Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Die Mensch-Machine. O aktualności „Fiaska” Stanisława Lema [LEM: REWIZYTA]

Artykuły /

Amerykanie ogłosili, że UFO istnieje, kiedy nikogo to już za bardzo nie interesuje. Obca cywilizacja nieśmiało przypomina o sobie w momencie, gdy trwająca epidemia i perspektywa globalnej wojny ustawiają planecie Ziemi status „nie przeszkadzać”. Lem analogiczną sytuację naszkicował w swojej ostatniej powieści pt. Fiasko. Tyle że to my, ludzkość, mieliśmy tam być napraszającą się o kontakt stroną. 

Wir laden unsere Batterie/Jetzt sind wir voller Energie/Wir sind die Roboter – deklamowali pod koniec lat 70. muzycy zespołu Kraftwerk. Ich nadzwyczaj surowa muzyka wkrótce, za sprawą singla Das Model, zdobyła ogromną popularność. I nie było w repertuarze zespołu z RFN piosenek o miłości, które dotychczas dominowały na listach przebojów. Kraftwerk interesowały roboty, komputery, podróże w kosmos, sztuczna inteligencja. Trafnie wyrażali zimnowojenne lęki i namiętności, podobnie jak jeden z najbardziej popularnych wówczas pisarzy science-fiction: Stanisław Lem. 

Trwające po II wojnie światowej, amerykańsko-radzieckie prowokacje zbrojeniowe zyskały swój pozytywny efekt uboczny: rozwój technologiczny, który w twórczości Lema znajduje punkty styku z rozwojem w kulturze i filozofii. Ciekawość i pragnienie poznania rozwijały się wtedy w cieniu konfliktów o władzę, pieniądze, wpływy. W niektórych fragmentach dzieł Lema stanowią one cichą nadzieję, drogę ku zjednoczeniu ludzkości. Ale o tym dalej. 

Jeszcze parę lat temu byłoby nie do pomyślenia, żeby oficjalna informacja o istnieniu obcych cywilizacji w molochu internetu stała się drugorzędnym newsem. Gdzie ci wszyscy czytelnicy Dänikena, dla których oczywistym było, że piramidy to wielkie, starożytne elektrownie (być może do dziś podtrzymujące łączność z Nazca i Wyspami Wielkanocnymi)? Wszystko się jednak zmieniło. XX-wieczny podbój kosmosu miał być wielką mobilizacją, zjednoczeniem wysiłków Ziemian, którzy ponownie mieliby szukać nieznanych lądów. W tym, notabene, kolonialnym zamierzeniu mogli odłożyć w końcu konfliktogenne sprawy na bok i rozpocząć marsz ku nowej, innej przyszłości.

Ostatecznie jednak dziś oczekiwania wobec postępu technologicznego służą przede wszystkim poprawianiu komfortu życia. To tu „marnotrawi się” zdobycze intelektu, które niegdyś przysłużyć się miały międzygwiezdnej ekspansji. Mieszkania na całym świecie odkurzają sondy Pathfinder, a baterie słoneczne, niegdyś pozwalające dryfować w kosmosie, zapewniają ogniskom domowym tanią energię elektryczną. Ale nie wszystkim. Lem, jako umysł zupełnie niekolektywny, obywatel świata w pełnym tego słowa znaczeniu, uważnie patrzył na rozwój człowieka przez pryzmat rozwijanych za jego życia wynalazków. Jako pilny uczeń Kafki i Schulza zastanawiał się nad różnymi wymiarami rzeczywistości, które ludzkość, mniej lub bardziej przypadkowo, tworzy wraz z każdym nowym rewolucyjnym wynalazkiem. I choć w wielu fragmentach widać, że porywa go optymizm międzygwiezdnej ekspansji, większość jego utworów ma, w ostateczności, przesłanie zgoła pesymistyczne. I w tym pesymizmie pisarz utwierdzał się, kiedy już na całym świecie ludzie wpatrywali się w te same, taśmowo produkowane seriale. W eseju Ostatnia minuta pisał o „nowej religii” – reklamie, która stała się głównym wyznacznikiem norm i kompensacją pogarszającej się jakości produktów. Pochodzący z przedwojennego Lwowa pisarz na przełomie lat 70. i 80. zaczął popadać w intelektualne rozgoryczenie. Ku jego zaskoczeniu, wszystkie cuda techniki znajdowały zastosowanie w tym, co zawsze: umacnianiu nieuczciwie zdobytej władzy, nierówności społecznych, wikłaniu człowieczeństwa w pułapkę komfortu. Choć autor Solaris zawsze rozumiał awers i rewers postępu technologicznego, który nie chodził w parze z rozwojem w sferze kultury, sporo czasu zajęło mu zrozumienie, że problemy, jakie wywołały II wojnę światową, nie odejdą wraz z XX wiekiem. Wszyscy w pewnym sensie znajdujemy się w niebie (…). Tylko że niebo okazało się paskudnie kapitałochłonne. Można było się lepiej urządzić – mówi na początku ostatniej powieści Lema jeden z bohaterów. 

Fiasko to ostatnia powieść w twórczości Lema, wydana pierwotnie w RFN w 1986. Rok później ukazała się w Polsce. W porównaniu do Edenu czy Obłoku Magellana, ma niezwykle duszną atmosferę, a widoczna w niej intelektualna dojrzałość pisarza spotyka się z ogromną pustką. W skrócie: ludzie nie tylko nie potrafią w niej nawiązać kontaktu z, nareszcie prawidłowo rozpoznaną, obcą cywilizacją, ale stopniowo też tracą możliwość porozumienia się między sobą. Wśród niezwykle zaawansowanych maszyn, jakie zbudowali, widzimy ich, jak zwykle zresztą, jako małą, skłóconą gromadkę, dążącą do autodestrukcji.

Я твой слуга, я твой работник 

Fiasko nieustannie dryfuje wokół czytelnej, literackiej symboliki. Przewijają się tu kopalnia/korporacja wydobywcza Graal, stacja kosmiczna Eurydyka, potężny komputer pokładowy GOD. Lem projektuje sugestywną, rozbudowaną przypowieść, w której ludzkość, w niemal babilońskim przepychu technologicznym traci życiową szansę przezwyciężenia odwiecznej, kosmicznej samotności. Co jest przyczyną tego stanu? Człowiek i jego natura. Jak pisał w posłowiu Jerzy Jarzębski : Lem dodaje inny jeszcze powód, dla którego kosmos się nie odzywa, formułując pojęcie „okna kontaktu”, czyli takiego przedziału dziejów rozumnych gatunków, w którym cywilizacje w ogóle pragną z kimś z zewnątrz się porozumiewać. Przed początkiem tego okresu rozmawiać nie są w stanie, po jego zakończeniu — z takich lub innych powodów nie chcą. Wąskość tych okien dodatkowo ogranicza możliwości kosmicznego dialogu. Wyprawa z Ziemi, która rusza w Fiasku w międzygwiezdną podróż, próbuje wstrzelić się w rzeczone okno — i ponosi spektakularną klęskę! Cywilizacja planety Kwinty nie pragnie kontaktu, więcej: z całym samozaparciem przed nim się broni. 

Lem w ponury sposób ukazuje, że wszystko w świecie ludzi, jakkolwiek efektownie mogłoby się prezentować, i tak służy ostatecznie zbudowaniu relacji przedmiotowej, w której widnieją wyłącznie panowie i słudzy. Silną figurą jest tu jeden z dwóch pilotów pracujących na Tytanie, największym z księżyców Saturna, gdzie mieści się kopalnia wydobywcza Graal. Człowiek ów, wybudzony z hibernacji, jest być może Pirxem – sztandarową postacią Lema, a być może nie. Jako etatowy „obcy”, ale też etatowy, choć zdegradowany bohater, toczy prywatną walkę o tożsamość. I to właściwie jego jedyne prawo, bo cała reszta akcji toczy się ponad nim. Fiasko to powieść lekko korespondująca z filmem Szulkina Ga, ga: chwała bohaterom, z 1985, w tym sensie, że momentami stymuluje w czytelniku zarówno głód bohatera, jak i głód męczennika, wydanego na stracenie. Gwoli przypomnienia: w filmie Szulkina główna postać (w tej roli, a jakże, Daniel Olbrychski), niczym zawodnik starożytnej olimpiady, przez krótki okres rozpieszczana jest przez społeczeństwo, tylko po to, by zostać wydana mu na pożarcie. Kiedy próbuje się z tego wszystkiego wyswobodzić, widz w pewnym momencie zaczyna orientować się, że z paszczy widocznych na ekranie prześladowców wpada ona w inną pułapkę – pułapkę „bohatera ostatniej akcji”, czyli, jednym słowem, zostaje skonsumowana przez inną publiczność, tę zza ekranu. Lem ukazuje konflikt prywatnego z politycznym jako beznadziejny, zgoła przegrany i zapisany w genotypie przyrody. 

W ogóle sytuacja przedstawiona w Fiasku, w której Kwintanie zamykają się na obce podmioty, jest w tej chwili o tyle analogiczna, że obecnie istotami stawiającymi komunikacyjny opór są ludzie. Wyszczególnione przez Jarzębskiego „okno kontaktu” jest, aktualnie, na planecie Ziemia, zabite deskami. Biorąc pod uwagę popkulturową postać przybyszów z kosmosu: najczęściej eksploatowanych jako agresywne, nieprzyjaźnie wyglądające istoty, które chcą zniszczyć Ziemię, zauważalni są oni tylko i wyłącznie wtedy, kiedy nie są tak naprawdę „obcy”. Tym samym sprawdza się tu typowa, czarna perspektywa egzystencjalistów: lęk przed „obcym” jako negatywne, lustrzane odbicie tych, wobec których „obcy” jest obcy. 

Das Model

Interesująca byłaby dzisiejsza rozmowa z Lemem, kiedy to globalne, epokowe problemy, takie jak kryzys klimatyczny, pandemia czy „kapitalizm inwigilacji” (jak zdefiniowała współczesną technokrację Shoshana Zuboff) stają się przedmiotami potocznych sporów w nawet najmniej uczestniczących w globalizacji, wydawałoby się, miejscach, takich jak wschodnioeuropejskie wsie czy nawet miasteczka na Kaukazie. Za sprawą chociażby upowszechnienia internetu nigdy jeszcze w dziejach ludzkości nie było zagadnień tak mocno abstrakcyjnych, a jednocześnie z tak wielkim rozmachem dzielących społeczeństwa. Rzeczywiście można odnieść wrażenie, że obcy, jakkolwiek by ich nie naszkicować, już tu są i nie tyle pobudzają ludzkość do działania, co do zbiorowego obłędu. 

Lem, który doskonale potrafił tłumaczyć procesy technokratyczne, prawdopodobnie i tym razem nie chybiłby w ocenie sytuacji. Pytanie: czy po prostu podobałoby mu się to wszystko, czy wręcz przeciwnie? Ostatecznie, po latach, kiedy cała wiedza inżynieryjna ludzkości wykorzystywana była głównie do zwiększania komfortu życia, intensyfikacji konsumpcji – po tych sielskich, dekadenckich latach świat znowu dyscyplinuje się do podboju kosmosu, a nawet, jak twierdzi chociażby dr Jacek Bartosiak, do przeniesienia działań wojennych w przestrzeń kosmiczną. I tym razem nie za sprawą państw narodowych, a informacyjnych imperiów, które współczesne mocarstwa chcą wykorzystać do swoich celów. Bo choć powszechnie twierdzi się, że głównymi hegemonami są dziś Chiny i Stany Zjednoczone, a ściślej rzecz ujmując: korporacje chińskie z amerykańskimi, to każda wojna jest inna od następnej, zatem podział świata na dwie walczące ze sobą strefy wpływów, wschodnią i zachodnią… niekoniecznie musi znowu się powtórzyć. Wydaje się, że zawarte w formie Fiaska, ciągłe poszukiwanie sugestywnej narracji, a potem jej odrzucanie, to coś, co mogłoby stanowić paralelę ze współczesnym dyskursem medialnym. Powszechnie znany z początku lat 90. Koniec Historii wytworzył, summa summarum, apetyt na historię, a ta zawsze pisana jest wbrew czyjejkolwiek woli. Różnorakie media z kolei zawsze próbują nadać zjawiskom kształt znanej, przewidywalnej opowieści, co tym bardziej ukazuje ich impotencję. 

Europa Endlos

Ostatnią powieść Lema można czytać jako ostateczny upadek cywilizacji kolonialistów, starożytnych „ludów morza”, której wszyscy jesteśmy spadkobiercami. Jej obłąkanie polega na wzrastaniu w ciągłym, niekończącym się bratobójstwie – rywalizacji, a także niemożliwości wyjścia z wykształconych przez wieki, wojennych schematów myślenia. I choć pozwala to na fabrykowanie coraz to nowszych, bardziej wymyślnych maszyn, są one, niczym golem, pozbawione duszy, czyli pierwiastka pozwalającego na komunikację, a, w szerszej perspektywie otwarcie „okna kontaktu”. Ostatecznie, wedle praw genezyjskich, Bóg tworzy istotę na swoje podobieństwo, a ponieważ aktualnie wszyscy jesteśmy w niebie, czyli w tym ujęciu: w takim stanie rzeczy, kiedy ludzkość ma ostateczną kontrolę nad otoczeniem, próba przekroczenia granicy śmiertelności czy międzygwiezdne dalekie podróże stają się ciągłym popadaniem w kolonialną pustkę. 

Najbardziej więc fascynujące w pisarstwie Lema jest to, jak beznamiętnie wszystkie te animozje potrafił ująć. Zimny, kafkowski styl, czasem ocierający się o gorzkie poczucie humoru, a czasem o osobliwą, futurystyczno-ekspresjonistyczną poezję, pozwalał mu na nawigowanie niezwykle chłonnym umysłem w stronę różnorakich, często dziwacznych sensów współczesności, z których te mniejsze niejednokrotnie okazywały się bardziej istotne od uchodzących za wyniosłe. Wydaje się wręcz, że humanistyczne ornamenty, jak te widoczne we Fiasku: Graale, Hermesy, Eurydyki, są dla Lema morderczymi znamionami, od stuleci służącymi jedynie podbijaniu nowych ziem. 

Nie wypada się zatem dziwić, że cywilizacje orientalizowane, opierające się na zupełnie innych aksjomatach, w sposób niespodziewany dla kulturowego Zachodu wzrosły w siłę. Tu nie ma wodzów i herosów, bohaterskich żeglarzy, którzy, jak w Fiasku, błogosławieni przez kapłanów idą po nowe. Jest mozolna praca u podstaw, otwarcie „okna kontaktu” na własny użytek. W pewnym sensie każda „żelazna kurtyna” czyni podziały na obcych i nieobcych i kto wie, czy wróżony przez geopolityków konflikt nie będzie opierał się przede wszystkim na wyjściu poza ramy tegoż schematu. 

Na koniec wróćmy jeszcze raz do Lema. Jego niezwykła przenikliwość w diagnozowaniu świata zbudowana jest w sporej mierze na bardzo giętkim, mocno eksploatowanym języku. Zdradzał też on modernistyczno-galicyjski rodowód pisarza, który stojąc wśród Leśmiana i Schulza, ale też Przybyszewskiego i Witkacego, obserwował z dystansu powojenne dzieje Polski i świata, odczuwając rumor historii wśród tellurycznych dysocjacyj. Zawarta w jego metodzie pisarskiej, niezwykła, słowotwórcza kreatywność, sama w sobie mogła być chimerą, która napędzała Lemowską wyobraźnię. 

Tekst powstał w ramach projektu LEM: REWIZYTA współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video