Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Niemczyk niemalowany

Artykuły /

Artyści z Krakowa. Skrzywiliście się, prawda? Ale, mimo to, czytajcie dalej. Może uda mi się udowodnić, że bycie artystą w Stołecznym Królewskim Mieście Krakowie to nie zawsze deszcz na Brackiej i schlebianie drobnomieszczańskim wyobrażeniom o sztuce lub udawanie rebelianta za sute apanaże.

Niniejszy panegiryk powstał przy okazji lektury tomu Krzysztof Niemczyk. Przypadek twórczy pod redakcją Józefa Chrobaka oraz starszego o parę lat Traktatu o życiu Krzysztofa Niemczyka na użytek młodych pokoleń (red. Anka Ptaszkowska, Marcin Hernas, Piotr Marecki), połączonego w jednym tomie z pierwszym wydaniem powieści Kurtyzana i pisklęta, ale chciałbym poszerzyć nieco kontekst. Proszę traktować ten tekst jako mowę na rzecz zmarłych tragicznie autentyczności, bezinteresowności ekscentryzmu, szaleństwa, niedostosowania, bezpretensjonalności, słowem wszystkich wartości, które anarchiczne jednostki obdarzane mocą rozsadzania ordynarnego, rutynowego porządku wnoszą ze sobą w nasze życie. Kiedyś uprawianie sztuki mogło być rodzajem dyscypliny życiowej, formą osobistego freak outu. Nie kusiły granty i nagrody, sztuce performatywnej dopiero przecierano szlaki do publicznej akceptacji.

W 2007 r. w nabitych po ostatnie miejsce podziemiach krakowskiego Bunkra Sztuki odbyło się spotkanie promocyjne pierwszej z wymienionych książek. Na scenie siedzieli Monika Niemczyk (aktorka, siostra bohatera wieczoru), Anka Ptaszkowska, prof. Jerzy Jarzębski, Piotr Marecki i Marcin Hernas. Wybitny literaturoznawca wspominał swoje spotkania z wyklętym artystą, przywoływał dawne sądy o jego legendarnej powieści i poddawał je rewizji, odtwarzał atmosferę hippisowskiej bohemy ówczesnego Krakowa. Anka Ptaszkowska, dzięki której udało się przypomnieć o totalnej sztuce Niemczyka, opowiadała o losach dzieła, do wydania którego przyczyniła się wcześniej w Paryżu. Ale wszystkie wątki rwały się pod wpływem kontestującej publiczności. Tak jakby tłum barwnych freaków około sześćdziesiątki nie chciał dopuścić do nadania autorowi Kurtyzany i piskląt oficjalnej, bezpiecznej rangi, potwierdzonej numerem ISBN i życzliwym zainteresowaniem krytyków.

Marcin Hernas wypisał sobie pytania na kartce. Ciągle było sporo ciekawych i niejasnych rzeczy do opowiedzenia – wspomina Piotr Marecki, wydawca tamtego tomu – ale nie dało się zadać żadnego z nich, normalnie rozmawiać. Co chwila ktoś z „wyznawców” Niemczyka kwestionował i rozbijał nasz scenariusz.

Urzeczony patrzyłem na ten sabat starych, siwych hippisów w wyblakłych ciuchach, z wytartymi koralami na szyjach. Spore zamieszanie zrobił człowiek z wielką walizką, który ostentacyjnie opuszczał podziemie galerii, dbając o to, by jego gest został zauważony. Podczas gdy siostra artysty tłumaczyła, że akcja pokazywania gołej dupy, zwanej przez niego sempiterną, była rodzajem demonstrowania niewinności, inny z widzów wskoczył na krzesło i zaczął autorytarnym tonem tłumaczyć – MUSIMY ZROZUMIEĆ, ŻE ON SIĘ TĄ DUPĄ DO NAS UŚMIECHA! Gdy zwrócono mu uwagę, by nie przeszkadzał, dla uwierzytelnienia własnych słów, zdjął spodnie i wypiął dupę w kierunku publiczności. I tak bodaj przez dwie godziny. Pamiętam, że specjalnie stanąłem przy schodach, by móc przyglądać się wychodzącym weteranom kontrkultury. Siwe dready wystające spod beretów, całe fragmenty garderoby pamiętające świetność krakowskiego jazz klubu, wielokrotnie nicowane kurtki i marynarki o niemodnych od lat fasonach. Stateczniejsza część widowni odczuła te incydenty jako przykrość, ale była w nich dziwna energia, którą zwykle trudno wskrzesić przy podobnych okazjach.

Dziwne wydarzenia towarzyszyły tamtej książce już od samego początku. Dochodziło do zagadkowych koincydencji, wypadków, drobnych zakłóceń zwykłego rytmu prac nad książką. Tak jakby istniała „klątwa Niemczyka”. Zastanawiająca jest także niechęć wielu z tych, którzy go pamiętają, do wspominania. Nieszczęśliwy człowiek, nie dałbyś za niego grosza w tamtych czasach to jedne z łagodniejszych wypowiedzi, jakie usłyszałem, rozpytując o życie i działalność Niemczyka w latach, gdy stanowił jedną z tzw. charakterystycznych postaci.

Tym lepiej, że w ostatnich latach udało się już parokrotnie przełamać zmowę milczenia wokół Niemczyka – performera, malarza, pianisty, pisarza, a nade wszystko „artysty życia”. Był enfant terrible młodej krakowskiej bohemy lat 60. i 70., stale nękanym przez milicję,  bezpiekę (której szantażom czasami ulegał) i autorytarną psychiatrię; wywrotowcem, a potem odtrąconym przez socjetę outsiderem. Spośród mieszkańców wyróżniał się ekscentrycznym strojem, osobliwym zachowaniem. Skłonność do prowokacji (kąpiel w fontannie na Rynku, słynne pokazywanie sempiterny) łączyła się u niego z nieśmiałością i delikatnością. Ekscentryczni artyści to krakowska „regionalna marka”. Jednak w historii Niemczyka jest coś, co nie pozwala na rutynowe wrzucenie go do pocztu dziwaków i jurodiwych. Może to wyrafinowana proza lub wyimki z korespondencji, której rozbuchany styl i szlachetna egzaltacja stanowią kontrapunkt dla wyobrażenia o tym, jak się żyło w Krakowie w najprzaśniejszych latach PRL? Spokoju nie daje też świadomość, że Niemczyk na dwie dekady przed pojawieniem się Pomarańczowej Alternatywy organizował sytuacjonistyczne happeningi, które doprowadzały do pasji milicję, władzę i praworządnych obywateli. Mógłbym obficie sypać anegdotami, których sporo nazbierało się w obu tomach, ale radzę dotrzeć do nich samemu.

Obie publikacje siłą rzeczy dublują poszczególne wątki, fotografie i fragmenty prozy. Jednak jeśli chodzi o detale (a te z rozmaitych przyczyn są szczególnie istotne dla odbiorców sztuki Niemczyka, którzy nie mieli szczęścia bezpośrednio jej doświadczać), znakomicie się uzupełniają. W obu tomach znajdziemy listy, wspomnienia, kalendaria i fotografie akcji w przestrzeni publicznej, ten Ha!artowski zawiera m.in. wywiad z Niemczykiem i artykuły na jego temat, z kolei Mocakowski – opowiadania Tragiczna Łąka i Chłopczyk rozbijający rodzinę oraz reprodukcje z zeszytu Najcudniejsze bajki. Wbrew pozorom i stereotypom, które każą widzieć w podobnych opracowaniach jedynie uzupełnienie wystaw lub zbiór materiałów dla najwytrwalszych pasjonatów, czyta się je doskonale i lekko, choć dotyczą trudnej i w znacznym stopniu nieszczęśliwej biografii. Wielość spojrzeń i doświadczeń wspominających Niemczyka osób pozwala przyjrzeć się niezwykłej postaci z różnych perspektyw. Inaczej postrzega go wybitny grafik Adam Macedoński, który z perspektywy lat widzi w rodzinnym domu Niemczyków ostatki dawnej, inteligencko-mieszczańskiej świetności, a inaczej siostra Monika, dla której był przewodnikiem po świecie sztuki, z biegiem czasu zmieniającym się z mentora w tego, kogo należy otaczać opieką. Ogromne wrażenie robi jej aktorska interpretacja dzienników brata, które stały się kanwą przedstawienia Ja, Krzysztof w reżyserii Natalii Korczakowskiej. Entuzjazm w odkrywaniu kolejnych przedsięwzięć Niemczyka i wyimków z jego biografii chłodzi nieco wypowiedź Zbigniewa Warpechowskiego. Pionier sztuki performance’u polemizuje z mitem „człowieka ze skrzydełkami na koszuli”, upomina się o jego prawo do cierpienia, studzi entuzjazm: Nie podważam jego niewątpliwego talentu literackiego, a także innych talentów. […] Czynić z niego „herosa awangardy”, który „zagrażał” Kantorowi, to robić mu krzywdę, siać zamęt, z którym nie potrafił sobie poradzić. […]. Nie mam nic przeciwko temu, aby Krzysio Niemczyk miał swoją kapliczkę w muzeum, tylko nie trzeba mieszać go z awangardą, bo on sam by tego nie chciał. Krzysio był bardzo grzecznym, uprzejmym i kulturalnym młodzieńcem.

Jak podchodzić w takim razie do obfitej w nieszczęścia biografii i talentu, któremu ustrój polityczny i rozmaite okoliczności nie pozwoliły w pełni rozkwitnąć? Sądzę, że należy czytać Przypadek twórczy z szacunkiem i pokorą. Żyjemy w czasach, gdy terytoria badane przez pokolenie Niemczyka stały się centrum nowoczesnej sztuki, skandal jest raczej strategią marketingową niż metodą na wyswobadzanie się z ciasnych społecznych ram, a to, co prywatne i poufne, stało się publiczną własnością. I tylko empatii jakby mniej, co widać choćby po ostatnich perypetiach innego autora, z którego stołeczna policja pospołu z mediami zrobiła terrorystę, a użytkownicy mediów społecznościowych wolą go spottować niż czytać.

Publikacja pozostałości po Niemczyku ma zatem – oprócz estetycznego i historycznego – także wymiar moralny. To głos w obronie radykalnej sztuki i społecznej odrębności artystów.

Jan Bińczycki

(ur.1982) – bibliotekarz, publicysta, regionalista współzałożyciel kolektywu „Tłusty Druk”, co tydzień prowadzi program pod tą samą nazwą na kanale Reset Obywatelski.