Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Utrata panowania (Christine Lavant „Zapiski z domu wariatów” i Marie Darrieussecq „Świństwo (Truizmy)”)

Recenzje /

Na obie te książki czekałam zbyt długo. Mimo że przekład Zapisków z domu wariatów wychodzi dopiero teraz, publikacja autobiograficznej prozy Christine Lavant jest spóźniona nie tylko w Polsce. Autorka nie zdecydowała się – albo jak mówi opis na okładce: „nie odważyła się” – wydać jej za życia. Świństwo (Truizmy) z kolei wydane było w polskim przekładzie po raz pierwszy już dwadzieścia lat temu. Dopiero teraz jednak ta ekscentryczna (w najlepszym tego słowa znaczeniu) proza ma szansę zyskać należne zainteresowanie. Pod koniec drugiej dekady XXI wieku nie sposób już znaleźć uzasadnienia dla odkładania ich lektury na później.

Zestawienie tych książek może budzić zdziwienie, a nawet sprzeciw wielu czytelników, którzy – słusznie – dostrzegają fundamentalne różnice dzielące oba utwory. A jednak obie te niewielkich rozmiarów książeczki mają w sobie wielką moc. To wyraziste, bardzo osobne głosy. Zawarte w tych książkach opowieści o wyzwoleniu to właściwie historie zmagań z własną sytuacją i niegasnącą nadzieją na ostateczne wyzwolenie. Obie drogi ku tej niemalże utopijnej perspektywie przebiegają w niełatwy i nieprzewidywalny sposób. Także finały obu książek każą nam się zastanawiać, do czego w istocie dochodzą bohaterki, w jaki sposób definiują moment przekroczenia i wybicia się na – ostrożnie deklarowaną – niezależność. Proza Lavant przeszywa swoją precyzją i oszczędnością, wyciszonym dramatem kobiety dobrowolnie zgłaszającej się do austriackiego szpitala psychiatrycznego w latach trzydziestych. Literatura Darrieussecq cechuje się zupełnie inną poetyką. Jest rozbuchana, przerysowana i nie skrywa się za drobnymi sugestiami czy subtelnością obserwacji. Mimo to poczucie skazania na społeczną banicję z powodu płci, oczekiwań wobec jej seksualności czy nawet nieoczekiwanej niestandardowości ciała – narastające zresztą wraz z każdą sceną – przeżywane jest w tej prozie w obłędnym transie. Bohaterka popada w stan lokujący się pomiędzy zezwięrzęceniem a zaburzeniami świadomości, wyraźnie „przechodzi na drugą stronę”. Lavant zdaje się z kolei nieustannie oscylować pomiędzy dwoma światami – uświęconej normy i skazującego na podrzędną pozycję szaleństwa.

Świństwo to proza nieskrywająca swojego dystansu wobec realizmu powieściowego. Także konstrukcja głównej bohaterki nie przystaje do standardów i oczekiwań, jakie możemy mieć wobec śmiałej prozy feministycznej. Nie tylko bowiem naruszone i rozgrywane na rozmaite sposoby jest człowieczeństwo bohaterki, ale przede wszystkim jej postrzeganie procesu zmieniania się w świnię. Poetykę, w jakiej utrzymany jest ten bardzo krótki tekst (w wydaniu Karakteru to trochę ponad 100 stron), można by nazwać „horroreską”. Poziom absurdu i hiperboliczności wykorzystywany do opisu postaci i świata przedstawionego zdaje się wręcz znakiem rozpoznawczym tej prozy – decydującym o jej rytmie, o jej niepokojącym humorze i nieprzewidywalności wydarzeń.

Dyrektor uważał, że zrobiłam się zbyt bezczelna, że przyjęłam zły styl, zachowywałam się jak kotka w rui – co było całkiem nieodpowiednie w sklepie na takim poziomie. Klienci zaczynali się skarżyć. Zabierając mnie na weekend ze swoim skarbnikiem i dobermanami, dyrektor sieci był pewien, że raz na zawsze wybije mi chęć do swawoli. Wierzył, że stali bywalcy znów będą mieli do czynienia z pilną, obowiązkową dziewczynką, która skromnie spuszcza wzrok, robiąc przy tym, co do niej należy. Otóż bardzo się mylił. Zdarzyło się coś niezwykłego – polubiłam to – nie tylko masaże, które można reklamować na wystawie, czy pokazy produktów, ale również całą resztę, a przynajmniej to, co się działo z mojej inicjatywy. […] Powiedział, że – przepraszam, lecz przytaczam jego własne słowa – że stałam się prawdziwą suką. Honoré promieniał. Jego teoria nareszcie znalazła potwierdzenie w rzeczywistości. Praca mnie zdemoralizowała.

Nic nie daje się tu ująć w ramy interpretacyjne, do których przywykliśmy w życiu i w godnej zaufania realistycznej prozie. Nic też nie pozwala nam na komfortowe rozeznanie się w konwencji i jej ostatecznym znaczeniu dla światopoglądu tej prozy. Groteskowe opisy pracy bohaterki w perfumerii ustępują samoobserwacjom, odrealnionym opisom doświadczanych upokorzeń – przede wszystkim tych seksualnych. Jednocześnie nie sposób zignorować przerażającego i nierzadko odstręczającego efektu, jaki wywiera estetyka tej powieści na czytelnikach. Brak oporu wobec przemocy, autodyscyplina pod okiem paskudnych mężczyzn, a nawet fragmentaryzacja ciała bohaterki nie są opisane w przewidywalny sposób. Można by wręcz powiedzieć, że w wielu partiach powieści narratorka jest wręcz ordynarnie bierna i podporządkowana. Na tym polega nie tylko przewrotność, ale i osobliwa drastyczność tej powieści. Podążamy za spojrzeniem i refleksjami, przed którymi trudno się nie wzdragać, ale które mają jednocześnie niesłychany potencjał krytyczny.

Wzrok głównej bohaterki ma moc demaskacji – następuje ona jednak paradoksalnie nie w akcie sprzeciwu, ale posuniętej do absurdu akceptacji. Literacka strategia, jaką obiera Darrieussecq w swojej słynnej i wysoko cenionej od dnia publikacji powieści, służy tu przecież nie tylko doraźnym celom politycznym. Jest też szalenie oryginalnym spojrzeniem na język oporu i buntu. Z jednej strony transformując swoją bohaterkę w pełnowymiarową maciorę, autorka eksponuje uległość bohaterki wobec podmiotowych definicji, serwowanych przez inne postaci. Z drugiej zaś strony paradoksalnie podąża za szaleńczym aktem wyzwolenia, na który waży się ostatecznie bohaterka Świństwa. Jest przecież do tej pory niczym dla społeczeństwa. Jest ni to przedmiotem, ni narzędziem przyjemności. Dopiero jako świnia znajduje dziką, niczym niespętaną wolność. Wolność w permanentnej ucieczce, wolność w kolejnych aktach pieczołowicie zaplanowanej przemocy, ale także w nie mniej osobliwej miłości. Narratorka (cała powieść prowadzona jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej) zdaje się wprawdzie tracić kontrolę nad swoim ciałem, a nawet wszelkie panowanie nad swoją podmiotowością. Ale to wymknięcie się rygorom i kontroli jest ostatecznie aktem nieposłuszeństwa, wyrwania się z ramy – gatunkowej, konwencjonalnej, a także standardów piękna i reżimu przyjemności. Dopiero wtedy przecież, po metamorfozie, nikt nie odważa się jej dotknąć wbrew jej woli. Kluczowe wydaje się w tej zmianie to ostatnie słowo. Wolna wola, którą w rezultacie uzyskuje, jest rezultatem rozeznania we własnej sytuacji, ale także dostrzeżenia kontekstu własnej historii i pozycji, w jakiej się znajduje.

Samoświadomości oraz krytycznej refleksji nad rzeczywistością i swoim położeniem nie brakuje także w prozie Christine Lavant. Obraz szpitala psychiatrycznego, w którym się – co zaskakujące także dla lekarzy – dobrowolnie znajduje, zbudowany jest po pierwsze precyzyjnie i z wielkim rozmysłem, jeśli chodzi o kompozycję, po drugie zaś – z wielką powściągliwością w zakresie ekspresji. Szokująca jest w tej prozie bowiem nie ekstatyczna seria portretów czy refleksji, ale przeciwnie – surowość i trzeźwość w zakresie opisu rzeczywistości i autodefinicji. Narratorka (to również utwór pisany w pierwszej osobie) nie oszczędza mimo to czytelnikowi najbardziej przejmujących scen – zarówno tych, które dotyczą dyscyplinowania i szeregowania ciał, jak i pozornie bardziej subtelnych obrazów. Poniżenia, hierarchizowania pacjentów, w końcu: niedostrzegania ich indywidualnych potrzeb. Wszystko tu zdaje się podlegać ścisłej kontroli, a mimo to sprawia wrażenie nieustannej prowizorki, leczenie natomiast jest w dużej mierze pozorowane, odizolowane w pewnym sensie od pozostałych aktywności pacjentek.

Bo tu wszystko jest niepewne. Wszystko zmienia się z chwili na chwilę, każde odniesienie jest dwoiste i stale skręca od rzeczywistości w nierzeczywistość. Już wczorajszy późny wieczór wiele pod tym względem dokazał. Byłam tak podniecona bardzo gorącą kąpielą, groteskowym wybrykiem garbuski, szeptami staruchy z siedmioma rzeczywistymi albo nierzeczywistymi synami, że z pewnością doszłam na sam skraj, gdzie rozsądek i urojenie stykają się ze sobą jak woda i ogień.

Niestabilny obraz samej siebie i mikroświata szpitala zbudowany jest na paradoksach i kontrastach, nierzadko także jawnych sprzecznościach. Najbardziej dojmujące jest jednak poczucie pewnego rodzaju zawieszenia rzeczywistości, hamowanie życia na potrzeby realizowania kolejnych koszmarnych procedur. Arszenik wydaje się lekarstwem, ale ostatecznie i nadzieje z tym związane są raczej umowne niż rzeczywiście wyrażane przez bohaterkę. Jej sytuacja jest o tyle złożona, że znajduje się ona w osobliwym, nawet jak na standardy szpitala, miejscu. Mimo że próbowała popełnić samobójstwo, nie znalazła się nigdy na oddziale dla najcięższych przypadków. Co więcej, jej pobyt jest finansowany przez gminę, staje się więc obiektem pogardy innych pacjentek. To zresztą nie jawna agresja czy kpina, ale pustka wokół niej zdaje się najmocniej uderzać w lekturze. Rzadkie przypadki kontaktu czy sporadyczne akty czułości pozwalają nam poznać narratorkę jako postać spomiędzy dwóch światów. Wyrywającą się intelektualnie i duchowo z zamknięcia, nadal jednak pozostającą w tym samym miejscu. Paradoksalnie jednak jej „nieostateczne szaleństwo” i nadzwyczajna w tych okolicznościach przytomność umysłu nie pozwala jej zaakceptować stanu rzeczy i porzucić pragnienia miłości. To brak szaleństwa wydaje się jedną z udręk podczas pobytu w szpitalu.

Nie miewam napadów, niestety, bo inaczej bez trudu przerwałabym wszystko w zwykły sposób, kaftan bezpieczeństwa mnie nie odstraszał. Ale tu trudno jest udawać, o wiele trudniej niż gdzie indziej, bo od razu grozi konkurencja ze wszystkimi autentycznymi wybuchami i trzeba by do tego wielkiej wprawy i siły wewnętrznej. Mnie zaś tego brak, więc było mi trudno. No cóż, tylko nie płakać…

Pozycja klasowa i powiązana z nią, przypisana jej płci rola społeczna, nie znikają wraz z pojawieniem się kobiety w szpitalu. Przeciwnie, zdają się poręcznym argumentem dla władz, także dla lekarzy. Wrażliwość i literackie pasje bardzo ubogiej, zmagającej się także ze skomplikowaną sytuacją rodzinną, narratorki – mimo że pozwalają jej znaleźć dla siebie przestrzeń w tym koszmarnym miejscu – dla innych mają zgoła inny status. Tu też ujawnia się jej pozycja i pomieszanie słabości z pragnieniem samostanowienia i wolności.

„Tak, moja panienko – powiedział niziołek – od tego trzeba się będzie odzwyczaić. Co to się robi w tych głowach? Pewnie nie umie nawet pisać poprawnie, a pcha się do poezji! Widzi pan, kolego, do czego to dochodzi, jak każdy górnik upiera się posyłać dzieciaki do szkół i tak dalej. Więc, moje dziecko, daj sobie spokój z rojeniami, a kiedy pan ordynator doprowadzi cię znowu do rozsądku, za rok–dwa, możesz być zadowolona, jeśli trafi ci się dom, gdzie cię jak należy wdrożą do posług. Zrozumiano?”

Zrozumiano. I w obu przypadkach – Zapisków z domu wariatów i Świństwa (Truizmów) – wyciągnięto nieoczywiste i fascynujące literacko wnioski.

 

Marie Darrieussecq

Świństwo (Truizmy)

Przeł. Barbara Walicka

Wydawnictwo Karakter, 2018

Liczba stron: 136

 

Christine Lavant

Zapiski z domu wariatów

Przeł. Małgorzata Łukasiewicz

Wydawnictwo Ossolineum, 2017

Liczba stron: 112

Olga Szmidt

(ur. 1989) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka i telewizyjna, redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii naukowych „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019), biografii „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz tomu „Odkrywanie Ameryki. Wybór tekstów krytycznych z lat 2010-2017” (WUJ, 2018). Wydała także autorski notes „Finlandia. Książka do pisania” (Austeria, 2017).