Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

My name is Max. My world is fire and blood („Mad Max: Fury Road”)

Recenzje /

Od czasu pierwszych projekcji najnowszego Mad Maksa jesteśmy bombardowani hiperentuzjastycznymi recenzjami, a informacja o zawrotnym wyniku filmu na portalu Rotten Tomatoes została rozpowszechniona na wszystkich możliwych profilach, blogach czy stronach. Zazwyczaj taka promocja połączona z hasłem „to film, który musisz zobaczyć” budzi mój sceptycyzm. Jednak tym razem, między innymi ze względu na sentyment do poprzednich części cyklu, uznałam, że nie będę zwracać uwagi na opinie i spróbuję obejrzeć Fury Road bez żadnych oczekiwań. Dzięki takiemu podejściu zostałam zaskoczona obłędną, surrealistyczną, nieco absurdalną, a równocześnie absolutnie fenomenalną opowieścią o post-apokaliptycznym świecie.

Podczas projekcji nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszystkie części Mad Maksa, które dotąd nakręcił George Miller, były przygotowaniem do Fury Road. Reżyser nadal snuje opowieść o samotnym mścicielu przemierzającym pustkowie w poszukiwaniu zemsty, ale tym razem dodaje bardzo istotne elementy, które nadają tej historii zupełnie nowe znaczenia. Już w pierwszych scenach Max zostaje schwytany i przetransportowany do miejsca, którym niepodzielnie włada Nieśmiertelny Joe. Panuje tam osobliwy kult – Joe jest traktowany z czcią należną bogowi, to on rozdysponowuje deficytowe dobra i podejmuje najważniejsze decyzje. Ma poddaną mu armię półmartwych, a tym, którzy się wykażą, obiecał miejsce w Valhalli. W takim totalitarnym systemie może być tylko jedna kara za niesubordynację, więc nikt nie ma odwagi zaprotestować przeciwko okrucieństwu i niesprawiedliwości. Do czasu.

Mad-Max-Fury-Road-3

Każdy, kto widział Fury Road, dostrzega silnie feministyczny wydźwięk tej historii. Osobą, której udaje się sprzeciwić obowiązującym prawom, jest Furiosa, która już wcześniej próbowała ucieczki z enklawy rządzonej przez tyrana. Tym razem jednak zabiera ze sobą nietypowy „ładunek”, co wyjątkowo rozwściecza Joego i skutkuje szalonym pościgiem przez pustynię. Furiosa odważyła się bowiem wykraść młode dziewczyny, „żony” przywódcy i obiecała powieźć je ku lepszemu życiu w mitycznej krainie, gdzie kobiety są dobrze traktowane i nienarażone na przemoc (tu trzeba wtrącić, że nawet w tzw. prawdziwym świecie brzmi to mało realistycznie). Zawiązane w ten sposób siostrzeństwo staje się siłą napędową beznadziejnej, jak mogłoby się wydawać, walki z przeważającą siłą wroga.

W filmach akcji zazwyczaj młode kobiety mają w zamierzeniu tworzyć element komiczny (ach, te piski i „zabawny” brak umiejętności posługiwania się bronią) lub zostają obsadzone w roli białogłowy, którą trzeba uratować, bo sama sobie nie poradzi. W Fury Road ten motyw został wywrócony do góry nogami, co przez odbiorczynie filmu zostało przyjęte z entuzjazmem. Mężczyzna nie jest postrzegany jako ktoś, kto może zaoferować pomoc – on stanowi zagrożenie. Wykradzione „żony”, ofiary przemocy seksualnej, decydują się na współpracę z przedstawicielem przeciwnej płci dopiero w ostateczności, a i tak zgodę na to musi wyrazić Furiosa. Uciekając, zostawiają za sobą przekaz: „nie jesteśmy rzeczami”, i to głośne wyrażanie własnej tożsamości można uznać za motyw przewodni całej drogi przebytej w filmie.

Mad-Max-Fury-Road-1

Ma się wrażenie, że Max, co dosyć zaskakujące, staje się w pewnym momencie nie głównym bohaterem, ale członkiem pewnej zbiorowości, której przewodniczy Furiosa. Na początku przyłącza się do grupy uciekających kobiet, żeby przeżyć, ale zmienia się to w trakcie opowieści. Droga (traktowana i dosłownie, i metaforycznie), jaką przebywa każdy z bohaterów, jest prawdziwie magnetyzująca. Może się wydawać, że kapitalne sceny pościgów, coraz wymyślniejsze pojazdy, przerażające post-apokaliptyczne krajobrazy (największe wrażenie robi pustkowie, nad którym krążą kruki – przypominało mi skażone przestrzenie, nad którymi przejeżdżał Blaine the Mono w jednej z części cyklu Mroczna Wieża Stephena Kinga) stanowią główne punkty filmu, ale nic bardziej mylnego. To niezwykle atrakcyjne, ale jednak tylko tło dla Bildungu poszczególnych bohaterów. Max w wykonaniu Hardy’ego jest naznaczonym przeszłością, szukającym odkupienia outsiderem, ale ma też w sobie pewną miękkość, która wyraża się choćby w tym, co w jednej z końcowych sekwencji Rockatansky decyduje się zrobić dla Furiosy. Zaraz po seansie próbowałam sobie postawić pytanie: kto jest lepszym Mad Maksem – Gibson czy Hardy? Chyba nie ma na to właściwej odpowiedzi, bo to rola Gibsona była jednym z elementów, które przyczyniły się do osiągnięcia przez serię statusu kultowej. Osobiście skłaniałabym się jednak ku kreacji Hardy’ego, właśnie dzięki temu rysowi łagodności, który pozwala na spojrzenie z innej perspektywy, ale jednocześnie nie wytłumia odwagi, zdecydowania i siły głównego bohatera. Umożliwia także wiarygodne skonstruowanie dźwigni całego filmu, czyli rewelacyjnego teamworku Maksa i Furiosy.

Furiosa (w tej roli wspaniała jak zawsze Charlize Theron) również łączy w sobie wiele sprzeczności. Okazuje emocje, ale i potrafi być bezlitosna, wydaje się dążyć do celu bez oglądania się za siebie, choć nieustannie troszczy się o tego, kogo wzięła pod opiekę. Ścigana przez przeszłość, szuka tego samego, co Rockatansky – zemsty i odkupienia. Być może dlatego szybko udaje jej się nawiązać porozumienie z Maksem. Co ważne, Furiosa nie została zbudowana na kliszy love interest. Jej więź z Maksem wykracza poza te granice, jest ponad to, co wyraźnie widać choćby we wspomnianej wcześniej jednej z końcowych sekwencji.

Mad-Max-Fury-Road-4

Dla jasności, Fury Road nie jest ciężką i znaną już przypowieścią o odkupieniu. Te treści, o których napisałam, zostały obficie podlane kuriozalnym, komiksowym sosem sprawiającym, że film jest doznaniem jedynym w swoim rodzaju. Wwiercająca się w mózg muzyka eksponuje obłęd dziejący się na ekranie, przyspieszenia podczas niektórych scen nadają im jeszcze mocniejszy surrealistyczny wydźwięk, dziwaczne konstrukcje czy postaci (od momentu, gdy zobaczyłam mutanta przygrywającego na gitarze, marzę o spin-offie) dodają oryginalności. Trzeba też wspomnieć, że wielbiciele serii mogą zostać złapani na haczyki, które zarzucają twórcy (żeby nie psuć całej zabawy, zdradzę tylko, że w jednej ze scen pojawia się znana z drugiej części pozytywka). Przede wszystkim najnowszy Mad Max to jeden z najlepszych post-apokaliptycznych filmów, jakie miałam okazję zobaczyć. Jest tu wszystko, o czym można sobie tylko zamarzyć: pościgi na pustkowiach, ryk silników, wybuchy, zombie, feminizm, pytania o człowieczeństwo i własną tożsamość. Mara Wilson, aktorka i pisarka, wyznała na swoim facebookowym profilu, że niedługo po pierwszym seansie poczuła potrzebę, by obejrzeć film jeszcze raz. Całkowicie ją rozumiem.

Mad Max: Fury Road, reż. George Miller, Australia, USA (2015)

Joanna Barańska

(ur. 1992) – absolwentka kulturoznawstwa na WP UJ. Zimą programowo czyta XIX-wieczną literaturę rosyjską. Interesują ją przedstawienia postapokalipsy w tekstach kultury.