oparta na plutokracji filantropia, która jest sprytnym greenwashingiem i maskowaniem bardziej bezwzględnych intencji – chęcią zysku związanego nie z pieniędzmi, ale z wpływem i władzą.

Nathan Fielder, który stoi za tymi projektami, udowadnia, jak ciekawą i nieoczywistą jest postacią. Na przestrzeni lat coraz trudniej uznawać, że po prostu „robi sobie jaja” i kapitalizuje swój zmysł komediowy. Zbliża za to komedię do roli społeczno-politycznej, krytycznej wobec rzeczywistości – i to krytycznej nie w sensie popularnego wchodzenia w dyskurs polityków: wyśmiewania Trumpa/wspierania Bidena. Mam na myśli przełamaną krindżem krytyczną refleksję, która denaturalizuje i podważa oczywistość medialnej iluzji, uczula nas na pozorną neutralność przedstawienia, za którym kryje się coś znaczącego. Nie chodzi o to, że dramatyczne zwroty akcji w programach telewizyjnych są ustawione (to wiadomo), ale że pomoc i dobroczynność nigdy nie są tak po prostu, a media rządzą się prawem atrakcji. Dlatego Kuchenne rewolucje są tak naprawdę o Magdzie Gessler, Katarzyna Dowbor buduje Polakom nowe domy za pieniądze z Polsatu, a Bogaty dom – biedny dom to bezpieczna, nieinwazyjna symulacja empatii, na którą nas jeszcze stać. 

Kamil Walczak

(ur. 2001) – kulturoznawca, krytyk filmowy, kociarz i redaktor w serwisie Filmawka. Publikował m.in. w czasopiśmie „EKRANy”, autor w antologii „Nikt Nikomu Nie Tłumaczy. Świat według Kiepskich w kulturze”. Zajmuje się polityką/politycznością, kinem współczesnym oraz swoją trikolorkową kotką.