Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Behrouz Boochani, „Tylko góry będą ci przyjaciółmi…” (fragment)

By uchronić się przed samotnością, szuka się bezpieczeństwa w gromadzie, generuje bezsensowny hałas, aż bębenki pękają – przede wszystkim tak właśnie odpędza się koszmary, które mało kto miałby siłę przyswoić czy chociaż się z nimi zmierzyć. Lęk każe ludziom chronić się w zamieszaniu i hałasie. Oni sami aż za dobrze wiedzą, jakie to wszystko udawane. To więzienie, więc oswojenie się z jego paradoksami wymaga samotności. Wrzaski, krzyki, rozrywki – nie przyniosą pocieszenia. Pragniemy raczej radości dzieciństwa, misterium ruchu, swobodnych rytmów, wyzwolenia poprzez taniec.

Teraz nocą na końcu Korytarza L zawsze przygotowana jest scena do występów tanecznych. Najczęściej, po zjedzeniu kolacji, dwudziestoparoletni Irańczyk o imieniu Maysam – zwany Kurwą – zbiera ekipę kumpli i tańczy całymi godzinami. Gra na zrobionym z kawałka drewna bębnie tombak, śpiewa optymistyczne piosenki. Przezwisko „Kurwa” przylgnęło do niego przez farsowy temperament, wieczne tańcowanie i popisywanie się urodą. Jest jak etykietka naklejona na niego przez innych, nieznanych nam ludzi.

Kurwa Maysam ma szczególny dar przyciągania do siebie ludzi. Myślę, że jego dusza może być częścią spuścizny odziedziczonej po irańskim ludzie Koli, tych wędrowcach, którzy urządzają występy uliczne i tańczą na poboczach dróg w obcych miastach. Jego koledzy wyciągają z narożnika więzienia duży stół z białego plastiku i ustawiają go przed pokojem Maysama w Korytarzu L. To wiadomość dla wszystkich, rozproszonych po całym więzieniu, znudzonych spacerowiczów, że dziś w nocy znów gotowa będzie scena do tańców i rozrywki. Jak zawodowi cyrkowcy czy asystenci ulicznej trupy teatralnej, zapraszają wszystkich przy akompaniamencie oklasków i ekscentrycznych, czasem nawet zabawnych wybryków. Wszyscy są mile widziani na końcu Korytarza L, tam gdzie zaraz będzie występ. Wszyscy zbierają się wokół białego stołu. W tym formacie reżyseria występów okazuje się nadzwyczaj zręczna. Wykonawcy doskonale wiedzą, jakie dźwięki mają wydobywać, z którego miejsca stołu, którą częścią dłoni i gdzie uderzyć bęben, by rozległ się najbardziej donośny, najgłośniejszy dźwięk.

Ci ludzie przyszli na świat, żeby przynosić innym cierpienie. Jestem pewien, że powyrastali z dzieci, które bez powodu wybijały szyby w oknach sąsiadów albo w letnim upale dzwoniły ludziom do drzwi i zaraz uciekały. Jednak w więzieniu ten wyjątkowo awanturniczy duch czyni z nich osoby poniekąd sympatyczne, dodające otuchy innym. Ich radosna twórczość nasila się, aż wreszcie ogłuszająca polifonia dociera do każdego zakątka biednego, odciętego od świata więzienia. Wszystko w jednym tylko celu – żeby do Korytarza L ściągnąć koterię z każdego więziennego korytarza. Wszyscy wiedzą, że cały ten łomot służy za oprawę wyjścia na scenę Kurwy Maysama.

Ich zasadniczy styl jest całkiem oryginalny – to połączenie klaskania i rytmicznego uderzania w blat, potem okrzyki i recytacje. Wspólnie działa ich trzech czy czterech, wszyscy nabuzowani. Na koniec każdy wybija na stole ten sam szybki rytm, po czym wreszcie któryś z nich ogłasza uliczną nawijką: „Podbijajcie no tu, ziomeczki, kumple spod celi… szybko, szybciutko, i…”. Potem wszyscy powtarzają to jeszcze kilka razy, unisono.

W ciągu paru minut w Korytarzu L zbiera się spory tłum entuzjastycznych obserwatorów – wszystkie oczy zwrócone są na tę trójkę czy czwórkę naganiaczy. Kiedy już zrobi się niezłe zbiegowisko, ci ostatni zaczynają jakby rywalizować – o to, kto da najlepszy popis. W rezultacie rozsypuje się ta harmonia, którą demonstrowali jako grupa na początku występu. Każdy próbuje zaprezentować indywidualny styl, zrobić z siebie gwiazdę. Dźwięki zlewają się – nie da się już rozróżnić poszczególnych głosów.

Są nawet chwile, kiedy entuzjazm wkładany w te wygłupy udziela się publiczności, sprawia, że co poniektórzy zaczynają skakać wraz z wykonawcami i tłuc w blat albo próbują zwrócić na siebie uwagę karykaturalnymi wygibasami. Ludzie mamią sami siebie, nurzając się w wesołości tych sytuacji: zatracają panowanie nad sobą, zachowują się jak podpici imprezowicze. Zupełnie jakby wmawiali sobie, że to autentyczny festiwal, zorganizowany w poważnym celu. Przed tymi występami do Korytarza L chętnie zaglądali tylko Irańczycy, teraz jednak są tu również inni. Wielu znajduje w sobie odwagę, by przyłączyć się do zabawy i tańców. Wraz z tym doświadczeniem uświadamiają sobie coś jeszcze, zaczynając dostrzegać w widowisku odbicie siebie samych.

Niektórzy Lankijczycy czy Sudańczycy bawią się nieźle na tych występach, są nimi zainteresowani: obserwują wydarzenia, zachowując jednak dystans. Są jak gapie stojący na końcu ulicy, kiedy rodzinna impreza rozprzestrzeni się poza dom. Nie czują chyba jakichś silniejszych, osobistych związków, póki sami bezpośrednio nie zaangażują się w te działania.

Tymczasem australijscy strażnicy z pogardą obserwują podekscytowane towarzystwo. Tak właśnie wyglądają relacje społeczne między zatrudnionymi w więzieniu Australijczykami a osadzonymi uchodźcami. Punkt widzenia Australijczyków to mieszanina odrazy, zazdrości i barbarzyństwa – i ten tłumek ma tego świadomość. Czasem wręcz zachęca ich to do głośniejszego wiwatowania. Dla nich imitacja uroczystości stanowi niezłą okazję, by zagrać strażnikom na nerwach, uprzykrzyć życie tym, którzy trzymają nas w niewoli. Trochę to może dziecinada, ale wyrażająca jednak pragnienie zemsty. Oto jedna z nielicznych postaci władzy, dostępnych więźniom.

Więzienny System Kyriarchalny nastawiony jest na wytwarzanie cierpienia. Te występy to forma oporu. Mówią one: „Owszem, zostaliśmy uwięzieni, choć nawet nie postawiono nam zarzutów. Jesteśmy wygnańcami, ale patrzcie, sukinsyny… widzicie, jacy jesteśmy weseli i radośni?”. To jednak stara sztuczka, znana wszystkim ludziom – ucieczka od strachu poprzez okłamywanie samego siebie. Występ ma tak naturalny przebieg, że więźniowie zapominają, iż nie mają żadnych logicznych powodów do świętowania.

Ludzie zawsze znajdą pretekst, żeby się gromadzić: podobne uroczystości towarzyszą ślubom, urodzinom, kończeniu szkół, i to na taką skalę, że utrwaliły się już w zbiorowej świadomości. Są niemalże obowiązkowe. Umysły więźniów nie widzą potrzeby wyjaśniania, czemu ludzie się cieszą, czemu chcą świętować, nie widzą potrzeby tłumaczenia się komukolwiek. Gdyby ktoś podszedł do nich i wrzasnął: „Durnie, co was tak cieszy? Czemu tańczycie, czemu śpiewacie ile pary w płucach?”, usłyszałby w odpowiedzi może tylko tyle: „Świętujemy właśnie z tego powodu, że i inni świętują”.

Więźniowie tańczą, bo muszą tańczyć, bo to prztyczek wymierzony tym, którzy zesłali ich do więzienia. Rozwścieczają Australijczyków. Czasami strażnicy dyskutują przez swoje krótkofalówki, zdezorientowani, bo nie mają pojęcia, czemu ci uwięzieni, upokorzeni uchodźcy imprezują i tańczą. Jeszcze bardziej irytuje ich, że nie mają pretekstu, by rozpędzić to towarzystwo – zepsuć występu tak, jak zrobili to ze stolikiem do tryktraka, namazać na wszystkim „Gier zabroniono”.

Wszystko jest powiązane: radość, lęk, nienawiść, zazdrość, zemsta, złośliwość, nawet dobroć. Wszystkie te elementy obracają się wokół Kurwy Maysama, a on obraca się przeciwko wszystkiemu. Za jego popularnością nie kryje się żaden sekret, jeśli nie liczyć nagromadzenia cierpień znoszonych przez więźniów, które przebija w jego rytmicznych ruchach. Więźniowie widzą w nim, niczym w zwierciadle, życzeniowe odbicie siebie samych. Kogoś tak odważnego i tak kreatywnego – atrybuty te demonstruje, prężąc mięśnie, którymi rzuca też wyzwanie Systemowi Kyriarchalnemu więzienia. Maysam stosuje piękną formę buntu, która jest dla więźniów ogromnie atrakcyjna. To mężczyzna o młodzieńczym wyglądzie, który sufluje poezję, wykorzystując to, by zakpić ze wszystkich aspektów tego podłego więzienia. Duch Kurwy Maysama kontrastuje z więziennym pustkowiem samotności i zgrozy. Jest dla więźniów jak nagroda: dar w postaci zbiorowej reakcji, zespołowego wysiłku wygnańców. Dar, którego pragną, który sobie zachowają.

Gdy widzowie osiągają już szczyty entuzjazmu i nie mogą czekać dłużej, pojawia się Kurwa Maysam w całym majestacie, jak epicki bohater, absolutnie ufny w moc swych mięśni, jakby przed chwilą na oczach zdumionej gawiedzi zmiażdżył, rozpruł przeciwnika na piasku areny. Jest niczym popularny linoskoczek czy iluzjonista, hipnotyzuje wszystkich widzów. Wychodzi z ostatniego pokoju w Korytarzu L i wkracza w to pandemonium, w hałas, który ogniskuje się na nim i tylko na nim, by tańczyć, aż oczaruje swoją widownię. Świetnie wie, kiedy się ukazać i w jakim stylu – to mistrz w swoim fachu. Tańczy tak kunsztownie, że z każdym krokiem aplauz staje się coraz głośniejszy. Jest duchem tej społeczności, kuszącą i niosącą nadzieję tajemnicą.

Co noc przywdziewa inny kostium. Ewidentnie wszystkie aspekty inscenizacji ma przemyślane zawczasu, w tym także projekt stroju. Niewątpliwie tych kilku ludzi odpowiedzialnych za rozkręcenie atmosfery pomaga mu jako asystenci artystyczni. Ich twarze promienieją, okazując radość i podekscytowanie, a gdy Kurwa Maysam wychodzi z pokoju, gestami i mimiką dopasowuje się do swojego żywiołowego zespołu – oni zaś zachęcają go, by się nie hamował, by występ był bardziej swobodny.

Pewnej nocy występuje jako przywódca religijny, w rytualnym stroju. Gdy wychodzi z pokoju, okrywa go długa abā. Jego zespół zaprojektował ten strój i wykonał go z granatowego prześcieradła, z paroma zgrabnymi rozcięciami wzdłuż boków. Na głowie ma biały zawój amāma wykonany z tego samego rodzaju materiału. Idealnie skarykaturowany ākhūnd. Jednak w odróżnieniu od przywódców religijnych, którzy z reguły są długobrodzi i budzą lęk przed piekłem, twarz Kurwy Maysama jest gładko ogolona, jak u ucieleśnionego anioła.

Korytarz wybucha okrzykami i brawami. Panuje przemożny chaos: widzowie są praktycznie niezdolni pojąć, jak porusza się, jak tańczy ciało Maysama, kiedy ten pokonuje drogę z pokoju do stołu ustawionego pośród tłumu. Elementem kunsztu Kurwy Maysama jest taniec już przy samym stole, wykonywany z zawrotną prędkością, to zwinne kręcenie biodrami i zadkiem. Jest jasne, czemu woli tańczyć do szybkich rytmów: w ten sposób przyciąga widzów, przezwycięża setne krzywdy, których doświadczyli. Trzech czy czterech członków jego trupy żyłuje możliwości swoich dłoni i gardeł, aż wyprzedzają resztę widzów o krok: innymi słowy, bardziej naśladują ruchy Kurwy Maysama i ściślej z nim współpracują. Improwizują, dodają od siebie elementy piosenki, próbują nawet przejąć jej wykonanie. Robią, co mogą, żeby dorównać mistrzowi, skąpać się w sławie, ale to Kurwa Maysam jest tu gwiazdą. Oni idą za nim, czy to bębniąc w stół, czy śpiewając. Gdy Kurwa ma już widzów w garści, nagłym zrywem wskakuje na blat. Widok przywódcy religijnego pląsającego na stole, pośród rozentuzjazmowanej, rozemocjonowanej widowni, jest pełen niuansów i wewnętrznych sprzeczności.

Po paru minutach tańca Kurwa Maysam naśladuje duchownego, żądającego od zgromadzonych, by się uciszyli. Oznajmia: „Ponieważ jesteśmy uwięzionymi mężczyznami, a w więzieniu nie ma żadnej baby, zarządzam, że od tej chwili homoseks jest w pełni dozwolony”. To jedno zdanie uderza w widzów jak tajfun: wybuchają aplauz i śmiech. Radość sięga zenitu, a Kurwa Maysam znów żywo tańczy, zaś widzowie towarzyszą mu oklaskami i okrzykami.

To jeszcze nie koniec pokazu. Kurwa Maysam powoli ściąga z głowy turban i zamaszyście ciska nim w tłum. Potem w kąt leci abā duchownego i wszyscy gapią się zadziwieni na niemal zupełnie obnażone ciało. Tej akurat nocy Maysam ma wyjątkowo uderzającą bieliznę. Ma na sobie męskie slipy, czerwone, z wyciętymi bokami – tak że może nosić je jak stringi, z paskiem ukrytym między pośladkami. To posunięcie podrywa wszystkich, aplauz jest ogłuszający. Właśnie dlatego mówią na niego Kurwa: przez cały czas pobytu w więzieniu dumnie nosi tę ksywkę. Oto człowiek, który drwi ze wszystkiego – jego obecność, taniec, śpiew pomagają nam zapomnieć na chwilę o brutalności więzienia. To nasza więzienna supergwiazda.

Same nocne występy to zbyt mało. Zdarza się, że także w długich kolejkach do posiłków występuje jako ākhūnd – tę karykaturalną rolę opanował do perfekcji. Kiedy przygotowuje w tym celu prześmieszne rekwizyty, więźniowie zaśmiewają się do rozpuku. Wystarczy wyobrazić sobie przywódcę religijnego, bez brody, ale w szatach duchownego, stojącego w długiej kolejce. Nawet nie musi się odzywać, sama jego obecność pobudza innych więźniów. Przede wszystkim Maysam ściąga też na siebie uwagę tych odrażających strażników. Przeciwstawia się systemowi, który chce tylko tuczyć nas na ubój. Wystarczy jedno jego słowo, a doświadczamy sedna życia.

Behrouz Boochani, Tylko góry będą ci przyjaciółmi. Słowa z więzienia Manus, przeł. Tomasz S. Gałązka (na podstawie angielskiego przekładu z farsi Omida Tofighiana), Wydawnictwo Książkowe Klimaty oraz ArtRage 2020.