Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Mieli dwa języki własne i trzeci wspólny, ale obcy” („Języki obce” Jacka Dehnela)

Recenzje /

W Rubrykach strat i zysków umknęły mi beznamiętnie Języki obce. Umknęły tak, że czytając sześć wierszy składających się na tę część, miałam pewność, że widzę je po raz pierwszy. Roman à clef, przyciągający moją uwagę chyba najbardziej, rzeczywiście w poematach i cyklach z lat 1999–2000 się nie pojawił, wszystkie inne – tak. Na końcu. Preludium do nowego. Nowego, w które trzeba wgryźć się z odpowiednią siłą i niemałą chęcią zrozumienia tego, co się przydarza i bezpowrotnie rozpada, nieustannie studzi.

Wszystkie części tomu poetyckiego, po pierwszej lekturze niemal do siebie nieprzystające, łączą się w całość, która – jak chociażby w Brzytwie okamgnienia czy Ekranie kontrolnym – zyskuje kojącą równowagę. Trudno nie dostrzec w Językach obcych powtarzalności tematów czy motywów, próby uchwycenia zdarzenia przez dokładne rozpoznanie najmniejszego wycinka rzeczywistości, który za chwilę umknie. Powtarzalność Dehnela nie zakrawa jednak o nudę, bo wszystko przepracowane, przemyślane i przedstawione zostaje raz jeszcze – inaczej.

Tom zadedykowany Pietii, w naszą dziesiątą rocznicę czy ostatnia część książki Mały śpiewnik piosenek miłosnych dla średnio zaawansowanych nie pozwalają hucznie oznajmić, że mamy oto przed sobą zbiór wierszy o miłości. Dalej, idąc tropem kategoryzowania i próbą jakiegokolwiek ujęcia w ramy, przyklaskując, wypada stwierdzić, że przecież eros łączy się tu z tanatosem, a między tym Kubiak, Łazarz i ostatnie pożegnanie na stacji Bydgoszcz Główna. Nie będę wciskała Języków obcych w jakiekolwiek ramy, bo wiele elementów tomu – i tematycznych, i konstrukcyjnych – wskazuje wyraźnie na to, że książka kategoryzacjom się wymyka. W pełnej krasie ujawnia się w Językach obcych rzemieślnicza – i nie ma w tym określeniu nic obraźliwego – praca Dehnela, który zamyka opowiadane historie w rozmaitych formach poetyckich, a za cel stawia sobie oddanie czytelnikowi tekstu doskonałego, pełnego, wykluczającego istnienie sztampowych opozycji i łatwych rozwiązań.

Podstawą Języków obcych są widzenie, myślenie i mówienie. Przyczynkiem do snucia opowieści staje się zdjęcie przedstawiające odkopanie posągu Antinousa z 1894 roku (Odkopanie posągu Antinousa w Delfach, 1894), przyglądanie się Zygmuntowi Kubiakowi kreślącemu posłowie do wierszy Kawafisa (Zygmunt Kubiak pisze posłowie do «Wierszy i prozy» Kawafisa). Ożywa Łazarz z obrazu Sebastiana del Piombo (Sebastiano del Piombo – «Wskrzeszenie Łazarza»), który, chociaż jest czystym ucieleśnieniem cudu, nie przestaje śmierdzieć. W Literaturze nie sama Słowaczka Zuzanna staje się najważniejsza, a prze-powiedziana na nowo w myślach słuchającego jej historia, w której ojciec, będący statystą w rozmowie, zostaje wydobyty ze zdań beznamiętnej opowieści. Na szczegół Dehnel zwraca uwagę niezmiennie – małymi obrazkami codzienności, tworząc większe metafory. Chociażby w wierszu Miłe złego porządki, mężczyzna stający przeciw światu z grabiami i szpadlem, gładzi narzędziami uporządkowaną na swoją modłę ziemię jedynie po wierzchu, głębokiego nie rusza. A głębokie czeka. Mężczyznę, porządkującego swoją małą ziemską przestrzeń – szpaler bielonych wiśni, gracowana ścieżka – obserwowanego najpewniej z okna pociągu i tak pochłonie ta „druga”, skrobana jeszcze po wierzchu, część ziemi.

Przy kolejnej lekturze Języków obcych rodzą się szeregi powiązań – rozmawiają ze sobą i jednocześnie nie do końca się porozumiewają ludzie (Duńczyk, Amerykanka, Islandka, Austriak i inni) epoki, zdarzenia, przeplatają się formy i kształty. Dehnel wymaga od czytelnika odbierania swojej poezji wszystkimi zmysłami – patrzenia, nasłuchiwania, wąchania. Ramię w ramię oglądamy z nim fotografie i przedmioty, wracamy do przeszłości. Dehnel – nie tylko zresztą w Językach obcych – tłumaczy odbiorcy z dawnego na nasze – nazwijmy to nieładnie – współczesne, stając się tym samym przewodnikiem, którego nie interesują daty, wygrane bitwy, nazwiska władców, ale myśli chmurnych, poruszonych twarzy patrzących na marmurową młodość Antinousa.

Trudno wtłoczyć w ten tekst frazę o tym, że Dehnel to poeta dojrzały, w sile pisarskiego wieku, operujący piórem z taktem i erudycją większą niż jeszcze – przyjmijmy z aptekarską dokładnością – przed dziesięcioma laty. Uznać należy raczej, wertując tom po raz któryś, że rozbudowuje on w sposób naturalny – przez nagromadzenie tematów i form – swój wachlarz opowiadania i opisywania. Eksponuje różnorodność tematów, podejmowanych z podobną lekkością, różnorodność form: plankty, formy ścisłe i zorganizowane, sonety, wiersze białe, luźno zrytmizowane, wiersze wtłoczone w formę i naturalnie z niej wypadające, proza poetycka – języki poezji, które nienachalnie się przeplatają. I to, że mimo wielości poetyckich języków, które ze sobą nie walczą, ale delikatnie się dopełniają, tom stanowi spójną całość, nazwać można – jakkolwiek niezręcznie to zabrzmi – pewnego rodzaju dojrzałością. Nietrudno zauważyć, że Dehnela – jako poetę, pisarza i tłumacza – pociąga język w każdym jego aspekcie i na każdym poziomie: od rozmowy i opowiadania po próbę zachowania w języku (mowie i piśmie) przeszłości; od języka wykwintnego po ten kolokwialny, najprostszy, codzienny, zasłyszany. Z jednej strony poeta raczy nas pięcioma zrytmizowanymi planktami, z drugiej – wierszem Bydgoszcz Główna – który, chociaż w klimacie, jest już na innym poziomie poetyckiego języka.

Różnice stylistyczne i tematyczne, przeplatanie się różnorodnych form czynią tom dynamicznym. Po serii planktów proza poetycka, między wierszami miłosnymi miniatura sprowadzająca na ziemię (Pożytki z romantyzmu), rozbijająca subtelną wzniosłość, mosty między przeszłością i teraźniejszością, obok do granic osobistych tekstów pojawiają się i te, które – jakkolwiek osobiste – uznać można za wesołą rymowankę, a tej przyklasnęłaby zapewne Szymborska (Tkwi w szczególe). Dehnel ubiera rzeczywistość w różne języki, próbując dopasowywać, zmieniać, modelować zdarzenia i sytuacje, zachwycać się nad fragmentami, chwytać skrawki widzianego, realnego i łączyć je z nierealnym, dynamicznie przemierzając miejsca i przenosząc się w czasie. Przy całej zabawie wymykającym się językiem, potrafi go okiełznać, operować nim intuicyjnie, wyczuć, wyrzeźbić w nim swojego marmurowego Antinousa i świadomie dryfować po mijającej teraźniejszości.

 

Jacek Dehnel

Języki obce

Biuro Literackie,  2013

Liczba stron: 50