Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Trzeźwa prawicowość kontra Wyklęci (P. Zychowicz, „Skazy na pancerzach”)

Recenzje /

O książce Piotra Zychowicza powiedziano już wiele, nie tylko na prawicy. Jednak poza wieloma oskarżeniami i krytyką okraszoną ostrym epitetem (powiedziano, że Zychowicz zachowuje się jak człowiek ze środowiska Gazety Wyborczej!) w ogniu wojen o Skazy na pancerzach nikt nie wspomniał dotąd o kwestii zasadniczej: to przede wszystkim bardzo dobra literatura.

Kto by się spodziewał, że po latach popularyzacji (delikatnie rzecz ujmując) legend o Łupaszce, Ogniu, Żbiku i reszcie książka ujawniająca prawdziwe oblicze epopei wyklętych okaże się „kijem w mrowisko”. Ostatecznie po wygranych wyborach i przejęciu władzy nad większością instytucji apologeci narodowej „sprawy” nie powinni czuć się czymkolwiek zaniepokojeni. Sprowadzenie „niepokornych” na ziemię wydarzyć się musiało, a publikacja Zychowicza ostatecznie i tak nie odebrała im blasku. Żołnierze w rogatywkach wprawdzie nie popisują się na kartach tej książki bohaterstwem, aczkolwiek autor niejednokrotnie tłumaczy, że realia wojny wyzwalają w ludziach różne instynkty, a więc pogromy na ludności cywilnej nie powinny tak naprawdę nikogo dziwić (zwłaszcza że statystyki jasno wykazują o wiele mniejszą skłonność Polaków do mordu niż u nacji ościennych).

To zresztą nie pierwsza „prowokacja” Piotra Zychowicza. Redaktor naczelny „Do Rzeczy: Historia” wywołał już spore dyskusje przy okazji premiery Obłędu 44 – książki dyskredytującej dowództwo powstania warszawskiego – oraz dwóch publikacji z pogranicza historii alternatywnej: Pakt Ribbentrop-Beck oraz Opcja niemiecka, będących otwartą polemiką z postawą polskiego rządu w przeddzień wybuchu II wojny światowej. Podczas spotkań autorskich historyk padał ofiarą ostrych bluzgów ze strony widowni, która często składała się z byłych kombatantów, konserwatywnych intelektualistów o porywczej naturze czy też po prostu ludzi silnie przywiązanych do obowiązujących w kraju koncepcji historycznych.

Pisarz zatem przyzwyczaił wszystkich do nieskrępowanego myślenia. Coś jednak ponownie zadrżało. Znowu okazało się, że pomimo iż polski etos konserwatywny przeżywa jeden z najlepszych okresów swojego rozwoju (czego dowodem są również książki Piotra Zychowicza), prawica sama w sobie wciąż składa się głównie z „kultystów” – ludzi raczej niechętnych do dialogu, którzy kochają się w militariach i dostojnych, żołnierskich popiersiach. Na nic wysiłki publicystów z pism takich jak „Pressje” czy portalu Jagielloński24.pl. Na nic wskrzeszanie bardzo oryginalnych, prawicowych narracji, czytanie obu Mackiewiczów, Studnickiego czy wczesnych pism Karola Wojtyły. Wreszcie: na nic nowoczesne, prawicowe projekty krytyczne, takie jak „Forma Polska: Gombrowicz, Wyszyński”. Wola ujmowania Polaków jako narodu wiecznie niedojrzałego, prowadzącego nieustanną, wewnętrzną dialektykę wielu z nas wciąż przerasta.

Trzeba też dodać, że o występkach „wyklętych” pisano już sporo. Przez lata, na łamach „Karty”, w oficjalnych raportach IPN. Niejednokrotnie opowiadała o nich również opozycja, której oskarżycielski ton, zdaniem niektórych kolegów Zychowicza, pobrzmiewa również u autora Skaz na pancerzach. Dlaczego więc to on zbiera na siebie cały narodowy ostrzał?

Powtórzę po raz kolejny: bo to bardzo dobry historyk i pisarz, a Skazy na pancerzach to bardzo dobra literatura. Nie ma co się dziwić, że narodowi cenzorzy się jej boją.

Reportaż, przegląd i refleksja
Nie przypominam sobie, by ktokolwiek poddawał Obłęd 44 i inne dzieła redaktora naczelnego „Do Rzeczy: Historia” literackiej analizie. Problemy w nich poruszone przyćmiewają wręcz samą ich formę. Czy jednak Zychowicz jest pierwszym w historii krytykiem powstania warszawskiego, czy jako pierwszy poddał pod wątpliwość politykę Józefa Becka w przeddzień wybuchu wojny?

Oczywiście, że nie. Problem z lekturą książek Zychowicza polega na tym, że są one diabelnie przekonujące. I dzieje się tak bynajmniej nie z powodu „lekkiego pióra” autora czy też zręcznie prowadzonej retoryki. Owszem, nie sposób odmówić temu pisarstwu językowej dyscypliny, aczkolwiek zamknięcie Zychowiczowego fenomenu w tych ramach byłoby bardzo krzywdzące. Narracja ta nie jest przecież jednorodna, aczkolwiek konsekwentna, wyrazista i bardzo przemyślana.

Technika pisarska Piotra Zychowicza jest przede wszystkim czymś zupełnie odwrotnym do tak zwanej polskiej szkoły reportażu. Ów wyświechtany termin opisuje teksty niby-prasowe (a tak naprawdę literackie), w których ginie temat, a czytelnik kończy lekturę zachwycony autorskim stylem i błyskotliwością spostrzeżeń. Przy okazji premiery Antologii polskiego reportażu wspominaliśmy na łamach Popmoderny, że to, co w istocie polski reportaż wyróżnia, jest po prostu przekraczaniem granicy między tekstem dziennikarskim a literackim. Między faktem a opinią, czy też opisem a narracją. Oczywiście nie jest tak, że polski reportaż nie przeżywał i nie przeżywa swoich chwil triumfu. Głupio jednak wynosić na ołtarze jakiekolwiek jego formalne wyróżniki. Paradoksalnie te najmniej „polskie”, najbardziej oszczędne w środkach literackich reportaże bywają najciekawsze (jak chociażby Żeby nie było śladów Cezarego Łazarewicza).

Dyscyplina leży zresztą u podstaw prawicowego pisania. U Zychowicza wszystko obraca się wokół tego, co rzeczywiste. Wprowadzenie do każdego rozdziału stanowi snuta z autorskiej perspektywy fabuła. Następnie aspekt fabularny stopniowo jest wyciszany, aby głos oddać źródłom. Po ich omówieniu następuje podsumowanie. I to w zasadzie tyle. Książka została podzielona na dziesięć rozdziałów, z których sześć jest związanych bezpośrednio z haniebnymi akcjami wyklętych, motywacjami żołnierzy oraz stanem badań na ten temat. Następnie mamy część publicystyczną, momentami trącącą patosem, aczkolwiek pozostającą daleko od głównej narracji panującej w mediach. Wprawdzie pada tu słowo „żydokomuna”, a zgodnie z linią prawicy potępiony zostaje Jan Tomasz Gross, ale dostaje się również „sekcie polskiej” i kultystom naiwnego patriotyzmu, martyrologii.

W tej czytelnej, zdyscyplinowanej konstrukcji zawiera się cała siła perswazji Skaz na pancerzach. Czytelnik nieustannie rzucany jest z pola walki do profesorskiego gabinetu. Tak właśnie wszystko to powinno się opowiedzieć. Realia wojny trudno zrozumieć w czasach pokoju, dlatego potrzebna jest odrobina symulakrum. Zychowicz zdaje się mówić: zanim potępisz polskich żołnierzy za mordy odwetowe, na przykład na ludności białoruskiej, zastanów się, drogi czytelniku, czy sam byś ich nie popełnił, widząc wcześniej spaloną polską wieś, zbezczeszczone ludzkie ciała – po prostu kolosalną przemoc. Myślenie tego typu jest nadużyciem empatii, aczkolwiek tutaj wniosek może być tylko jeden: wojna to piekło, któremu z całej siły powinno się zapobiegać. I wniosek ten w książce się znajduje, sformułowany na wiele różnych sposobów. Nie jest Zychowicz jednak prawicowym hipisem. Nie jest też rewolucjonistą, pacyfistą, ani nawet symetrystą.

W żadnym momencie swojej narracji Zychowicz nie wychodzi poza swój konserwatywny etos. Jego postrzegania świata jest silnie męskocentryczne, a naruszanie etyki wojennej, według niego, występuje wówczas, kiedy to działania wojenne wybiegają poza konfrontację uzbrojonych mężczyzn z uzbrojonymi mężczyznami. Autor jest przeciwnikiem wojny totalnej, nie wojny samej w sobie. Jako radykalny antykomunista nie widzi też raczej na otwartym polu walki miejsca dla kobiet (podczas II wojny światowej jedyną armią, która oficjalnie wystawiła oddziały kobiece, był… Związek Radziecki). Kto zatem szuka lewicowych akcentów w tym pisarstwie, srogo się przeliczy. Widać to zresztą w wywiadach, kiedy historyk z „Do Rzeczy” pytany jest chociażby o Brygadę Świętokrzyską. Jego stanowisko jest stanowczo afirmatywne, uargumentowane małą szkodliwością kolaboracji polsko-niemieckiej w 1945 roku, gdy losy frontu wschodniego były już przesądzone.

Kto więc doszukiwać się będzie mrugania okiem, zdrady prawicowych ideałów – ten srogo się przeliczy. Nie ma luk w światopoglądzie redaktora naczelnego „Do Rzeczy: Historia”. Jest to republikanin z krwi i kości, jednakże o roztropnym, krytycznym i pozytywistycznym nastawieniu. Jego osoba może zresztą służyć za przykład, jak różnorodna bywa polska myśl narodowa i ile dziedzictwa (często zapomnianego) w sobie przechowuje. Nie każdy jednak jest w stanie prawicowość Zychowicza przeboleć, zatem jeśli mam uczciwie ocenić tę książkę: może się podobać o tyle, o ile prawicowy punkt widzenia nam nie przeszkadza.

Pisarstwo prawdziwie zaangażowane
Nie da się ukryć, że historia leży w centrum zainteresowań wielu Polaków. O doznanych w przeszłości krzywdach trudno zapomnieć, nawet przy udziale najszczerszych chęci. Nie udało się wyprzeć z życia prywatnego polskiej historii ani Lechoniowi, ani Gombrowiczowi, ani muzykom Cool Kids of Death. Nawet SIKSA opowiada o czytaniu Dziadów. Coś zawsze jest na rzeczy.

Historia jest w Polsce najważniejszym, a więc mającym największy potencjał krytyczny, punktem zapalnym. Piotr Zychowicz doskonale sobie z tego zdaje sprawę, dlatego też, budując bądź popularyzując określone narracje historyczne, tworzy jednocześnie narracje krytyczne. Polacy są bowiem przyzwyczajeni do jednej, narzuconej wizji historii. Nie jest to cecha społeczeństwa demokratycznego. To cecha społeczeństw stłamszonych totalitaryzmem. Dlatego też trzeba oddać Zychowiczowi, że pobudzając Polaków do sporów o historię, jak najbardziej sprzyja budowaniu polskiej demokracji (pozostając przy tym w zgodzie ze swoim antykomunistycznym etosem, który niejednokrotnie manifestuje).

I choć coś takiego jak „prawicowe pisarstwo zaangażowane” może spotkać się w niektórych kręgach ze sporym lekceważeniem, tak właśnie, bez cienia ironii określiłbym literaturę Piotra Zychowicza. W ten sam sposób można również określić polskich pozytywistów, cenionych obecnie zarówno przez prawicę, jak i lewicę. Wprawdzie życie Sienkiewicza, Prusa czy Orzeszkowej podporządkowane było zupełnie innym sprawom, jednak jakie czasy, takie problemy. A budowa społeczeństwa obywatelskiego, skłonnego do dyskusji, samokrytycyzmu i trzeźwego oglądu siebie powinno być dziś sprawą nadrzędną. Zarówno w perspektywie prawicowej, jak i lewicowej.

Piotr Zychowicz

Skazy na pancerzach

Rebis, 2018

Liczba stron: 424

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video