Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Na tropie Sensu. „Śledztwo” [LEM: REWIZYTA]

Artykuły /

Nad zimową Anglią zaczyna krążyć widmo osobliwości. Okoliczne domy umarłych pustoszeją – znajdujące się tam ciała znikają jakby za namową zręcznego iluzjonisty. Porucznik Gregory oraz wybitny naukowiec Sciss próbują rozwiązać tę zagadkę. Nie zdają sobie jednak sprawy, z czym tak naprawdę przyjdzie im się zmierzyć.  

Wyjątkowe dochodzenie to fabularny budulec jednej z najciekawszych powieści Stanisława Lema. Co ważne, wydane w 1959 roku Śledztwo absolutnie nie jest (jakby się mogło wydawać) pastiszem historii detektywistycznej. To raczej zmyślny, filozoficzny antykryminał parający się dwoma zagadnieniami – egzystencjalizmem i technooptymizmem. Surrealistyczne dzieło stawia czytelnikowi bardzo istotne pytanie: czy komputer rzeczywiście widzi w i ę c e j?

Bardzo istotną dla wydźwięku książki postacią jest ekspert w dziedzinie statystyki – Sciss. Współpracujący z policją uczony wysnuwa niezwykle zawiłą hipotezę, która ma doprowadzić do rozwikłania tajemnicy. Jego skomplikowane obliczenia (biorące pod uwagę m.in. liczbę zachorowań na raka, ilość odchodzących z tego świata psów i kotów oraz warunki pogodowe) są niczym innym jak absurdalnym dowcipem. Objawiający się w analizach bohatera Lemowski humor punktuje bowiem największy grzech nowoczesnego człowieka, jakim jest ślepa wiara w siłę nauki. 

Statystyk wciela się tu w rolę zaawansowanej maszyny. Dokładnie odmierza każdy skrawek rzeczywistości, mnożąc i dzieląc przez siebie oddechy otaczającego go mikrokosmosu. Głęboko wierzy w to, że jego niemalże robotyczne, uschematyzowane procesy myślowe pomogą uporządkować przyczynowość dziwacznych zdarzeń. Dla Lema Sciss zdaje się współczesnym nietzscheańskim nadczłowiekiem. Takim, który po śmierci Boga odnajduje nowe źródło sakralnych uniesień w owocach technologicznego rozwoju. 

Opisana przez twórcę nowa technoreligia opiera się na tych samych dogmatach, co jej chrześcijańska poprzedniczka. Różnica tkwi w sposobie przekazywania Prawd Objawionych. Duchowni oraz wierni stawiają na teatralność. Tradycyjna msza jest spektaklem, który celebruje swoją umowność. Specyficzny rytm, powtarzające się hasła, gigantyczne figury świętych wyrastające z kościelnych ścian – te rekwizyty kreują niemal baśniową rzeczywistość. Definiuje ją Wielka Tajemnica Wiary, czyli mityczna koncepcja ukrytej odpowiedzi na pytania uniwersalne. 

Epoka kultu naukowych osiągnięć wykształciła swoje własne WTW. Nowoczesny archetyp superkomputera jest Bogiem 2.0. Także rości sobie prawo do posiadania jedynej słusznej odpowiedzi, natomiast, w przeciwieństwie do wszystkich Chrystusów tego świata, nie ma dystansu do siebie samego. Jest bytem absolutnie pozbawionym autoironii. W swym religijnym narcyzmie idzie o krok dalej od Prawdy Objawionej. Mianowicie, podsuwa wyznawcom jeszcze bardziej złudną Prawdę Obiektywną. 

Scissa można nazwać ojcem technokratów z Doliny Krzemowej. Patronem ludzi wierzących w bezkresną mądrość liczb, kapłanów Wielkiej Świątyni Google’a, pragnących udomowić nieprzewidywalne piękno tego świata sztywną binarnością. Naukowiec ze Śledztwa uosabia znany nam technoreligijny fanatyzm i światopoglądowe zacietrzewienie, które jest bardziej nikczemne niż najbardziej skrajna dewocja. O ile bowiem w tradycyjnej pobożności możemy jeszcze doszukać się odrobiny romantycznego mistycyzmu, u następców Scissa widać jedynie nihilizm okablowany cyfrowymi żądzami. 

Do utopii uniwersalnego porządku nawiązuje też gatunkowy trop Śledztwa. Symulacja brytyjskiego kryminału funkcjonuje jako komentarz na temat współczesnego lęku przed chaosem wszechświata. Lem wykorzystuje klisze sugerujące absolutną klarowność rzeczywistości. Cytuje motywy literackie kojarzące się z poukładanym ciągiem wydarzeń. Podsuwając czytelnikowi angielską powieść detektywistyczną, jednocześnie przywołuje pojęcia wyrazistej intrygi, jasnego podziału na Dobro i Zło, a także obietnicę satysfakcjonującej konkluzji. Bierze na warsztat wspomniane narracyjne archetypy po to, by je ponakłuwać. W jego metodzie dekonstrukcyjnej widać zalążek filozofii stojących za dwoma innymi wielkimi antykryminałami – Kosmosem Gombrowicza (1965) i 49 idzie pod młotek Pynchona (1966). 

Pre-Gombrowiczowska jest tu relacja między Chaosem a ludzkim pragnieniem znalezienia odpowiedzi. Uniwersum Śledztwa działa trochę jak kosmiczny bumerang. Im więcej człowiek wkłada wysiłku w zdefiniowanie go, tym większą anarchiczną siłą odpowiada. Tę zależność bardzo dobrze rozumie Gregory. Porucznik, w przeciwieństwie do Scissa, zupełnie nie ufa mocy schematycznych rachunków. Zdaje sobie sprawę z nieodgadnionej natury rzeczywistości i jako detektyw przyznaje się do swojej największej zawodowej porażki – niemożności rozwiązania zagadek naszego świata. To bohater w stu procentach egzystencjalny. Świadomy zawiłości własnego losu, zamiast mocować się z Absolutem, akceptuje swą poznawczą porażkę. Prawdziwy superheros Sartre’owskiej i Camusowskiej idei. 

Pre-Pynchonowsko pachnie z kolei paranoiczna reakcja Scissa na serię tajemniczych incydentów. Przytłaczająca enigmatyczność świata prowadzi go ku desperackim próbom znalezienia logicznych wyjaśnień w nonsensownych, spiskowych teoriach. Jego działania, motywowane tak zwanym zdrowym rozsądkiem, paradoksalnie prowadzą go prosto w objęcia ostatecznego absurdu. To efekt starcia z Chaosem, którego rezultat zawsze musi być taki sam, ponieważ wynika z błędnego założenia. Człowiek omylnie uznaje niewytłumaczalność rzeczywistości za bałagan, który trzeba uprzątnąć szeregiem sztywnych definicji. Tymczasem ów pozorny bezsens wcale nie przypomina zagraconego pokoju skrywającego znajomą treść gdzieś pod powierzchnią. To raczej perfekcyjnie zorganizowane pomieszczenie, do którego człowiek po prostu nigdy nie będzie miał pasujących kluczy. Wiadomość przekazywana przez Chaos jest nie tyle nieskładna, ile wpisana w kompletnie nieprzetłumaczalny język. W odszyfrowaniu tej metafizycznej treści nie pomoże nawet najbardziej zaawansowany technicznie wynalazek. 

Śledztwo błyskotliwie zderza szał cywilizacyjnego postępu z sekretem naszej egzystencji. Konfrontuje naukowe osiągnięcia z niewzruszoną reakcją kosmosu. Stanisław Lem już w 1959 roku przewidział teraźniejszą, prawie religijną obsesję na punkcie rozwoju technologicznego. Dostrzegł świat przyszłości, który przy pomocy maszyn (zautomatyzowanych, przyszywanych dzieci Scissa) będzie chciał wymazać niepokojącą przypadkowość naszego życia. Zauważył też, że to pragnienie pozostanie jedynie mrzonką w obliczu niepojętej logiki losu. 

Lemowska wizja sprzed kilkudziesięciu lat idealnie wpisuje się w kontekst teraźniejszych realiów. Ukazuje człowieka przyglądającego się impresjonistycznemu obrazowi z odległości kilku centymetrów. Skupiony na eksploracji szczegółu zapomina o istocie pełnego dzieła. Kiedyś taką iluzję dogłębnej obserwacji kreowała religia, a dziś robi to nauka. 

Tekst powstał w ramach projektu LEM: REWIZYTA współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa

Łukasz Krajnik

(ur. 1992) – dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling.