Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Uwaga! Za twoim blokiem czai się Debord! (Randonautica)

Artykuły /

Kilkadziesiąt lat temu francuskie słowo dérive (pol. dryfowanie) stało się symbolem nieposkromionej wolności. Anarchistyczny ruch sytuacjonistów traktował je niczym emblemat filozofii mającej potencjał zmieniania dnia powszedniego. W 1956 Guy Debord, współzałożyciel rewolucjonistycznej grupy, napisał Teorię Dérive – tekst definiujący tę aktywność jako spontaniczną, nieplanowaną włóczęgę prowadzącą ku niewydeptanym ścieżkom. Filozof i polityczny teoretyk szkicował wizję podróży, której prawdziwy cel poznajemy dopiero na samym końcu. Propagował ideę miejskich spacerów organizowanych w myśl idei surrealistycznych oraz dadaistycznych. Wraz ze swoimi kompanami wymyślił termin „psychogeografia”, porównujący instynktowne poruszanie się po obszarze miejskim do twórczości powstającej dzięki technice strumienia świadomości. 

Europejscy intelektualiści, na pytanie „dokąd iść?”, zawsze odpowiadali „po prostu przed siebie”. Odnajdywali tym samym niezwykłą wartość w losowości zdarzeń. Zbaczając z drogi, opierali się rutynowym realiom i wierzyli, że igranie z rytmem codzienności doprowadzi ich do metafizycznych uniesień. 

Psychogeograficzny pomysł na walkę z powszedniością przetrwał do dziś. W Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych wciąż istnieją aktywnie działające grupy zrzeszające miłośników wędrówek „donikąd” (m.in. w Nottingham i Providence). Co więcej, całkiem niedawno duch Deborda powrócił do świata żywych w formie elektronicznej. W lutym 2020 roku dwójka Amerykanów stworzyła neosytuacjonistyczną aplikację Randonautica (nazwa kojarzy ze sobą słowa oznaczające losowość i nawigację). Mechanika specyficznej gry opiera się na działaniu generatora losowych współrzędnych geograficznych. 

Każda taka podróż rozpoczyna się od teoretycznie banalnego kroku – użytkownik włącza opcję lokalizacji na swoim telefonie i pozwala maszynie wylosować miejsce, do którego powinien się udać. Sęk jednak w tym, że według twórców nawet tak zwyczajna czynność nosi w sobie znamiona mistyczności. 

Autorzy eksperymentalnej apki wierzą w istnienie fenomenu przywodzącego na myśl ideę synchroniczności sformułowanej przez Carla Gustava Junga. Słynny psychoanalityk uważał, że wszelkie zbiegi okoliczności są w istocie zdarzeniami o wartości symbolicznej. Według tej teorii nawet przypadkowe zdarzenia świata zewnętrznego funkcjonują w ramach symbiotycznej relacji z naszym światem wewnętrznym  – tym co mentalne lub duchowe. 

Producenci Randonautiki radzą, by przed losowaniem pomyśleć o celu wycieczki, gdyż ta mentalna sztuczka często prowadzi do niesamowitych wyników. Fora internetowe do dziś są zalewane postami analizującymi „magiczne” rezultaty specyficznej techniki autosugestii. Jedna osoba pomyślała o swojej samotności, po czym odnalazła własne imię na parkowej ławce. Ktoś inny zapragnął nabrać pewności siebie i udało mu się  „przywołać” graffiti „no fear” zdobiące skrzynkę na listy. 

Według niektórych obserwatorów szereg dziwnych wydarzeń potwierdza okultystyczną naturę aplikacji. Niezależnie od stopnia sceptycyzmu, z jakim traktujemy teksty Aleistera Crowleya, należy się z tą tezą zgodzić. Analizując jej zasadność, wcale nie musimy posługiwać się spirytualną gramatyką koncepcji magick. Możemy pozwolić sobie na użycie bardziej świeckiego, przyziemnego klucza interpretacyjnego. 

Wciągnięci w wir przypadkowej chronologii sytuacji, nagle zrzucamy z siebie kajdany egzystencjalnej rutyny. Zamiast jak co dzień poruszać się po równych liniach, folgujemy sobie i zawadiacko wychodzimy poza margines. Siła naszego świadomego zamiaru zostaje zrewitalizowana – budzi się ze snu wywołanego codziennym automatyzmem obowiązków domowych, pracy, a nawet rozkoszy czasu wolnego. Na chwilę uciekamy od oczywistości i odkrywamy sceny, które samodzielnie ozdabiamy nowymi didaskaliami. Kolaż zbiegów okoliczności daje nam szerokie pole do popisu. Czasem pobudza do autorefleksji, innym razem inspiruje wzmożoną kreatywność albo nawet poszerza perspektywę, według której oceniamy świat za oknem. Jeśli więc praktyka okultystyczna polega na zmienianiu rzeczywistości, to Randonautica, która wyrywa użytkowników z objęć monotonii, rzeczywiście ma wiele wspólnego z okultyzmem. 

Zastanawiając się nad fenomenem tej aplikacji, warto sięgnąć pamięcią kilka lat wstecz, do czasów szczytu popularności Pokémon GO. Randonautica wypada na tle gry studia Niantic dość interesująco. Jest bowiem jednocześnie kontynuatorką interaktywnej koncepcji Pokemonowej przygody oraz całkowitym jej zaprzeczeniem. Obie produkcje łączy gigantyczna ambicja. Są produktami cyfrowej wyobraźni, których misją jest całkowita infiltracja świata realnego. Wychodzą daleko poza standardową konwencję gry komputerowej, ponieważ nie zapraszają do odwiedzenia alternatywnego uniwersum, a infekują strukturę pejzażu miejskiego (i wiejskiego) własną, unikalną fauną i florą. 

Natomiast fundamentalna różnica między dwoma wytworami cyfrowej kultury zdecydowanie przyćmiewa wszelkie podobieństwa. W uproszczeniu: Pokémon GO bazuje na sztuce kompromisu, a Randonautica reprezentuje sentyment do romantycznej rebelii. 

Gra zainspirowana słynnym anime zachęca użytkowników do zaakceptowania schematycznego rytmu codzienności. Dopiero pogodzenie się z nieznośną ciężkością bytu pozwala wykreować malowniczą fantazję. Pokemonowy sen funkcjonuje niczym odprężająca muzyczna playlista towarzysząca nam podczas poniedziałkowej podróży do pracy. Najpierw sugeruje nieuchronność porażki – syzyfowe realia są i będą niezmienne – a następnie umożliwia odbiorcy oddanie się przyjemności obcowania z iluzją, która tymczasowo tuszuje rzeczywistość. Powrót do świata realnego przypomina wybudzenie się z pięknego snu, tzn. sprawia, że pragnienie powrotu do fantazji jest jeszcze silniejsze. Smutny banał codzienności, którą osładza  Pokémon GO musi istnieć, żeby odbiorcy gry wciąż czuli żądzę ucieczki do Pokemonowego ekosystemu.

Z kolei twórcy Randonautiki kuszą nas wizją, która przekonuje do siebie tylko w kontekście absolutnej negacji stałych reguł świata zewnętrznego. Ich dzieło także przywodzi na myśl poranną podróż do pracy, z tym że przerwaną ulicznymi zamieszkami albo nagłym trzęsieniem ziemi. W tym przypadku w głowie użytkownika musi najpierw wykiełkować niezgoda na to, co oferuje codzienność. Następnie w wyniku intensywnej wizualizacji wolnego od ograniczeń świata, materializuje się nowa rzeczywistość. Gracze Pokémon GO nakładają atrakcyjny makijaż na szaroburą teraźniejszość, natomiast randonauci próbują zaglądać w jej najciemniejsze głębiny. Nie przystrajają muru efektownym graffiti, a raczej próbują przeskoczyć na drugą stronę. Mogliby być bohaterami Zamku Franza Kafki, nieustannie zmierzającymi ku odkryciu tożsamości marionetkarza kierującego ich losem. Oczywiście pod warunkiem, że urodzony w Pradze pisarz wierzyłby w ludzką moc sprawczą.  

Okult-apka swą skuteczność opiera na sile wiary odbiorcy. Jeśli ma on duszę romantycznego buntownika, to dostrzeże w grze magiczny potencjał. Odnajdzie ukryty sens w serii zbiegów okoliczności i będzie upajać się momentami zaburzającymi zdroworozsądkową nudę.  W pewnym sensie Randonautica jest symptomem współczesnej, postreligijnej kultury. Gra stara się zapełnić największą lukę XXI wieku – niedobór mistycznych wrażeń. Reaguje na Zmierzch Wielkich Narracji (od chrześcijaństwa po marksizm), który zaprowadził świat w otchłań ironii. Trafia do wszystkich, którzy zrezygnowali z uniwersalnych ideologii, ale jednocześnie tęsknią za możliwością zadawania wielowymiarowych pytań. 

W realiach biorących banalność wszechświata za pewnik Randonautica zajmuje pozycję kojarzącą się z Człowiekiem zbuntowanym Alberta Camusa. W swoim (nie)sławnym eseju francuski pisarz szukał nadziei dla ludzkości w nowej formie transcendentalnej rewolty. Pisał kolejny rozdział historii, zostawiając w tyle całe bogactwo dotychczasowej myśli filozoficznej (czym naraził się m.in. Jean-Paulowi Sartre’owi). Twórcy kontrowersyjnej aplikacji również szukają alternatywy dla idei uznawanych obecnie za przeterminowane. Co prawda nawiązują do postulatów z przeszłości, ale przetwarzają je i dopasowują do  technokratycznej teraźniejszości. 

Wiele dzieł z gatunku fantasy wykorzystuje motyw „magii jako technologii”. Artyści snują wizję cywilizacyjnego postępu napędzanego nie digitalizacją, a czarami. Można powiedzieć, że autorzy Randonautiki wywracają ten pomysł do góry nogami. Konstruują bowiem koncepcję technologii jako magii. Programują maszynę mającą wyginać zasady czasoprzestrzeni i przeciwstawiają swoją filozofię przyszłości biurowemu futuryzmowi wszystkich Jobsów i Musków tego świata. Rozpalają wyobraźnię ludu, a nie garstki technooligarchów. Mistyczne atrybuty aplikacji oczywiście uruchamiają spore pokłady sceptycyzmu, lecz jedno jest pewne – futurologia według Deborda jest znacznie bardziej podniecająca niż ta, która zrodziła się w korytarzach głównej kwatery Apple.  

Łukasz Krajnik

(ur. 1992) – dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling.