Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Cała Polska czyta w łóżku

Artykuły /

Książkę należy mieć w kąpieli, w kuchni przy zlewie, w sypialni, w modnej torbie (najlepiej z przejrzystego materiału ukazującego okładkę), w tramwaju, autobusie, w podróży, w kawiarni, w kolejce, w pracy pod biurkiem, jednym słowem – wszędzie. Nie wypada nie czytać, a już na pewno nie wypada się do tego przyznawać, gdyż, po pierwsze, jest to absolutnie niemodne w tym sezonie, po drugie, źle może wpłynąć na nasze życie seksualne. Ale od początku.

Historia kampanii promujących czytanie sięga 1 czerwca 2001 roku, kiedy to wystartowała słynna akcja Cała Polska czyta dzieciom, zyskując ogromny rozgłos w całym kraju. Dobra to była akcja. Małe dzieci nie umieją czytać same, ważne jest zatem, aby ktoś pokazał im tę czynność, wprowadził w świat książkowej fikcji, przybliżył słowo pisane. Zazwyczaj są to dorośli. Podczas regularnego czytania dzieciom powinni także – prędzej czy później – sami przekonać się, jak inspirujące, rozwojowe i przyjemne potrafi być obcowanie z lekturą. Wygląda jednak na to, iż odchowawszy swe dziatki do wieku, w którym te same potrafią już czytać, wrócili przed telewizory oraz komputery. W związku z powyższym kilka lat po tym, jak nasz kraj został zalany plakatami, spotami radiowymi, filmami i teledyskami przekonującymi, aby czytać dziecku przynajmniej dwadzieścia minut dziennie, zaczęły powstawać kolejne inicjatywy promujące czytelnictwo, tym razem wśród dorosłych. Myśl copywriterska ewoluowała od prorodzinnego hasła Cała Polska czyta dzieciom do deklaracji stanowiącej prawdziwe zagrożenie dla przyrostu naturalnego – Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka! Jeśli potraktować to wezwanie poważnie, grozi nam stopniowy zanik populacji, szczególnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż co drugi Polak w ciągu roku nie sięga po ani jedną książkę. Jeszcze parę lat temu istniała realna szansa, że raz na jakiś czas statystyczny obywatel w trosce o swoje potomstwo zainteresuje się słowem pisanym, obecnie zasady są bezwzględne: nie ma książek, nie ma seksu, nie ma dzieci! No dobrze, nie bądźmy jednak tacy dosłowni, wiemy wszak doskonale, iż w łóżkowej kampanii chodziło głównie o zerwanie z wizerunkiem nudziarzy z obgryzionymi tomiskami pod pachą oraz odkrycie czytania na nowo, tym razem w kontekście nieco erotycznym – jak tłumaczą twórcy akcji. Nie potrafię jednak oprzeć się pokusie igrania z tym hasłem, w końcu od łóżka do igraszek nie taka znów daleka droga.

Rozpoczęta w sypialni fala „książkowego lansu” stopniowo zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, wywołując furorę głównie w środowiskach intelektualistów i sprowadzając książkę do funkcji supermodnego gadżetu. Obecnie ilość proliterackich haseł krążących w sieci opiewa na setki. Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka! to jeden z najpopularniejszych facebookowych fanpejdży przekonujących o zaletach przyswajania słowa pisanego lub przynajmniej posiadania w mieszkaniu wyeksponowanego zbioru lektur. Strona została uruchomiona jako część kampanii zainspirowanej cytatem z Johna Watersa – amerykańskiego aktora, filmowca, pisarza, performera: We need to make books cool again. If you go home with somebody and they don’t have books, don’t fuck them. Akcję swoim wizerunkiem wsparł nie byle kto, bo gwiazdy mediów, kultury oraz sztuki, takie jak Sylwia Chutnik, Paweł Althamer, członkowie Kapeli ze Wsi Warszawa, Kazimiera Szczuka, Jacek Dehnel, a nawet animowany Jeż Jerzy. Sensualno-seksualne czytanie zdobyło tytuł najlepszej kampanii społecznej 2011 roku i podbiło serca prawie 35 tysięcy użytkowników Facebooka. Powstały zmodyfikowane wersje kultowego fanpejdża takie jak Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka! Extreme: „Dla prawdziwych ekstremistów – książki i sex, sex i książki. Bez eufemizmów! Wulgarnie, pornograficznie, hardkorowo” – informują w opisie twórcy strony. Są to jednak obietnice zdecydowanie na wyrost, wejdźcie i rozczarujcie się sami. Wszystkich wciąż jeszcze wątpiących w magiczną moc lektury zaczęto przekonywać, iż czytanie jest „sexy”, „trendy”, „cool” oraz przede wszystkim nie boli. Czytać niewątpliwie warto, nawet w łóżku. Oby nie w trakcie seksu, bo partner może poczuć się zignorowany i niedoceniony. No chyba że czytanie będzie wspólne, tuż przed, i potraktujemy je jako element gry wstępnej. Pikantnych lektur z pewnością nie zabraknie, zresztą, przy odpowiedniej atmosferze nawet książka kucharska może okazać się inspirująca, a nudna powieść pozytywistyczna stanowić prawdziwe pole do popisu. Wyobraźmy sobie te małe świntuszenia polegające na wymyślaniu atrakcji, jakie mogłyby urozmaicić życie bohaterów Nad Niemnem, wyzwolić ich z konwenansów epoki, pomyślmy o wspólnym odczytywaniu oraz uzupełnianiu na bieżąco dialogów, odnajdywaniu książek z częścią ciała w tytule i tym samym naprowadzaniu partnera na odpowiednie rewiry… Czyż to nie lepszy uwodzicielsko-kuszący kierunek dla kampanii niż stanowcze i apodyktyczne: nie czytasz, nici z seksu?

Z sypialni manifest książkowy przeniósł się do kuchni za sprawą kolejnego hasła i strony fanowskiej: Zamiast szorować gary poczytaj „Panią Bovary”. Pomysłowa fraza, szkoda tylko, że bez należnego temu zdaniu przecinka po słowie „gary”, uruchomiła całą lawinę książkowych „zamiastów” dodawanych przez internautów: Zamiast wycierać kurze, zanurz się w dobrej lekturze; Zamiast oglądać pornosa, wolę sięgnąć po Llosa; Zamiast wycierać szafki, sięgnij do Franza Kafki, Zamiast zakupy robić dzisiaj w Tesco, poczytaj sobie dramaty Ionesco, itd. Jest zabawa! Ponieważ mycie naczyń to czynność, której organicznie nie znoszę, powyższy apel, pomimo interpunkcyjnych braków, zdecydowanie do mnie trafił. Myślę, że byłabym skłonna zagłębić się nawet w lekturę Finneganów Trenu, byle tylko nie dolewać płynu do zmywania naczyń do zlewu. Nie należę jednak do osób, które jakoś szczególnie trzeba przekonywać do czytania, podobnie pewnie jak większości fanów strony Zamiast zmywać gary… Ale o tym później.

Wyjście książki spod strzech na miasto zaowocowało kolejnymi akcjami, takimi jak chociażby Uwolnij książki! czy Ustąp miejsca czytającemu. Ta pierwsza, zainspirowana zachodnim bookcrossingiem, polega na pozostawianiu książek w miejscach publicznych, aby inna osoba mogła je znaleźć i przeczytać. Uważam, że to strzał w dziesiątkę! W końcu nasz naród słynie z tego, iż weźmie absolutnie wszystko, co jest rozdawane za darmo. Weźmie, przeczyta, zachwyci się, wróci po więcej, bum, efekt osiągnięty! A nawet jeśli nie przeczyta, to zabierze, żeby z powodu pustych półek nie stracić przypadkiem okazji na seks, i może nawet kiedyś, gdy sterta naczyń w zlewie urośnie do niewyobrażalnych rozmiarów, w akcie desperacji, szukając jakiegokolwiek innego zajęcia, sięgnie po lekturę. Kto wie. Apel dotyczący środków komunikacji miejskiej uważam natomiast za mocno kontrowersyjny. To już zakrawa na zawłaszczanie przestrzeni, to są przywileje! Najpierw Ustąp miejsca czytającemu, potem: przepuść w kolejce ludzi z książką pod pachą, co później? Jeśli masz książkę w aucie, nie płacisz mandatu? Lepiej niech już każdy ustępuje miejsca, komu chce, np. na podstawie weryfikacji muzyki płynącej z odtwarzacza danej osoby, sposobu skomponowania stroju i doboru dodatków lub ogólnej atrakcyjności.

Obserwując lawinowo przybywające akcje proczytelnicze, wciąż zastanawiam się, czy zgodnie z tym, czego życzył sobie Waters, książki stały się „cool again”, czy też może bardziej „cool” jest wymyślanie kolejnych coraz fajniejszych haseł, infografik, zdjęć i gadżetów promujących czytelnictwo. Wychodzi na to, iż obecnie nie wypada nie czytać, choćby nawet książkę telefoniczną, paragon fiskalny czy 50 twarzy Greya. Ja chętnie zagłębiłabym się natomiast w lekturę wyników badań dotyczących skutków oraz oddźwięku wspomnianych akcji, jeśli istnieją takowe. Zżera mnie ciekawość, czy pod wpływem tych inicjatyw zapracowane panie domu, tkwiące do tej pory przy zlewach wypełnionych brudnymi naczyniami, zerwały fartuch i dały się porwać lekturze, a podrywacze zasiedli w czytelniach nad opasłymi tomami, zamiast utrwalać opaleniznę na solarium.

Proszę mnie nie zrozumieć źle, uważam wszystkie te inicjatywy za fenomenalne i niezwykle pomysłowe, obawiam się jedynie, że nie zawsze docierają one tam, gdzie naprawdę powinny. W dużej ilości przypadków zostały stworzone dla ludzi, którzy już i tak czytają, mamy więc do czynienia z przekonywaniem przekonanych, sztuką dla sztuki, modą na pokazywanie światu, że czytam. Gdy kończyłam pisać ten artykuł, zerknęłam na Facebooka i trafiłam na link do grafik autorstwa Grzegorza Sikory pod wspólną nazwą Kto czyta nie błądzi… Warto czytać (znów brak przecinka). Prezentują one przekręcone tytuły lektur z odpowiednio dobranymi zdjęciami, przykład – Pieśń o Roladzie okraszona fotografią smakowitego, zawiniętego w roladę ciasta. Miłośnicy literatury chichoczą w rękaw, a ci, którzy po książki nie sięgają, przechodzą obojętnie obok niezrozumiałego dla nich plakatu. Odrobinę bardziej sugestywnie wypada ten ze sztangą obciążoną po obu stronach opasłymi tomami i komentarzem: Po pierwsze: zwiększ masę… książkową.

Świetnie pamiętam jeden ze spotów telewizyjnych wspominanej wcześniej akcji Cała Polska czyta dzieciom – mała, rozkoszna dziewczynka podchodzi do taty pochłoniętego śledzeniem meczu w telewizji i rzuca banalne pytanie: Tato, a ty umiesz czytać? Wątpliwość córki wzbudza w ojcu konsternację. Mała nie wie, czy umie, bo nigdy nie widziała go czytającego. Zawstydzony mężczyzna natychmiast porywa do ręki gazetę: Legia-Górnik 2:0! Jak dla mnie – bomba. Ciekawa jestem, czy swego czasu spot ten był puszczany przed transmisjami meczów w telewizji. Jedno jest pewne – trafia on w sedno oraz, brzydko mówiąc, w target. A więc: zamiast lajkować strony na Facebooku, czytaj  czule partnerowi przy uchu!

Aleksandra Świerk

(ur. 1983) – podczas studiów pisała i czytała (wiedza o kulturze, UJ), po studiach zabrała się za filmy (festiwale filmowe, warsztaty scenariuszowe, produkcja), obecnie głównie pisze, zazwyczaj o kulturze, czasem scenariuszowo, czasem publicystycznie, czasem nawet kreatywnie. Ulubiony cytat: cokolwiek myślisz, pomyśl na odwrót.