Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Ave Marina!

Recenzje /

Prawie dwa lata temu kina podbijał film Banksy’ego Wyjście przez sklep z pamiątkami, który podstępnie zmuszał widza do zadawania sobie ważkich pytań o sens sztuki w ogóle, ale przede wszystkim o to, czy w dzisiejszych czasach, rządzonych przez bezlitosne prawo wolnego rynku, twórczość artystyczna może jeszcze być szczera. Po jego obejrzeniu długo czułem się oszukany i uważałem, że „tu tak naprawdę chodzi już tylko o kasę”. Ale teraz „pojawiła się” (choć ciągle była obecna) Marina Abramović, przywracająca nadszarpniętą wcześniej wiarę w to, że sztuka może wywoływać w ludziach skrajne emocje, których na próżno szukać wśród zblazowanych tłumów przetaczających się przez galerie i muzea. Wyróżniony nagrodą publiczności na Berlinale 2012 (pokazywany również z sukcesami na festiwalu Sundance) film Marina Abramović. Artystka obecna, po premierze na Nowych Horyzontach i przedpremierowym pokazie w MOCAK-u (doskonały pomysł, liczę, że współpraca muzeum i Nowych Horyzontów nabierze tempa), właśnie wchodzi do regularnej dystrybucji.

Nie jestem do końca przekonany, czy to, co widzimy na ekranie, odzwierciedla reżyserski pomysł – punktem wyjścia cały czas pozostaje co prawda dokumentacja retrospektywnej wystawy artystki w nowojorskim MoMA (Museum of Modern Art), lecz Marina (m.in. swoimi wypowiedziami) zabiera reżysera i widza w coraz to dalsze podróże – zarówno te wstecz, jak i te wewnątrz siebie. Poznajemy artystkę kompletną, totalną, i to we wszystkich jej możliwych wcieleniach. Jak sama przyznaje, Marin jest kilka. Jedna biczuje się na scenie, przesuwając granice wytrzymałości swojego ciała coraz dalej, inna bezradnie wymiotuje z nerwów przed kolejnym performancem, podczas gdy kolejna przyznaje się do słabości do drogich ubrań i nieskazitelnego wyglądu. Jedno wydaje się pewne: w każdym ze swoich wydań artystka jest bezgranicznie szczera i naturalna. U Abramović nie ma keczupu zamiast krwi.

Wystawa w MoMA staje się też okazją do wspomnień, które w sztuce Serbki mają wartość szczególną. Większość z jej poprzednich performance’ów zostaje przypomnianych w filmie za pomocą zaledwie kilku ujęć, niektóre (choć nie mniej ciekawe) zostają zupełnie pominięte. Wydaje mi się jednak, że film Artystka obecna nie rości sobie prawa do opowiedzenia całej historii twórczej Abramović, jest raczej próbą naświetlenia drogi, która doprowadziła ją do The artist is present, gdyż – jak dowiemy się z filmu – performance ten jest logiczną kontynuacją jej dotychczasowej działalności.

Pierwsza część filmu to liczne retrospektywy, swoisty wykład na temat filozofii sztuki, którą wyznaje Abramović, przedstawienie wielowymiarowości jej osoby, a także ewolucji postawy twórczej. Widz poznaje kulisy powstawania wystawy w MoMA, jak i wcześniejszych prac artystki. Przy wspomnieniu performance’u The Lovers: The Great Wall Walk na widowni po raz pierwszy pojawiły się łzy (bo czy można lepiej pokazać rozstanie?), jednak to, co najlepsze, zaczyna się wraz z tytułowym performancem – The artist is present – odpowiadającym na pytanie pozornie bardzo proste: jak artysta powinien zaznaczyć swoją obecność (w dziele)? To, co stało się w MoMA, przerosło chyba najśmielsze oczekiwania widza, zarówno tam – w galerii, jak i tu – w kinie. Zaskoczona była chyba nawet sama Abramović. Do momentu zobaczenia tego filmu nie przypuszczałem, że można tak emocjonalnie reagować na (pozornie) prostą sztukę, wymagającą zaangażowania, lecz już nie specjalnej kompetencji odbiorczej. W Artystce obecnej mamy do czynienia z całym wachlarzem reakcji, które często wzruszają, lecz niekiedy również irytują lub wywołują poczucie zażenowania. Wielu ludzi wykorzystało performance Mariny do tego, by przedstawić swój własny – dobrze ukazuje to również inny wspomniany w filmie performance, w którym każdy z widzów mógł zrobić z artystką dosłownie wszystko, co chciał, używając przedmiotów leżących na stoliku obok niej. Były wśród nich nożyczki, psychotropy i naładowany pistolet.

Choć sam jestem absolutnie zachwycony filmem, zdaję sobie sprawę, że ci, którym ascetyczna (w każdym tego słowa rozumieniu) estetyka Abramović nie jest w żaden sposób bliska, zobaczą „zwykły”, nieco fabularyzowany dokument. Natomiast każdy, kto ceni działania serbskiej „babci performance’u”, prawdopodobnie wyjdzie z kina oczarowany. Na film warto wybrać się jednak niezależnie od stosunku do twórczości Abramović. Dzieła bałkańskiej artystki to jedno, drugą kwestią jest ich doskonałe omówienie i zaopatrzenie widza w najważniejsze informacje oraz konteksty niezbędne do zrozumienia tej sztuki. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zaprosić wszystkich do nielicznych kin, które zdecydowały się pokazać tę produkcję.

Tomasz Szypułka

(ur. 1990) – studiował z różnym skutkiem filologię polską, psychologię i filologię szwedzką, a obecnie krytykę literacką na UJ. Swą zawodową przeszłość wiązał ze Sztuką.pl (znaną szerzej jako Gazeta Antykwaryczna), portalem kursnakurs.pl, fundacją Magazyn Kultury i festiwalem OFF Plus Camera, a także innymi, mniej chlubnymi instytucjami. W wolnych chwilach Betel, Bomba, Rozrywki, ale w miarę to nauka mnie najbardziej kręci.