Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Esther Streit-Wurzel, „Klasa Alef” (fragment)

Nowości wydawnicze /

Roni był tak zakłopotany, że nie wiedział, co ma z sobą zrobić.

– Nie stawiaj tej walizki na środku pokoju! – Znów usłyszał radosny krzyk. – Postaw ją tutaj, z boku.

Zrobił, jak mu kazano, i tylko sprawdził, czy bagaż stoi stabilnie, a potem się wyprostował.
W pokoju były dwie dziewczyny i młody mężczyzna, cała trójka przyglądała mu się
z zainteresowaniem. Przez chwilę znów poczuł się skrępowany, ale zaraz otrząsnął się
i rozejrzał po pokoju. Znajdowały się tam zwykłe biurka, maszyny do pisania, półka pełna grubych tekturowych teczek. Wszystko, co potrzebne do biura, a jednak nie wyglądało to na zwykłe biuro. Normalne, jak to jego ojca, robi zazwyczaj poważne wrażenie i człowiek nawet czuje pewien szacunek, natomiast temu pokojowi z dwiema figlarnymi, śmiejącymi się dziewczynami i stertą papierów na biurkach i podłodze brakowało typowej dla zwykłych biur sztywności. Ciekawe, co tato pomyślałby o takim biurze.

– Jeśli wszystkie Pierwszaki będą takimi ciachami jak ty – oświadczyła dziewczyna
o jaśniejszych włosach – to będzie to niesamowity rok.

Roni poczerwieniał.

– Przestań. Nie widzisz, że go zawstydzasz? – zaśmiała się czarnowłosa dziewczyna.

– Ależ skąd – odpowiedziała stanowczo ta pierwsza.

– To go zapytaj – zaproponowała brunetka, odgarniając z czoła czarne loki.

Roni poczuł się jeszcze bardziej zakłopotany, jednakże dokładnie w tej chwili do rozmowy włączył się mężczyzna, mówiąc, żeby przestały się wygłupiać i dla odmiany zajęły się pracą. Dziewczyny spoważniały, brunetka pochyliła głowę nad papierami, a blondynka zwróciła się do Roniego z pytaniem:

– Masz się spotkać z Chaną?

– Powiedziano mi, że mam się zgłosić u dyrektorki – odpowiedział.

– Dyrektorki? – Obie dziewczyny wybuchły radosnym i dźwięcznym śmiechem. – Powiedziałeś: dyrektorki?

– Tak.

– Od razu widać, że jesteś miastowy. – Zaraz potem zrozumiały, że poczuł się urażony, więc wyjaśniły, wchodząc sobie w słowo. – U nas nie ma dyrektorki, u nas zwracamy się do niej po imieniu.

– Zwracacie się do niej na ty? – zdziwił się.

– Jasne. Byłoby śmieszne, gdybyśmy ją nazywali „panią dyrektor”.

– A jak się zwracacie do nauczycieli?

– Też po imieniu.

To akurat mu się spodobało. Dziewczyna przeglądała papiery.

– Jak się nazywasz?

– Ron.

– Ron Metzger?

– Tak.

– Znalazłam. Jesteś z Tel Awiwu?

– Tak.

– Czternaście lat?

Skinął głową i odparł:

– Wiesz wszystko.

– Bo wszystko jest tu, w formularzu. – Dziewczyna uśmiechnęła się.

Dokładnie w tej chwili otworzyło się okienko w ścianie łączące sekretariat z sąsiednim pokojem i miły głos zapytał:

– Sarale, ktoś już przyjechał?

– Tak, Chano, przyjechał pierwszy Pierwszak. Ma wejść do ciebie?

– Tak, powiedz, żeby wszedł.

– Słyszałeś? Idź do niej. – Dziewczyna znów się uśmiechnęła. – Nie wstydź się.

– Wcale się nie wstydzę.

Co ona sobie wyobraża? Że można się z niego wyśmiewać, bo jest tu nowy? Niech poczeka, aż się zaaklimatyzuje.  Zobaczymy, co wtedy o nim powie.

Nie zdążył zagłębić się w myślach, bo już znalazł się w dużym, słonecznym pokoju. Naprzeciw niego stało potężne ciężkie biurko, za którym siedziała siwowłosa kobieta o ciepłym uśmiechu.

– To ty?… – zapytała, wyciągając rękę na powitanie.

– Roni.

Miała trochę szorstką dłoń i silny uścisk.

– Witaj, Roni. Siadaj, bracie, rozluźnij się.

Usiadł naprzeciw niej.

– A więc, Roni – uśmiechnęła się do niego zza grubych szkieł okularów – pragniesz zostać rolnikiem w Izraelu?

– Tak – odpowiedział krótko. Wprawdzie nie była to cała prawda, ale od razu zdecydował, że tak odpowie, jeśli go zapytają. Po co miałby mówić coś innego?

– Rozumiem, że należysz do organizacji młodzieżowej? – dodała Chana.

– Byłem, ale odszedłem.

– Dlaczego?

– Były rozmaite powody.

Oczekiwał, że Chana zapyta o przyczyny, które skłoniły go do opuszczenia organizacji, ale ona zaczęła już inny temat.

– Wczoraj przeglądałam wasze teczki i oczywiście również twoją. Z przykrością przeczytałam, że nie masz matki. Dawno zmarła, Roni?

Na takie pytanie nie był przygotowany. Bardziej spodziewał się, że zapyta o wyniki w nauce, plany na przyszłość, coś bardziej zwykłego, a tu nagle strzela z biodra, pytając o matkę. To nie fair.

– Ile miałeś lat, kiedy zmarła ci mama? – zapytała łagodnie.

Roni nie jest w stanie o niej mówić, a już na pewno nie z obcymi ludźmi, nawet
z przyjaciółmi ani z własnym ojcem. Szczególnie z nim… Znów poczuł gulę w gardle. Miał oczy pełne łez, więc szybko odwrócił głowę do okna, żeby nie zauważyła.

– Dwanaście i pół – rzucił.

Okno było zasłonięte kwiecistą firanką. W kącie pokoju stał mały, owalny stolik z trzema fotelami wokół. Na stole wazon z kwiatami, w kącie doniczka. Skromny pokój, miły. Tylko żeby nie pytała o mamę! Dlaczego o nią pyta?

– Na co zmarła?

– Na raka.

– Straszna choroba. – Jej głos był pełen współczucia.

– Pani dyrektor…

– Jestem Chana.

– Chana, proszę… Nie chcę o tym mówić…

– Dobrze, Roni.

– Mam jeszcze jedną prośbę…

– Tak?

– Nie mów o tym nikomu.

– Czemu?

– No bo tak, to prywatne sprawy.

Poczuła, że jest mu ciężko, i uśmiechnęła się ciepło. Roni odkrył słodkie dołeczki wśród zmarszczek na twarzy i zapytał sam siebie, czy była ładna w młodości. Teraz pewnie ma już wnuki i każdy z nich jest z niej dumny. On sam nie ma prawie żadnych kontaktów ze swoją babcią.

– Jestem pewna, Roni, że będzie ci u nas dobrze. – Chana poklepała go po ramieniu. – Pierwszego dnia wszyscy czują się trochę samotni, to naturalne, ale potem Ganot staje się drugim domem.

– Nie miałbym nic przeciwko temu – powiedział.

– Jestem pewna, że tak będzie. – Kobieta uśmiechnęła się do niego. – A w sprawie twojej prośby, nie martw się, nikomu nie powiem.

– Dzięki.

Potem zapytała go o naukę, chciała się dowiedzieć, jakie są jego ulubione przedmioty, a na sam koniec życzyła powodzenia. Kiedy wyszedł, poczuł, jakby ciężar spadł mu z serca. Wrócił do sekretariatu.

– A gdzie śpią Pierwszaki? – zapytał.

– Pokażę ci. – Młody mężczyzna zgłosił się na ochotnika. – Dzisiaj jestem bezrobotny.

– Dlaczego? W Ganot nie ma pracy?

– Pracy jest tu akurat bez końca, tylko nie dla mnie. Jestem kierowcą szkoły, ale furgonetka jest w naprawie. Daj mi swój plecak, idziemy.

– Uważaj na niego, Roni. – Usłyszał wybuch śmiechu. – Na Natanie nie można polegać.

Po wyjściu z sekretariatu sam się roześmiał.

– Gdyby sekretarki ojca tak się zachowywały, od razu by je zwolnił.

– Ale to nie są sekretarki, tylko uczennice, które pracują w sekretariacie.

– Aaa.

Przechodzili przez trawnik. Po obu stronach ścieżki kwitły rabaty we wszystkich kolorach tęczy.

– Tutaj jest jadalnia. – Natan wskazał palcem na niski, długi jak wagon kolejowy pawilon. – A właściwie to czemu nie wejdziemy i nie poprosimy o śniadanie?

– Nie jestem głodny.

– Niemożliwe. Po tak długiej drodze? Nie opowiadaj mi tu bajek, chodź.

Przy wejściu znajdowały się trzy umywalki do mycia rąk. Na ścianie naprzeciwko wisiała tablica ogłoszeń i Roni kątem oka zauważył napisy: HARMONOGRAM PRACY, SAMORZĄD UCZNIOWSKI, KOŁO SPORTOWE. Przyglądał się kolumnom obcych nazwisk, zastanawiając się, kiedy jego pojawi się na jednej z tych list.

– Tutaj – pokazał Natan – znajdują się skrzynki pocztowe uczniów, każdy pokój ma swoją, a cyfra na skrzynce oznacza numer pokoju, żeby nie było żadnej pomyłki.

Kiedy weszli do jadalni, Natan zaraz pospieszył do kuchni, a Roni stanął, rozglądając się dokoła. Pierwszym, co przyciągnęło jego wzrok, były kolorowe napisy: NIE ROZMAWIAMY W TRAKCIE POSIŁKU albo: PRZEZ GADANIE W GARDLE STANIE, albo: W NASZYM ŻYCIU TYLKO PRACA, CHOCIAŻ TO SIĘ NIE OPŁACA i jeszcze inne podobne hasła
w towarzystwie śmiesznych rysunków. Stoły ustawione były w prostych rzędach, nakryte już do obiadu. Po chwili Natan wrócił w towarzystwie wysokiej kobiety w białym fartuchu, która uśmiechnęła się serdecznie.

– Roni, to Riwa, kierowniczka naszej kuchni. Nie ma tu lepszej kobiety. Dzięki niej, wbrew jasnym poleceniom Chany, by spóźnialskim nie wydawać posiłków, nikt jeszcze nie umarł
z głodu.

Riwa chętnie przysłuchiwała się tym pochwałom. Kochała uczniów, jakby to były jej własne dzieci, a jeśli chodziło o dodatkowe śniadanie dla nich, to oczywiście, czemu nie? Roni jako nowy uczeń powinien dobrze zacząć swój pierwszy dzień, a Riwa doskonale wiedziała, że pierwszy dzień jest najważniejszy i jeśli zaczniemy go prawą nogą, to gwarantuje dobre cztery lata, ale – tu przerwała, bo jak zwykle mówi za dużo, a za mało robi, więc będzie lepiej, jeśli Roni z Natanem usiądą, a ona za chwilę przyniesie im z kuchni wszystko, co najlepsze.

Tak więc Roni siedział teraz, jedząc obfite śniadanie: jajka, sałatkę, warzywa, oliwki, chleb z dżemem i dziwił się, skąd u niego tak nagły apetyt. Już od dawna takiego nie pamiętał.

– To kwestia powietrza – wyjaśnił Natan. – Wzmaga apetyt. Jedz, Roni, jedz. Tutaj trzeba dużo jeść, bo kto pracuje, musi dużo jeść, a tu będziesz ciężko pracował, przyjacielu, i to jeszcze jak.

Po posiłku pokazał mu, gdzie się odnosi brudne naczynia, i Roni podziękował Riwie, gdy zapytała, czy się najadł. Kiedy wyszli, Natan zaproponował:

– Dokąd teraz? Może do budynku Czwartaków?

– Dlaczego tam? – zaprotestował Roni.

– Żartowałem tylko, ale poczekaj, poczekaj, jeszcze przejdziesz u nich chrzest.

– A trzeba to przejść?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Przecież to technikum rolnicze, nie ma innego wyjścia.

– Wy, dorośli, o tym wiecie i przymykacie na to oczy?

– Jeszcze nikt od tego nie umarł – powiedział obojętnie Natan.

Chrzest u Czwartaków to była najgorsza sprawa. Ojciec, starając się go odwieść od wyjazdu, opowiadał na ten temat różne straszne historie.

– My udajemy, że nic o tym nie wiemy. Należy im się trochę przyjemności, przecież też cierpieli, gdy byli zieloni.

Roni chciał jeszcze zapytać, czy dyrektorka, to znaczy Chana również wie o tym barbarzyńskim zwyczaju, ale zrezygnował, bo nie chciał w jego oczach uchodzić za tchórza.

 

 Esther Streit-Wurzel, Klasa Alef, tłum. Michał Sobelman, Joanna Stöcker-Sobelman, Wydawnictwo EMG 2018