Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Współczesny malloryzm, czyli góry wyobrażone

Artykuły /

3 czerwca 1950 roku, Himalaje. Maurice Herzog i Louis Lachenal – wspomagani amfetaminą, z licznymi obrażeniami – stają na szczycie Annapurny. Są pierwszymi ludźmi na świecie, którzy dotarli na ośmiotysięcznik. Niedługo później Herzog napisał książkę, po lekturze której można pomyśleć, że to nie miało prawa się udać: Nasz cel jest prosty: zdobyć Dhaulagiri lub Annapurnę najłatwiejszą drogą. Aby znaleźć tę drogę, podzielimy się na małe grupki i obejdziemy dookoła nasze szczyty.

To właśnie wtedy zaczął się czas górskich odkryć, walki o pierwszeństwo. Ostatni, czternasty ośmiotysięcznik zdobyto w 1964 roku. Kilkanaście lat później Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki zdobyli zimą Everest i rozpoczęła się nowa epoka – zimowe wejścia. Ostatni zdobyty zimą szczyt, Sziszapangma, należy do Piotra Morawskiego i Simone’a Moro. K2, jako jedyne, wciąż czeka. Rzesze ludzi próbują na nowo zdobywać szczyty, często płacąc za to najwyższą cenę. Skąd wzięła się fascynacja górami i czym jest dzisiaj?

Święty Graal czy kiczowaty Tadż Mahal – zmiana postrzegania

Jeszcze trzy wieki temu ryzykowanie życia, żeby przez kilka minut stać na ośnieżonym szczycie, uznano by za akt ostatecznego szaleństwa. Kiedy więc zaczęła w ludziach rozkwitać żądza zdobywania gór? Pisze o tym Robert Macfarlane w książce Góry. Stan umysłu tłumaczy, że bardzo długo najbardziej pociągające były oswojone niziny – to, co człowiek mógł sobie podporządkować i dowolnie zmieniać. Surowy klimat był natomiast czymś obcym, nie dało się go okiełznać, więc przerażał, a wręcz uważano, że taki krajobraz szpeci powierzchnię Ziemi.

Mieszkańcy podgórskich terenów nie zapędzali się na szczyty – nawet i dzisiaj to raczej przyjezdni ciągną w górę, a miejscowi – głównie pracują jako szerpowie, pomocnicy, właściciele hosteli na trasie i przewodnicy. 

Tubylcy nigdy nie przekraczają granicy wiecznych śniegów i nie naruszają stoków gór, gdyż dla tych ludzi, prostych i zarazem skomplikowanych, także i góry są święte. Na szczytach mieszkają bóstwa. „Annapurna” w języku nepalskim znaczy bogini urodzaju. Nie można nachodzić bóstwa w jego siedzibie. Niezadowolony Bóg zemściłby się, prześladując intruzów najróżniejszymi nieszczęściami – pisał Maurice Herzog.

Pierwsze górskie podróże datuje się na drugą połowę XVIII wieku – wtedy też zdobyto po raz pierwszy Mont Blanc (4 809 m n.p.m.), natomiast regularna wspinaczka, którą można by dziś zaklasyfikować jako sport, pojawiła się na przełomie XVIII i XIX wieku. Góry nie funkcjonowały już w umysłach ludzi jako szpetne, ale piękne, inspirujące, stawały się marzeniem i celem. Do końca XIX wieku zdobyto szczyty w Alpach i wspinacze przenieśli się dalej – w Andy, na Kaukaz, aż w końcu – w Himalaje. Prawdziwą obsesją stał się Mount Everest – Góra Gór, nie można już stanąć wyżej. Wielka Brytania uznała go za swój szczyt – żądza zdobywania dotknęła między innymi Georga Mallory’ego, który w 1924 roku zginął przy trzeciej próbie wejścia. – Nie potrafię Ci opisać, jak mnie opętała – pisał do żony Ruth o Górze Gór. Ta desperacka chęć zdobywania do dzisiaj przechowuje jego nazwisko. Malloryzm.

Everest za czasów Mallory’ego był pewnego rodzaju punktem granicznym. Mówiono, żeby zostawić tę górę w spokoju. Co nam zostanie, kiedy zdobędziemy najwyższy szczyt świata? Niektóre rzeczy powinny pozostać w sferze niespełnionych marzeń. Domniemane zdobycie Everestu zabiłoby cały romantyzm, niedostępność góry. 

Dla człowieka, który jako pierwszy stanie na dachu świata, będzie to niewątpliwie wielka chwila – ubolewał autor komentarza redakcyjnego w „Daily News” – niemniej towarzyszyć mu będzie przykra świadomość, że popsuł szyki przyszłym pokoleniom. Osobiście wolałbym myśleć, że jakiś zakątek świata uda się uchronić, że na zawsze pozostanie nietknięty. Ludzie nigdy nie zatracą zdolności do zachwytu […]. Bardziej zdecydowane stanowisko zajął Evening News: „Jedna z ostatnich tajemnic świata zniknie, kiedy ostatnie sekretne miejsce, nagi szczyt Everestu, zostanie zadeptany przez tych intruzów” – pisał Robert Macfarlane.

Stało się. Everest zdobyty w 1953 roku, trzy lata po Annapurnie. Autor Gór… pisze dalej, że dzisiaj ten święty graal jest gargantuicznym, kiczowatym, zamarzniętym Tadź Mahalem, wymyślnie polukrowanym tortem weselnym, na który firmy wspinaczkowe windują co roku setki klientów bez górskiego doświadczenia. Jego zbocza są usiane zwłokami. Według niego romantyzm tej góry bezpowrotnie zniknął, tak jak obawiano się kilkadziesiąt lat wcześniej.

I może tak, jak pisał o Evereście Piotr Trybalski, dzieje się też w przypadku Annapurny i innych himalajskich Świętych Graali: Ludzie przemierzają tysiące kilometrów i ustawiają się w długiej kolejce za czymś, co już nie istnieje. A może nawet nigdy nie istniało. 

Annapurna Circuit Trek, listopad 2019. Fot. archiwum autorki

Listopad 2019, Katmandu

Tam wszystko się zaczyna. Miasto ma w sobie coś, co przyciąga, chociaż zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę są to dwa miasta. Pierwsze Katmandu architektonicznie kojarzy mi się z miastem zbudowanym z klocków Lego. W każdym zaułku widać efekty trzęsienia ziemi sprzed 5 lat, budynki są krzywe, niektóre zrujnowane, na ulicach leży gruz, a nad głową człowiek wiecznie ma przerażające plątaniny kabli. Jak układanka, nieudane dzieło pięciolatka, prowizorka na granicy wytrzymałości. Wszechobecny pył wymusza noszenie maseczek, a przebierańcy udający sadhu (ascetów) proszą o jałmużnę. To jest Katmandu prawdziwe. Jest też to drugie, wyobrażone. Freak Street, ulica nazwana na cześć hipisów, którzy w latach świetności szlaku Hippie Trail spacerowali tamtędy spragnieni alkoholu i innych używek, dzisiaj jest pełna sklepów z pamiątkami, hipsterskich knajp i biur podróży oferujących górskie wyprawy w różnych cenach i różnym standardzie. 

W mieście, w najbardziej turystycznej dzielnicy Tamel, w której próżno szukać Nepalczyków, roi się od sklepów z podrabianym sprzętem sportowym, wszystko Made in Bangladesh jest wprawdzie tanie i wątpliwej jakości, ale do złudzenia przypomina oryginały. Buty górskie Hanwagi, które w Polsce kosztują jakieś 1000 złotych? Nie ma problemu, 80 dolarów, my friend. Raki, rakiety śnieżne, butle z tlenem, liny, softshelle i mnóstwo innych akcesoriów, bez których uczestnik trekkingu do wysokości pięciu tysięcy spokojnie sobie poradzi, ale i tak je kupi. To pozwala poczuć się poważnie, mimo że fabryki, z których te sprzęty pochodzą, są dalekie od standardów narzucanych przez zasady międzynarodowego ruchu konsumenckiego – Sprawiedliwego Handlu, o którym w Europie jest głośno. Ale to w końcu targowisko w Katmandu, tam świadoma konsumpcja się nie liczy.

Podstawowa trasa słynnego Annapurna Circuit Trek (można ją modyfikować) wygląda następująco:

Katmandu – Besisahar – Bhulbhule – Tal – Chame – Lower Pisang, Upper Pisang – Manang (3 540 m n.p.m.) – Yak Kharka (4 018 m n.p.m.) – High Camp (4 880 m n.p.m.) – Przełęcz Thorung La (5 416 m n.p.m.) i zejście do Pokhary. Wysokości podaję za Nepal Ascent Treks. 

Równolegle ze szlakiem pieszym (aż do wysokości 3540 m n.p.m.) ciągnie się droga, którą regularnie kursują jeepy. Ci nieco bardziej leniwi lub dysponujący tylko kilkoma dniami urlopu, ale za to ogromną chęcią zdobywania – dojeżdżają do Manang, zostają dwa dni w ramach aklimatyzacji, a potem przez kolejne dwa dni maszerują, aby zdobyć przełęcz Thorung La – 5416 metrów – cel trekkingu. I już – po dwóch dniach mają to za sobą. Przypomnijmy sobie jak to było za czasów Herzoga:

Po wygodnej podróży samolotem z Paryża aż do stolicy Indii, Delhi, a potem do Lucknow, dotarliśmy do granicy indyjsko-nepalskiej małym pociągiem zataczającym się niebezpiecznie po szynach. Królestwo Nepalu otwarło przed nami swoje granice. Po krótkiej podróży konno przez dwa tygodnie musieliśmy iść piechotą obok naszych ośmiu Szerpów i dwustu kulisów, z których każdy dźwigał około czterdziestu kilogramów

Współczesne Manang to kamienna wioska, ostatni wygodny przystanek przed zdobyciem przełęczy. Zaleca się tam nieco dłuższy pobyt w ramach aklimatyzacji, a żądnych przygód ludzi trzeba czymś zająć. Do dyspozycji jest kilka knajpek, w których można zjeść na przykład burgery z mięsem jaka. No i nigdzie nie jadłam tak obłędnie dobrych bułek cynamonowych i jabłkowego ciasta jak w Manang. Jest też małe muzeum, punkt medyczny, który regularnie organizuje wykłady o chorobie wysokościowej, są sklepy – gdyby ktoś zdecydował się dokupić rękawiczki, szalik, buty górskie, flagi modlitewne, breloczki do kluczy czy inne pamiątki. Znaleźć tu można też bar, kino, a właściwie projektor, na którym są wyświetlane – w ramach budowania klimatu – popularne filmy w tematyce okołogórskiej, jak Everest (2015) czy Siedem Lat w Tybecie (1997). Przyjezdni czują się jak pierwsi zdobywcy, a biznes się kręci. 

Jak dotąd kilkadziesiąt osób zginęło w czasie tego trekkingu – głównie przez lawiny. Ostatni etap wspinaczki nie należy do najbezpieczniejszych, szczególnie pod koniec sezonu, kiedy pogoda zaczyna się psuć. Do tego warunki są raczej trudne. Nie ma jak się umyć, prysznic w lodowatej wodzie lejącej się prosto z rury zamocowanej przy suficie nie zachęca, człowiek nie śpi przez zbyt małą ilość tlenu, wmusza w siebie jedzenie i siłą bezwładu idzie do przodu, podpierając się szorstkim kijem. Sama przyjemność, prawda?

Jak Herzog miał okazję przekonać się na Annapurnie, a ja na Lagginhornie, góry, na które człowiek spogląda, o których czyta, marzy i które pragnie zdobyć, nie są tymi samymi górami, na które się wspina – wspomina Robert Macfarlane. 

To chęć pokonywania barier i ciągłego podnoszenia poziomu adrenaliny pcha człowieka w takie miejsca. A ten najbardziej czuje, że żyje, kiedy jest narażony na niebezpieczeństwo. I zrozumie go tylko inny człowiek gór.

Góry stawały się – to znów Macfarlane – mitycznym królestwem, alternatywnym światem, w którym człowiek mógł przeistoczyć się, w kogo tylko chciał. Były „placem zabaw”, na którym dorośli mężczyźni mogli bawić się w niebezpieczeństwo, areną rekreacji […]. W przypadku gór przepaść – o ironio! – między tym, co wyobrażone, a tym, co realne, potrafi rozwierać się na tyle szeroko, że można w niej stracić życie. 

Macfarlane taką wyniósł naukę z książki Herzoga: najwspanialszy koniec może spotkać człowieka na górskim szczycie. Od śmierci w dolinach uchroń mnie, Panie!

Annapurna Circuit Trek, listopad 2019. Fot. archiwum autorki

Kumar

Listopad 2019 roku, Nepal. W kurtce Made in Bangladesh, z dziewięciokilogramowym plecakiem, mapą i szorstkim kijem w dłoni wyruszyłam kolejny raz w drogę. Mnie i mojemu górskiemu partnerowi towarzyszył przewodnik – Kumar. 

Współczesne góry – te wyobrażone – dla każdego są czymś innym. Jednych pchają tam ideały wyciągnięte z książek o pierwszych zdobywcach, a innych… 

20-letni Kumar wyglądał jakby dopiero co odszedł od komputera, a nie wybierał się w wysokie góry w roli przewodnika. Cały czas miał na sobie jeansy, lekkie, czarne adidasy i nie za grubą, granatową kurtkę. Mylił drogę już pierwszego dnia, następnego okazało się, że nie potrafi korzystać z mapy, a jeszcze kolejnego dziwił się, że chmury mają jakieś rodzaje i można po nich stwierdzić, czy zbliżają się opady śniegu czy nie. Marzeniem tego wątłego chłopaka było zostać matematykiem. Jak to zwykle bywa, plany zweryfikowała bieda. Młody Nepalczyk został więc przewodnikiem wysokogórskim w rejonie Annapurny i zabiera tam turystów pragnących poczuć się przez chwilę jak Kukuczka albo Mallory. I nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że nie ma o tym zielonego pojęcia. Pochodzący z małej, konserwatywnej wioski Kumar znacznie chętniej rozmawiał z moim partnerem niż ze mną, szczególnie od momentu, kiedy nieopacznie dotknęłam jego ramienia – zareagował wyjątkowo nerwowo, co wynikało z przyzwyczajeń wyniesionych z rodzinnej wioski. Gdybym akurat była w czasie menstruacji, oznaczałoby to dla niego natychmiastową potrzebę dokładnej kąpieli, a w tych warunkach i temperaturze to trudne. On wchodził na zupełnie inną górę niż ja. Na inaczej wyobrażoną. Moja była podszyta ekscytacją, potrzebą adrenaliny i chęcią przekroczenia swoich własnych granic – lub jak wolą niektórzy – widzimisię. Kumar natomiast wchodził na kawał skały, który miał mu zapewnić pieniądze na siebie i rodzinę. Jemu nie towarzyszyła ekscytacja, ale stres spowodowany brakiem kompetencji i brakiem pasji, a także nuda – kolejni Europejczycy chcą ostatkiem sił władować się na przełęcz. Po co? 

Dla idei.

Zawsze mówi się o ideale – pisze Herzog – jako o celu, do którego się wciąż dąży, lecz nie osiąga się nigdy. Dla każdego z nas Annapurna jest spełnionym ideałem. […] Góry były dla nas naturalną areną, gdzie igrający na krawędzi życia i śmierci, znaleźliśmy wolność, której szukaliśmy na oślep, wolność potrzebną jak chleb. Góry ofiarowały nam swoje piękno, które podziwiamy z dziecięcą prostotą i szanujemy jak mnisi myśl o bóstwie. Annapurna, ku której poszlibyśmy wszyscy bez grosza przy duszy, jest dla nas skarbem, którym będziemy żyć… Z urzeczywistnieniem tego marzenia odwraca się karta… Zaczyna się nowe życie. Są inne Annapurny w życiu ludzkim…

Nie dokończyłam szlaku wokół Annapurny, popełniając najbardziej prozaiczny z błędów. Dokładnie taki, jak ten, który popełniają ludzie, którym się wydaje, że są niezniszczalni i mają pojęcie o wysokogórskim trekkingu. Byłam zmęczona po poprzedniej górskiej wyprawie w północnych Indiach, ominęłam też aklimatyzację na 4 tysiącach metrów, wchodząc od razu z Manang na 4 600 m n.p.m. Skutki odczułam boleśnie. Z trudem stałam na nogach, każdy krok wywoływał dużą zadyszkę, a Zolamide – tabletki stosowane na chorobę wysokościową – tym razem nie pomogły. Wracając mijałam przyszłych zdobywców, w podrobionych kurtkach i butach, kupionych pewnie w Katmandu. Uśmiechali się. 

Dla mnie będą jeszcze inne Annapurny.

_____

Korzystałam z następujących źródeł:

Maurize Herzog, Annapurna, przeł. Rafał Unrug, Marginesy 2018.

Robert Macfarlane, Góry. Stan umysłu, przeł. Jacek Konieczny, Wydawnictwo Poznańskie 2018.

Iwona Szelezińska, Kopnij piłkę ponad chmury. Reportaże z Nepalu, Marginesy 2018.

Piotr Trybalski, Gdyby to nie był Everest…, Wydawnictwo Literackie 2020. 

Marta Burza, Mt. Everest zimą. Pierwsi byli Polacy. 40 lat od historycznego wejścia lodowych wojowników, „Gazeta Krakowska” 14.02.2020.