Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

O hejterstwie, czyli współczesnej krytyce

Artykuły /

Co się stało z przyciskiem „Nie lubię tego”? Na popularność fejsbuka i zaufanie, jakim się cieszy, wpływa to, że jest „taki milusi” i wszyscy wszystkich mogą tam lubić, mieć po pięćset mniej lub bardziej znanych sobie osób w „znajomych” i każdej z nich „klikać lajka” przy nowym zdjęciu profilowym. Z punktu widzenia świata artystycznego można afirmować (na profilach oficjalnych lub prywatnych) artystów, galerie, wydarzenia. Zastanawia tylko, dlaczego (mimo wielu już próśb i petycji do administracji portalu) wciąż mamy do dyspozycji tylko przycisk „lubię to!”, a brakuje jego przeciwieństwa? Twórcy fejsbuka tłumaczą to względami ekonomicznymi i marketingowymi, co poniekąd obnaża komercyjną naturę portalu*. Wciąż tylko: lubię to, lubię tamto, ten post lubi tyle osób, tamten więcej. Jedno zdjęcie ma tyle lajków, drugie tyle, a jeżeli coś się publice nie podoba, może co najwyżej przepaść w niebycie i nigdy nie zostanie jednoznacznie potępione. Jeżeli fejsbuk jest obszarem rzeczywistości wirtualnej posługującym się systemem znaków, jakie jest signifié znacznika „Lubię to!”?

Przede wszystkim „lubię to” jest mało zdecydowane, niewyraziste – letnie, nie gorące. Nie jest wyznaniem zagorzałego fana, który raczej by „kochał” czy „uwielbiał”. Lubić można zarówno zdjęcie nieznanej dziewczyny z fanpejdża „dupy, nogi, analogi”, głupią fotę kumpla z melanżu, wpis celebryty na temat aktualnej polityki, jak i czyjeś motto życiowe, pod którym moglibyśmy się serio podpisać. Nie wspominając oczywiście o lajkowaniu śmierci Szymborskiej czy informacji o katastrofach. „Lubię to” okazuje się znakiem pustym, nic nieznaczącym, nieadekwatnym w systemie przyzwyczajającym do istnienia binarnych opozycji. Tym bardziej dotkliwy jest brak alternatywy – zinstytucjonalizowanej negacji, która w imię względów komercyjnych czy społecznej poprawności jest wykluczana, spychana w obszar tabu, o którym się nie mówi.

Użytkownicy fejsbuka przetestowali już różne metody radzenia sobie z afirmatywnym systemem. Zamiast „lubić”, można zostawiać zjadliwe komentarze (którym potem podbijają liczbę lajków podobni przeciwnicy), można też „lubić” grupy negatywne, takie jak „Nie lubię poniedziałków” albo „Mam w dupie EURO2012”. Te strategie nie są jednak tak popularne i powszechne jak „lubienie”, a także stanowią pewien obszar graniczny, nie będąc wyrazem jednoznacznie negatywnym ani pozytywnym. Komentarz zawsze pozostawia dowolność w interpretacji intencji autora, w przeciwieństwie do klikania symbolicznego „lubię” –„nie lubię”.

Co ciekawe, w tym powszechnym i popularnym lajkowaniu rozmywa się gdzieś indywidualna odpowiedzialność. Wszyscy to lubimy, „Ty i 356 innych osób lubi to”. Jeśli ktoś chce nie lubić, może założyć stronę, ale wtedy od razu widać, kto jest antagonistą. A hejtowanie w szerszych kręgach nie cieszy się taką estymą jak hurra-optymistyczne lubienie wszystkiego; słowem – zawsze będzie kontrowersyjne. Ktoś, kto tylko klika granatowy kciuk zwrócony do góry, nie wyróżnia się tak bardzo jak ten, kto założy stronę „hejterską”. Wszyscy wyrażają swoje pozytywne opinie bez skrępowania, bez najmniejszego wahania, niemal bezwiednie, dopiero negacja wymaga większego wysiłku intelektualnego. W zasadzie obecna sytuacja niewiele różni się od tej z XIX wiecznych początków nowoczesnego pisania o sztuce – krytyka jest niewygodna, niekomfortowa, zmusza do przemyślenia wad i zalet omawianego przedmiotu. „Lubienie” jest proste i przyjemne, nie wymaga zastanowienia: „czy aby na pewno mi się to podoba?”. Dopiero wyrażenie zastrzeżeń zwraca uwagę na problem.

Jakie to ma znaczenie dla krytyki artystycznej? Otóż według znanego krytyka sztuki współczesnej Jakuba Banasiaka – żadne. Podczas dyskusji przy okazji tegorocznego krakowskiego festiwalu „Grolsch Artboom” z ust zaproszonych gości, czyli Banasiaka i Stacha Szabłowskiego, padły zdania, że krytyczna działalność fejsbukowa nie ma najmniejszego znaczenia dla świata artystycznego**. Zdaniem znanych krytyków post na fejsie o ciekawej wystawie lub obsmarowanie słabego artysty nikogo nie zainteresuje. A już najmniej wpływowe jest klikanie lajków. Ten konserwatywny pogląd wynika prawdopodobnie z wygodnego zagrzania sobie miejsca w panteonie gwiazd artworldu, które mogą pisać w ogólnopolskim piśmie lub własnym wydawnictwie dla wąskiego koła zainteresowanych, a reszta społeczeństwa, mówiąc kolokwialnie, „może im skoczyć”.

Są także inne głosy. Reprezentująca młodszą generację krytyków blogerka Karolina Plinta, której artykuł Krytyk jako hipster ukazał się niedawno na stronie Ha!artu, deklaruje swoje credo w kilkunastu podpunktach, m.in.:

2. Krytyk-hipster posługuje się językiem dzieciaków – używa facebooka, twittera, prowadzi bloga (niejednego?) na tumblrze i dowiaduje się o nowinkach kulturalnych poprzez pinteresta.

(…)

6. Krytyk-hipster dba, aby jego wypowiedzi były treściwe, krótkie i dwuznaczne – bo takie posty najlepiej sprzedają się na fb.

(…)

8. Krytyk-hipster może zahejtować artystę lub kuratora z czysto subiektywnych pobudek (nie lubi go, nie podoba mu się jego krawat, fryzura czy sztuka).

„Hejterstwo”, czyli notoryczne wyrażanie dezaprobaty względem wszystkiego, zarówno wirtualnie, jak i na żywo, zwane dawniej marudzeniem lub czepianiem się, mimo że ogólnie potępiane, stało się ostatnio modne. Przynajmniej w pewnych kręgach, np. wspomnianych krytyków-hipsterów. Młodzi, modni i oczytani chodzą po wystawach i salonach albo surfują po internecie i hejtują: to zbyt banalne, tamto przegadane, a to znowuż odwołuje się do Foucaultowskiej koncepcji władzy, ale z drugiej strony nie kontestuje status quo, raczej wyraża afirmatywne podejście, które jest już cokolwiek passé. Potem zakładają fanpejdż „Podpisy pod obrazkami w MOCAKu” albo popularne ostatnio „Sztuczne fiołki” i… zbierają lajki. Taki paradoks – można nie lubić za pomocą przycisku „lubię to!”, który okazuje się wielofunkcyjny, choć nadal nic nieznaczący. Bo taką krytykę się ceni – śmiałą, dowcipną i jednoznacznie negatywną.

Warto się jednak zastanowić, z jaką tak naprawdę działalnością mamy do czynienia. Jeśli zgodzić się z Irit Rogoff, „krytyka” (critique) odnosi się do „naświetlania wad, lokalizowania pominięć, alokacji win” (Looking Away: Participations in Visual Culture, w: After Criticism: New Responses to Art and Performance, s. 118), czyli gestów dokonywanych z pozycji zewnętrznej, zdystansowanej względem omawianej sytuacji. Natomiast „krytyczność” (criticality) uwzględnia własne uwikłanie, zawiera w sobie „równoległą ekonomię usytuowaną gdzieś pomiędzy lub wręcz poza konsensem i konfrontacją”. W świetle tych definicji hejterstwo sytuowałoby się po stronie krytyczności, jako dyskredytowanie pewnych zjawisk celem promowania własnej osoby. Czy może więc być skutecznym narzędziem współczesnej krytyki artystycznej?

Wydaje się, że może. W dobie szybkiego wyrabiania sobie opinii, błyskawicznego zdobywania informacji i podejmowania decyzji na podstawie jednorazowego „oblukania” tematu na „fejsie”, hejterstwo ma duże szanse powodzenia. Jest doskonale przystosowane do formy, jakiej oczekują użytkownicy internetu (włącznie z publicznością galerii i muzeów), ale niesprowadzone do znaku ma większą siłę oddziaływania. W systemie powszechnej binarności może być odpowiedzią na brak przeciwieństwa dla „lubienia” – niedosłowną, niezinstytucjonalizowaną, a przez to ciekawszą, bardziej przekonującą. Pamiętając o internetowej prawidłowości, zgodnie z którą rzeczy słabe i tak zginą w natłoku chłamu, a dobre będą się same promować, może się okazać, że zjadliwe hejterstwo będzie podtrzymywane na fali liczbą lajków ludzi, którzy nie do końca rozumieją, co klikają. Może to być nadaniem nowego sensu pustosłownemu „lubię to!”, które zamiast afirmacji wyrażać będzie po prostu zrozumienie czy fakt przeczytania. Natomiast bardziej wysublimowane, analityczne teksty spod znaku krytyki artystycznej, zawierające rzetelną argumentację za i przeciw będą kwitowane: tl,dr***. W ten sposób, ku rozpaczy wielu, „krytyczność” zwycięży nad „krytyką”.

 

 

*Więcej pod adresem: www.di.com.pl/news/32782,0,Facebook_nie_doda_przycisku_nie_lubie.html

** W ramach KRAKERSa ‒ pierwszego krakowskiego gallery weekendu – zorganizowano 15.06.2012 panel dyskusyjny NIE LUBIĘ, realizowany we współpracy z AICA Sekcja Polska z udziałem Anny Czaban, Jakuba Banasiaka oraz Stacha Szabłowskiego. Prowadzenie: Piotr Sikora i Andrzej Szczerski.

*** czyli: too long, didn’t read