Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

A(n) (un)real human being, a(n) (un)real hero („Drive”)

Artykuły /

Szesnastego września minęło dokładnie dziesięć lat od polskiej premiery filmu Drive. To dobra okazja, by ponownie przyjrzeć się dziełu Nicolasa Windinga Refna i dostrzec w nim elementy, które umknęły większości widzów w 2011 roku. 

W masowej wyobraźni Drive funkcjonuje jako opus magnum retromanii. Kojarzy się z  jaskrawą paletą barw rodem z Żyć i umrzeć w Los Angeles Friedkina oraz baśniowymi urbanistycznymi pejzażami jak u wczesnego Michaela Manna. Wciąż ogromną popularnością cieszy się też ścieżka dźwiękowa, której brzmienie także nawiązywało do reaganowskiej dekady. Właściwie można powiedzieć, że kolekcja utworów ozdabiających Refnowską wizję wymyśliła gatunek synthwave, czyli pastisz wyimaginowanej odmiany elektropopu sprzed lat. Myli się jednak ten, kto twierdzi, że Drive to jedynie prekursor intertekstualnych zabaw formalnych w stylu Stranger Things. Tak naprawdę perypetie tajemniczego protagonisty mają w sobie znacznie więcej odniesień do aktualnego stanu kultury niż reszta filmowych retropocztówek. 

Fabuła największego komercyjnego sukcesu Refna jest bardzo prosta, żeby nie powiedzieć: pretekstowa. Ryan Gosling odgrywa tu rolę prowadzącego podwójne życie kierowcy, który za dnia trudni się kaskaderskimi popisami w hollywoodzkich projektach, a nocą jest szoferem reprezentantów przestępczego półświatka. Żyje niczym samotny wilk rodem z filmów Sergio Leone, lecz pewnego dnia poznaje Irene (Carey Mulligan), która przewraca jego świat do góry nogami. Brzmi to oczywiście jak streszczenie bardzo banalnego filmu akcji klasy „B”. Jednakże każdy, kto rzeczywiście obejrzał Refnowskie arcydzieło, dobrze wie, że w tym wypadku pozory mogą mylić. Kolekcja gatunkowych klisz skrywa w sobie coś znacznie poważniejszego niż pastiszowa konwencja. Świeżo po premierze ciężko było dostrzec, co takiego chowało się pod pstrokatą audiowizualną dekoracją. Inaczej jest dziś.  Drive odzwierciedla przede wszystkim infantylność współczesności. Ukazuje relację bohaterów granych przez Goslinga i Mulligan jako „związek” tak niewinny, że aż dziecinny. Oparty na długich, niekończących się spojrzeniach, przetykanych co jakiś czas rozmowami o niczym. Pozbawiony podtekstów seksualnych, ale i dojrzałych deklaracji. Relacja ta obrazuje dobrze znaną nam tendencję ostatniej dekady: degradację inteligencji emocjonalnej współczesnego społeczeństwa. Protagoniści Refna komunikują się ze sobą, jakby byli odgrodzeni niewidzialną szybą. Z całych sił próbują znaleźć wspólny język, ale ich wysiłki dają jedynie symboliczne rezultaty. Postrzegają drugą osobę przez pryzmat samodzielnie wykreowanej romantycznej fantazji. Można by rzec, że funkcjonują w świecie wirtualnych emocji – jak randkowicze online nieumiejący porozumieć się z wymagającą rzeczywistością.

Funkcję muru odgradzającego człowieka od świata realnego pełni także samochód głównego bohatera. Bezimienny kierowca w swoim pojeździe przypomina strusia chowającego głowę w piasek. Z perspektywy przedniej szyby, samotne ulice i wyalienowane wieżowce są jeszcze do zniesienia. Gdy bohater opuszcza komfortowe wnętrze własnego auta, staje się bezbronny wobec codzienności. Nie potrafi porozumieć się z ukochaną, a próbując ją chronić, wpada w bezkresną spiralę przemocy. Potrzebuje zespolenia z maszyną, by w ogóle funkcjonować. W tym sensie Drive można odczytywać jako technologiczny cielesny horror. Horror, który my (reprezentanci kultury postindustrialnej) przeżywamy na co dzień. 

Wspomniana brutalność, która siedzi gdzieś pod skórą protagonisty, jest równie infantylna jak jego rozterki miłosne. Eksploduje w nietrafionych momentach, raniąc rykoszetem wszystkich znajdujących się w najbliższym otoczeniu bohatera. Pośrednio doprowadza do śmieci swojego jedynego przyjaciela (znakomity epizod Bryana Cranstona), a bezpośrednio do rozstania z Irene. Jest efektem ubocznym superbohaterskiego kompleksu kierowcy. Wywodzi się wprost z hollywoodzkiego wzorca uosabianego przez Bronsona i Batmana. Postać Goslinga jest zafascynowana archetypami herosów popkultury, tak jak każdy z nas. Nosi trykot (białą kurtkę z symbolem skorpiona), dzierży charakterystyczny oręż (młotek) i porusza się swoim własnym batmobilem. Wierzy, że jest w stanie uratować damę z opresji i własnoręcznie napisać szczęśliwe zakończenie. Pokładanie wiary w fikcyjne narracje okazuje się jednak dla niego zgubne. Jego los możemy odczytywać jako komentarz na temat naszych popkulturowych podniet, które jednocześnie dają eskapistyczną przyjemność i kierują ku końcowi. Końcowi bitwy z codziennością, toczonej w trybie „tu i teraz”. Przełączenie się na ten tryb jest niemożliwe, gdy dieta naszego organizmu składa się głównie z fantazji. 

Oprócz nieuchwytnej miłości i toksycznej popkultury, Drive bierze na warsztat jeszcze jeden uniwersalny motyw  współczesności. Chodzi oczywiście o urbanistyczny marazm. Refn sporo miejsca poświęca ujęciom prezentującym Los Angeles jako osierocony miejski moloch, który jest tak samo zamknięty w sobie jak jego mieszkańcy. W większości scen Miasto Aniołów przypomina balon, z którego powoli uchodzi powietrze. Każdy element kalifornijskiego krajobrazu składa się w jedną, monotonną całość. Jednostajny rytm LA odkrywa przed widzem nowoczesny rodzaj nudy. Takiej, która jest wywołana nadmiarem, a nie niedoborem. Jest ona efektem ubocznym technologicznej akceleracji, która zamiast przynosić korzyści ludzkości, coraz mocniej ją alienuje. Nocne zdjęcia w Drive odsłaniają sztuczność koncepcji dzisiejszej metropolii. Gdy tłumy zasypiają, a światła biurowców gasną, gigantyczna plątanina chodników ukazuje swą przerażającą, samotną pustkę. 

Powtórny seans udowadnia, że Drive jest jednym z najważniejszych filmów dekady. Film Refna wywarł ogromny wpływ na oblicze kultury popularnej, a na dodatek przemycił do kina głównonurtowego szereg bezkompromisowych refleksji na temat nowego wieku. Warto więc wielokrotnie wracać do tej historii, niekoniecznie tylko dla wrażeń czysto estetycznych. Refnowska wizja nie wykracza poza modną konwencję gatunkowej retrokinematografii. Ona wyprzedza ją o lata świetlne.  

Drive

reżyseria: Nicolas Winding Refn

scenariusz: Hossein Amini

100 min.

USA, 2011

Łukasz Krajnik

(ur. 1992) – dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling.