Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Alkohol lubi łzy

Recenzje /

Czy w monochromatycznym świecie Shuggiego Baina jest miejsce na ciepłe barwy? Albo na lepsze jutro? W swojej debiutanckiej powieści, nie tak dawno nagrodzonej Bookerem, Douglas Stuart zabiera nas w podróż do najbardziej odległych zakamarków Glasgow ery postępującego taczeryzmu. 

Stuart pracował nad powieścią przez 10 lat i zadedykował ją swojej matce. Można więc stwierdzić, że mimo iż zaczął ją tworzyć dopiero w ubiegłej dekadzie, ta opowieść dojrzewała w nim od dzieciństwa. Pytany o osobistą więź z Shuggie Bain, przyznał, że utwór jest w dużej mierze autobiograficzny. Stuart jest najmłodszym z trójki wychowanków szkockiej klasy robotniczej. Ojciec opuścił rodzinę, z kolei matka zmarła przez powikłania zdrowotne wynikające z uzależnienia od alkoholu, kiedy miał zaledwie 16 lat. Mimo że już w latach młodości wykazywał zainteresowanie pisarstwem, nie zdecydował się na studia literackie. Wpływ na rezygnację z tej ścieżki miał nauczyciel, który przyznał, że chłopak z klasy robotniczej nie pasowałby do tego środowiska. Zdecydował się więc na karierę w przemyśle modowym i po ukończeniu studiów najpierw w Edynburgu, a potem w Londynie, wyemigrował do Nowego Jorku, gdzie rozpoczął pracę jako projektant, w międzyczasie pisząc krótkie formy dla „The New Yorkera” i „Literary Hub”. 

Shuggiego poznajemy w roku 1992. Szesnastoletni chłopak wraca do swojej obskurnej kawalerki w południowej części Glasgow po skończonej zmianie w supermarkecie, gdzie – stojąc za ladą bądź babrając się we wnętrznościach kurczaków na zapleczu – każdego dnia myśli o lepszym jutrze. Po krótkim wstępie cofamy się o ponad dekadę i przez niemalże całą resztę opowieści śledzimy losy Shuggiego i jego rodziny w latach 80. Lektura staje się więc niejako oczekiwaniem na odpowiedź, jak i dlaczego bohater znalazł się w takim położeniu. Osamotniony, po przejściach, z resztkami wiary w świat przeciekającymi mu przez palce. 

Wzrok czytelnika Shuggie Bain kierowany jest na walące się mieszkania komunalne i bezrobotnych górników. Poniedziałkowo-czwartkowe kolejki po wsparcie socjalne i rozbite robotnicze rodziny. Toksyczną męskość i samotne matki. To opowieść przepełniona bólem i goryczą. Opowieść, w której przeplatające się perspektywy oddanego syna i stopniowo sięgającej dna matki nie pozostawiają złudzeń wobec posępności świata przedstawianego. I choć tyle w nim zła i nadużyć, dzięki niebywałej dojrzałości emocjonalnej autora wciąż odnajdziemy tu spore pokłady empatii, miłości i zrozumienia.

W 1981 roku Shuggie mieszka w Sighthill, jednej z północnych dzielnic Glasgow, wraz z matką Agnes, jej rodzicami, starszym bratem Leekiem i siostrą Catherine. Członkiem rodziny jest też rzadko obecny w domu ojciec, po którym główny bohater odziedziczył imię, a który nazywany jest też „Big Shugiem”. Ojciec część czasu spędza za kółkiem swojej taksówki, część – zdradzając żonę z licznymi kochankami. Stuart znajduje przestrzeń na pieczołowitą charakterystykę swoich bohaterów, każdemu z nich przypisując odpowiednie miejsce w historii. Po kilku rozdziałach wyraźnie daje nam jednak znać, że obok Shuggiego to Agnes jest centralną postacią opowieści, a ich relacja spaja świat wewnętrzny w sposób tak specyficzny, że czułem się, jakby jutra miało nie być. Agnes uważana jest za piękną kobietę, budzącą skojarzenia z samą Elizabeth Taylor. Jej dwoje starszych dzieci pochodzi z poprzedniego małżeństwa zakończonego rozwodem. Od samego początku bohaterka sprawia wrażenie autodestrukcyjnej i niedbałej, lecz przy tym całkowicie świadomej swoich atutów, dumnej ze swojej urody i nieugiętości. Sama też bardzo często stara się wzbudzić w najmłodszym dziecku ducha walki i indywidualizmu, co najlepiej wybrzmiewa w chwytającej za serce scenie, w której Agnes zachęca Shuggiego do kontynuacji koślawego tańca – mimo że za oknem nabijają się z niego dwaj miejscowi chuligani, z którymi chłopak ma na pieńku. Prędko daje się jej we znaki słabość do alkoholu, którego zaczyna nadużywać, kiedy po długo wyczekiwanej przez nią wyprowadzce od rodziców do górniczo-robotniczej dzielnicy Pithead, jej mąż ostatecznie porzuca ją dla innej kobiety i ulatnia z jej życia. Nałóg, spotęgowany definitywnym odejściem dotychczasowej głowy rodziny, błyskawicznie wymyka się spod kontroli. Tym sposobem postępujący alkoholizm staje się ogniskiem zapalnym wewnętrznego konfliktu pomiędzy domownikami, kiedy rodzeństwo Shuggiego stopniowo zaczyna oddalać się od matki. Catherine postanawia zostawić przeszłość za sobą i emigruje do RPA, co sugeruje również swoim braciom. Leek, niespełniony artysta, początkowo wierzy, że matka jest w stanie wygrać z nałogiem, lecz kiedy w kolejnym alkoholowym transie każe mu wynosić się z domu, jego wiara w rodzicielkę pęka w szwach i nigdy nie wraca. 

W końcu zostaje tylko Shuggie. Opuszcza zajęcia w szkole, aby odbierać zapomogę socjalną, kiedy jego matka wije się półnaga po podłodze, przeżywając kolejnego kaca-mordercę. Chłopiec, z uwagi na homoseksualną tożsamość, staje się osiedlowym pośmiewiskiem, bo według dzieciaków z sąsiedztwa wygląda, mówi i porusza się inaczej. Tuła się po szkockich przedmieściach w poszukiwaniu Agnes, kiedy ta znów zalewa się w trupa na jednej z licznych libacji. Chowa się po kątach, kiedy w agonii, po wyzerowaniu butelki wódki, zaczyna obsypywać inwektywami przez telefon kolejnych mężczyzn, którzy kiedyś ją zawiedli. Wraca ze szkoły z ściśniętym żołądkiem, w niepewności, czy na stole zastanie pieczeń z kurczaka, czy puste puszki po piwie Tennent’s Lager. 

W roku 2020 jury Nagrody Bookera zakończyło debatę nad finalistami w niespełna godzinę, jednogłośnie przyznając wyróżnienie Stuartowi, który stał się drugim w historii Szkotem na liście laureatów. Liczne nominacje (poza Bookerem jest to choćby finał National Book Award), nagrody, wyróżnienia i pozytywne recenzje nie mogą dziwić. To jeden z najlepszych debiutów dekady, z pewnością najwybitniejszy w 2020 roku. 

To fascynujące, jak Stuart zostawia cząstki swojego serca i swoich wytartych wspomnień na kartach tej debiutanckiej powieści. Snuje historię o niewdzięcznym świecie zepsucia, gdzie namiastką prawdziwego szczęścia i ciepła jest ośmiofuntowy bon na zakupy. Choć autor osadza swą powieść w okresie jednoznacznie podłym dla brytyjskiej klasy robotniczej, nazwisko Margaret Thatcher pojawia się zaledwie kilka razy. Ta swoista apolityczność utworu może budzić zaskoczenie. Stuart mógł osnuć swe dzieło swoistą martyrologią socjopolityczną, desperacko zrzucać winę na świat, a usta bohaterów nafaszerować frazesami o męczeństwie ludzi pracy, lecz zamiast tego, pośród szalejącej biedy, rozczarowań i alkoholizmu, wolał poszukiwać istoty człowieczeństwa, macierzyństwa, dorastania i bezgranicznej miłości, gdzie kontekst polityczny jest zaledwie tłem i impulsem.

Shuggie Bain to okruchy życia na pełnych obrotach emocjonalnych, których nie powstydziliby się mistrzowie brytyjskiego naturalizmu kinowego w rodzaju Mike’a Leigh czy Kena Loacha. Co ciekawe, zapowiedziana została już ekranizacja utworu, który sam autor chętnie opisywał w filmowych kategoriach. Polskie tłumaczenie autorstwa Krzysztofa Cieślika trafi na półki nakładem Wydawnictwa Poznańskiego już 16 czerwca, więc nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać.