Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Anna Sudoł, „Projekt” (fragment)

Nowości wydawnicze /

Kostek siedział i nerwowo tłamsił w rękach bibułkę. Lubił zjeść, więc oszczędzał na papierosach. Skręcanie fajek z bletek i tytoniu było rodzajem manualnego zajęcia, którego potrzebował. Dni były coraz chłodniejsze a on był ubrany jak zwykle: w koszulę w czerwono-granatową kratkę, dżinsy i adidasy. „W pizdu, wyjechałbym teraz do Suazi” – pomyślał. Zawsze starał się uciekać w ciepłe miejsca, kiedy w kraju zaczynało robić się zimno i przygnębiająco. Niestety, w tym roku nie czekał na niego żaden projekt. Zapowiadały się pierwsze od lat jesień i zima, które Kostek miał spędzić w Polsce. Poskręcał fajki na zapas. Adam nadal nie nadchodził. „Dziwne, Adam nigdy się nie spóźnia” – pomyślał wpatrując się bezmyślnie w kopułę kościoła wystającą znad restauracyjnego parasola.

– Przepraszam za spóźnienie, maraton. – Adam wyciągnął dłoń do Kostka.

– O tak, maraton, ledwie sam zdążyłem. Jestem tu od paru minut – przywitał się Kostek, choć tkwił tu już od godziny.

– Co dla ciebie – lampka wina, makaron? Zapraszam.

– Niech będzie, dzięki. – Kostek przytaknął.

Adam skinął na kelnera, to była jedna z jego restauracji, więc inni klienci musieli poczekać.

Usadowił się na krześle poprawił swoje siwe włosy i kołnierz beżowego prochowca, po czym zapytał Kostka:

– Rozliczyliśmy się, prawda? Moja asystentka miała ci wysłać dokumenty. Otrzymałeś je?

– Tak, miesiąc temu. 

– Zatem, w czym rzecz? Podziękowałem ci za współpracę. Starałem się powiedzieć to delikatnie, ale widzę, że nie zrozumiałeś. Lubimy się, ale mam nadzieję, że potrafisz już rozgraniczać pracę od kontaktów prywatnych, bo w przeszłości miałeś zwyczaj nagabywania mnie… pozornie bez powodu, po czym wciskałeś mi swój następny projekt. Zdawałem sobie sprawę… wtedy – sześć, siedem lat temu – nie było u ciebie najlepiej z pieniędzmi. A poza tym te pomysły nie były całkiem złe. Instytucja w tamtym czasie dysponowała dodatkowymi środkami z prywatnych kieszeni, więc wysyłałem cię na te twoje projekty co roku. Powtarzam, one nie były złe, nawet mi się podobały. Szczególnie dobry był ten w Indiach. Ale, ok., muszę być z tobą szczery: ostatni projekt był fatalny. Aurelia i tak dała ci fory, choć w sumie nie ma się z czego cieszyć, bo jest marną krytyczką. Ja teraz zajmuję się młodymi z potencjałem, takimi jak ty dekadę temu. Niektórym wcale nie daję szans, inni wydają się rokować. A ja nigdy się w tych sprawach nie mylę. Zresztą, łatwo to wszystko przewidzieć, kiedy widziało się już tysiące takich osób. Łatwo przewidzieć, czy się uda, czy rozbiją głowę o beton. Czasami daję szansę młodym, których porażki jestem pewien, ale tylko młodym. Niestety, przy tobie też miałem pewność, że nic z tego nie będzie. A teraz, Kostek, już nie jesteś młody i nie mogę dać ci ani jednej szansy więcej. Masz trzydzieści parę lat, przypomnij mi dokładnie ile? – Adam tylko przelotnie patrzył na Kostka. Widać było, że męczy go to spotkanie. 

– Trzydzieści osiem – odpowiedział wgnieciony w krzesło Kostek.

– Sam widzisz. Ja się zajmuję młodymi, dwadzieścia do trzydzieści. I tak pracowaliśmy ze sobą długo. Pomyśl o swoich rówieśnikach, z którymi zakończyłem współpracę dobrych parę lat temu. Teraz powinieneś dać szansę młodszym kolegom. Mogę wystawić ci rekomendacje, jeśli potrzebujesz – rzucił wyraźnie poirytowany koniecznością tłumaczenia się.

Kostkowi nagle stało się obojętne, czy Ludwik coś chlapnął o chorobie Adamowi, choć – wiadomo już było, że nie chlapnął. Wiedział, że został mu teraz już tylko Ludwik, tylko on mógł mu pomóc, przekonać Adama… 

– Rzecz w tym, że ja nie chcę realizować u ciebie żadnego projektu. Chciałem się spotkać, żeby powiedzieć ci, że definitywnie kończę współpracę z Instytucją. Ten rozdział jest dla mnie zamknięty. Teraz wiem, że się – po raz kolejny zresztą – zgadzamy. Miałem powiedzieć ci o swojej decyzji, ale mnie uprzedziłeś – Kostek wiedział, że inny ruch jest niemożliwy a ten dawał mu przynajmniej szansę zachowania resztek godności. Wielokrotnie żebrał, płaszczył się, czuł się poniżony, lecz przełykał to, wypierał nieprzyjemne uczucia i sceny z pamięci, ponieważ udawało mu się wyłudzić od Adama kolejny projekt. Wiedział jednak, że przyjdzie dzień, w którym zostanie odtrącony. 

– Ciekawe jest to, co mówisz. Tylko co w sytuacji, jeśli to ty rezygnujesz? Ja mogę ci odmówić, ale ty nie możesz zrezygnować. Przecież to wbrew logice, na ciebie nic tam nie czeka. Nikt już z tobą nic nie zrobi, nawet za granicą. Gdybyś nie był tak… nierozważny, dałbym ci chociaż rekomendacje, ale w tym wypadku nie mam na to najmniejszej ochoty. Myślałem, że jesteś chociaż bystrzejszy. Jeśli miałeś nadzieję, że mnie zaskoczysz tą deklaracją, to głęboko się myliłeś. Co za tupet. – Adam poprawił kołnierz swojego beżowego prochowca. Był widocznie zniesmaczony.

– Nie chciałem cię obrazić, pomyślałem tylko, że wypada samemu zrezygnować, żebyś nie miał poczucia, że mogę cię w przyszłości stalkować albo trolować działania Instytucji. Życie nie kończy się na projektach. Mam trzydzieści osiem lat, pomyślałem, że już czas założyć rodzinę, ustatkować się. Świat jest pełen możliwości. Wspominałem ci, że nie lubię polskiego klimatu. Albo upały, albo mrozy. Lubię upały, ale ta huśtawka… – Kostek czuł, że się za bardzo wije w swoich deklaracjach – Ja potrzebuję stabilizacji, w każdej strefie – klimatycznej i prywatnej. Chcę spokoju. Poznam kogoś, wyjedziemy gdzieś, gdzie jest cały czas tak samo. Tak samo ciepło. Albo może i tam kogoś poznam. – Kostek już oddawał się tej wizji, zaczynał w nią wierzyć. Pobudzony, zabrał się za wsuwanie gnocchi z kolendrą i gorgonzolą, którą przyniósł przed chwilą kelner.

– Ok, jeśli chcesz być nikim, to ok – odpowiedział Adam, poprawiając siwe włosy.

Kawałki makaronu stanęły w gardle Kostka. Wizja stabilizacji zniknęła, choć była już tak blisko. Kostek nie potrafiłby przecież żyć inaczej – umiał tylko realizować projekty. Tak, jak większość osób, które znał, nie obchodziło go nic, prócz bycia kimś. Nie chciał skończyć jak jego rodzice – nawiedzona matka należąca do Świadków Jehowy, i ojciec – hydraulik, dawno temu zmarły na zawał. Oboje szlajali się po domach, ona – po tych, w których jej nie chciano, on – tam, gdzie go zawołano. Kostek nagle uświadomił sobie: „mnie też nie chcą” – i przeszły go dreszcze. Nie po to całe życie szukał sensu, realizował kolejne projekty, żeby teraz skapitulować i być nikim.  

– Ustępuję tylko miejsca młodszym. Być może, Adamie, rezygnacja, jest najlepszą rzeczą dla mnie. Może trzeba mieć prawdziwą odwagę, żeby zrezygnować i stać się nikim. Nie łudziłem się nigdy, że będę mógł realizować dla Instytucji projekty aż do późnej starości. Wiem, gdzie jest granica. – Kostek wiedział już, że nie może się wycofać. Nic nie ugrał. Łudził się tylko, że Adam go zatrzyma, doceni jego szarżę i da mu jeszcze jeden mały, malutki, projekcik, nawet tylko w Europie.

– Nie zostaje mi nic innego, jak życzyć ci powodzenia. Będzie ci ono potrzebne. Jeśli na własne życzenie skazujesz się na niebyt, mogę uznać cię za głupca albo bohatera. Ale obydwie te postawy zagwarantują ci klęskę. Jak będziesz w Polsce, bo o ile dobrze zrozumiałem, planujesz emigrację – odezwij się po powrocie. Jeżeli nie będę akurat zajęty, możemy się spotkać. Na gruncie prywatnym. Tylko… czy będziemy mieli jeszcze o czym rozmawiać? Obawiam się, że nie. Cześć. –  Adam wstał w ułamku sekundy, uścisnął dłoń Kostka i oddalił się. Będąc na wysokości kościoła, odwrócił się i z uśmiechem pomachał Kostkowi na pożegnanie. Przynajmniej Kostkowi wydawało się, że był to życzliwy uśmiech. Pozostawał więc Ludwik. Tylko on mógł przekonać Adama. Kiedy już zrealizują Wielki Projekt, dla Instytucji nastanie najlepszy czas, a Kostek, będąc cieniem Ludwika, powróci. Jako ów cień, towarzysz myśli Ludwika, będzie dla Adama po stokroć więcej wart od tych młodych z potencjałem. 

(…) 

– Dziękuję wam za współpracę – powiedział Adam.

– Nie, nie to ja muszę ci podziękować, że powierzyłeś mi rolę Głównego Merytorycznego, uwierzyłeś we mnie i dałeś mi kolejną szansę – powiedział szczęśliwy Kostek i poczuł, że dotarł w swoim życiu do momentu, w którym już nie musi być obłudny, a wręcz może sobie pozwolić na to, by ważnym osobom mówić miłe rzeczy całkiem szczerze. – Dziękuję tobie Adamie i tobie Kostek – powiedział Ludwik, twórca Wielkiego Projektu.

– Kazałeś mi czekać do ostatniej chwili i było warto. Mamy sukces, to wspaniałe! – powiedział Kostek zwracając się do Ludwika. 

Adam, Kostek i Ludwik stali w ogromnej sali na lśniących mozaikach parkietowych, a nad nimi rozciągał się sufit pełen sztukaterii. Kostkowi ciężko było określić, z jakiego okresu jest ten gmach. Nie znał się zbytnio na historii sztuki, ale zdawało mu się, że mogły to być lata dwudzieste, albo trzydzieste. Chociaż… Kiedyś, na którejś domówce u Romy, jakiś gość, być może ekspert, opowiadał przecież, że w latach pięćdziesiątych, nastąpiła w Polsce emancypacja chłopstwa, które napływało do nowobudowanych przez system komunistyczny osiedli i miast. I że te budowle były właśnie takie monumentalne. Kostek przypomniał to sobie i wydedukował, że budynek może być i młodszy, właśnie z lat pięćdziesiątych. Chociaż… czy ktokolwiek naprawdę stawiałby aż tak bogato zdobione budowle dla chłopstwa? Kostek miał wątpliwości. Pewne było natomiast to, że odsłona Wielkiego Projektu okazała się sukcesem. Zgromadziła tłumy, które zachwyciła idea Ludwika. A Kostek urósł. Ten Kostek, targany niedogodnościami życia i wątpliwościami, co do przyszłej kariery, Kostek rozbity, rozchwiany, pęknięty, nagle urósł w sobie i poczuł się tak, jakby tamte wątpliwości, rozbicia, rozchwiania, pęknięcia, dotyczyły kogoś innego, z kim już dawno nie miał kontaktu. Te wszystkie problemy stały mu się obce i zaczął się dziwić, jak to w ogóle możliwe, że jeszcze wczoraj go dręczyły. Zerwana została każda, co do ostatniej, nić porozumienia pomiędzy dawnym Kostkiem, a Kostkiem, który stał oto w gmachu pięknego budynku, prawdopodobnie z lat dwudziestych, trzydziestych, a może z pięćdziesiątych, choć raczej nie. Kostek myślał teraz tylko o upragnionym wyjeździe w Alpy, który wreszcie mógł teraz zrealizować.  Upijał wino, stojąc obok Adama i Ludwika, i wyobrażał sobie siebie w tym pięknym górskim krajobrazie. Widział wzrok wszystkich mijających go osób, które wiedziały, że jest Głównym Merytorycznym, wiedziały, jak się nazywa. Czuł, że jest pożądany przez ten tłum i wiedział, że już nigdy nie dopuści by było inaczej, by ktoś strącił go w jakieś niziny, pośród ludzi, których nazwisk nikt nie kojarzy, którzy może i realizują pomniejsze projekty, ale nigdy żadnych naprawdę ważnych. Tymczasem Ludwik wyglądał jakby nic go to wszystko nie obchodziło. Błądził wzorkiem po pilastrach ujmujących płytkie wnęki naśladujące kształtem wejście do sali i nie rozmawiał z nikim, zwłaszcza z prasą. Kostek czuł jednak, że pod tą powłoką, chowa się człowiek, który prawdziwie cieszy się ze swojego sukcesu, nie mogło przecież być inaczej. On po prostu czuł ten ciężar spoczywający na jego barkach, to brzemię twórcy Wielkiego Projektu i dlatego był tak zamknięty w sobie. Adam natomiast był szczęśliwy, wyglądał zdrowiej, przynajmniej taki się wydawał dzięki rumieńcom i energicznym ruchom. Jego ostatnia wola spełniła się, mógł odejść spokojny. Instytucja miała się jak najlepiej. Tłumy napierały, ludzie wręcz tratowali się, by tylko dostać się do gmachu. Wokół Adama, Kostka i Ludwika było jednak pusto na metr – tłum nie zbliżał się do nich, jakby wiedząc, że ta przestrzeń jest nienaruszalna, że nie wolno jej zakłócić. To było naturalne, to się czuło i tego nikt nie musiał tych ludzi uczyć. Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak miało się odbyć, żadnych przykrych niespodzianek. Adam mówił dużo pochlebnych, słusznych i pokrzepiających słów do Kostka, a Kostek mówił takiej samej jakości słowa Ludwikowi i Adamowi. Tylko Ludwik milczał, ale – tak wydawało się Kostkowi – w koniuszkach jego ust drgał czasem uśmiech. Było ciepło, choć zbliżała się zima. Miękkie światło oblewało tłum, ściany, okna tak, że wszystko wyglądało jakby zatapiało się w poświacie koloru złota, jakże pasującym do tego oszałamiającego sukcesu. Znaleźli sens i Kostek był pewien, że dzięki nim to migotliwe ciekłe złoto zaleje zaraz cały świat. Wystarczy tylko, że otworzą drzwi, wyjdą i wypuszczą Wielki Projekt a on rozprzestrzeni się na Polskę, a potem na cały świat. I wszystko się zmieni: Polska, Europa, świat, bo Ludwik znalazł sens i podzielił się nim z ludzkością. Ta złocista aura musiała pięknie kontrastować z granatowym niebem zimnej nocy. ,,Nieźle to musi wyglądać z kosmosu” – pomyślał Kostek, leżąc na łóżku i patrząc w sufit, który stał się dla niego ekranem wyświetlającym tę piękną projekcję. ,,Zostało parę dni, parędziesiąt godzin” – uświadomił sobie, po czym zasnął wyczerpany emocjami, które przeżył dzięki wyobraźni.  

Anna Sudoł, Projekt, Korporacja Ha!art 2020.