Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Jaki kolor ma powietrze? („Delfin w malinach”)

Recenzje /

Procesy, które kształtują naszą współczesność i odróżniają nas od poprzednich pokoleń, są trudne do uchwycenia. Autorzy „Dwutygodnika” potrafią jednak dostrzec to, co często umyka uwadze.

Lata 30., lata 60., lata 90. – każda z tych fraz uruchamia feerię skojarzeń. Z szerszej perspektywy bez trudu wskazujemy słowa-klucze: wielki kryzys gospodarczy, muzyka rockowa, upadek Związku Radzieckiego… Trudniej przychodzi nam odmalowanie kolorytu ostatnich lat. Jak zmieniała się kultura w epoce wczesnego fejsbuka? Niby dyskutujemy o tym na co dzień, ale tak postawione pytanie może wywoływać konsternację. Jedną z lepszych odpowiedzi, jakie można obecnie znaleźć, podsuwa książka Delfin w malinach. Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady.

Redaktorzy i współpracownicy magazynu internetowego „Dwutygodnik” przygotowali pokaźną książkę złożoną z 31 tekstów. Wśród autorów są między innymi Olga Drenda, Natalia Fiedorczuk-Cieślak, Zofia Król, Michał Paweł Markowski, Łukasz Najder, Wojciech Nowicki, Ziemowit Szczerek i Marcin Wicha. To imponująca plejada ludzi znanych nie tylko z dobrego pióra, ale i z oka czułego na dziwność otaczającego świata. Część tekstów to artykuły publikowane już wcześniej na łamach portalu, pozostałe zostały napisane specjalnie do Delfina.

W książce znajdziemy opis fenomenów z różnych porządków i o różnej wadze – od krajobrazu społeczno-politycznego Rosji Putina przez nostalgię za PRL-em aż po katastrofalne skutki pracy zdalnej. Nie jest to zatem opowieść spójna, choć poszczególne teksty pogrupowano w kilka kategorii – jak „Widoki”, „Obyczaje”, „Powaga i ironia”. Jak wyjaśniają redaktorzy tomu, „Delfin” nie jest pełnym opisem minionej dekady – to zwyczajnie niemożliwe. Jest raczej rodzajem przewodnika, gabinetem osobliwości, niekompletnym zestawem wytrychów do teraźniejszości. To trafne podsumowanie i muszę przyznać, że owe wytrychy są przydatne.

Obok rozpiętości tematycznej uwagę zwraca różnorodność stylów i perspektyw. Niektóre teksty są formalnie przezroczyste, nie wykraczają poza język dominujący w prasie kulturalnej. Nie ma w tym nic złego, ale szczególną uwagę przyciągają inne wypowiedzi. Na przykład pełna nieoczekiwanych skojarzeń refleksja Drendy czy psychosomatyczna narracja Fiedorczuk-Cieślak. Ozdobą tomu są oczywiście barwne enumeracje Najdera oraz jarmarczny barok Szczerka:

A przed wojną mordorską postęp kroczył na wschód, kroczył, nowoczesność, dostatek, wsjo murowane, żelazne, stalowe, zaawansowane technologicznie – i proszę: ostatnim krokiem postępu na naszych ziemiach trawiastych, na naszych płaskościach równinnych okazało się pendolino – jeśli Bóg da i stan trakcji pozwoli, osiągnie prędkość, o jakiej naszym przodkom, którym wystarczały ryby słone i cuchnące, się nie śniło.

Swoją drogą, Najder i Szczerek należą w moim przekonaniu do wąskiego grona pisarzy, którzy w największym stopniu kształtowali literaturę ostatniej dekady. Być może kogoś taki sąd zdziwi. W końcu Szczerek bywa krytykowany za ciągłe wałkowanie tematu głębokiej prowincji polskiej (nota bene w Delfinie Maciej Jakubowiak pisze, że bohaterowie tej prozy są „pretekstowi, akcja nie trzyma się kupy, a język jest do bólu płaski”). Najder z kolei nie ma na koncie bestsellerowych powieści, nie odwiedza telewizji śniadaniowych i szerszej publice znany jest jedynie jako oligarcha fejsbuka. Ale to właśnie portal Zuckerberga stał się jednym z ciekawszych mediów dla współczesnego pisarstwa, czemu swój tekst poświęciła Król. Klasyką literatury fejsbukowej i wzorcem dla innych twórców są bez wątpienia wypowiedzi Najdera i Szczerka: groteskowe komentarze polityczne, zaskakujące refleksje o rzeczywistości wirtualnej, a nade wszystko obserwacje czynione na głębokiej prowincji polskiej. Na przykład przy drodze ekspresowej S7. Albo w dojmująco trywialnej scenerii supermarketu – jak w kanonicznej notce Najdera z 23 grudnia 2015 roku:

Ci wszyscy mężczyźni, którzy hamletyzują ponad otwartymi bekami z kapustą kiszoną, nakłuwając bez przekonania lepkie cielsko Cthulhu drewnianym trójzębem, którzy drżącym głosem konsultują przez telefon wypisaną na karteczce listę sprawunków, uściślają, czy groch w połówkach czy nie, którzy nie chcą spojrzeć w oczy zarżniętego karpia, […] dają sobie wciskać batony i soczki z rumianym Mikołajem na opakowaniu, mylą PIN, rozsypuje im się bilon – mała rewia błysków i dźwięków na brudnej, akustycznej podłodze […]. Ci wszyscy mężczyźni to jest piękny widok.

Fejsbukowe donosy rzeczywistości dojrzewają, tworząc osobne gatunki, i znajdują odzwierciedlenie w literaturze drukowanej. Te niełatwe do pochwycenia procesy zwięźle szkicuje Król, odnosząc się również do twórczości Michała Cichego, Barbary Klickiej czy Łukasza Podgórniego. Spostrzeżenia naczelnej „Dwutygodnika” skłaniają do dalszej refleksji – na przykład nad relacjami prasowej i blogerskiej krytyki literackiej. Albo nad konsekwencjami udostępniania jakiejś treści przez oligarchę fejsbuka. Kiedy Najder umieszcza na swojej ścianie tweet Janusza Piechocińskiego, to czy nie zaczyna on być odbierany jako surrealistyczna literatura? Czy nie staje się w oczach czytelników integralnym fragmentem snutej przez redaktora opowieści o absurdalnej epoce?

do wstawienia do tekstu Łozińskiego

Celnych spostrzeżeń w tym tomie nie brakuje, pytanie, czy nie jest tak, że skorzystają z nich głównie osoby na serio zainteresowane jakąś dziedziną. Filologiczne wykształcenie pozwala mi docenić szkic Jakubowiaka, w którym autor przekonuje, że w ostatnich latach to głównie temat, a nie wybitny warsztat zapewniał prozaikom rozgłos. Ale czy kogoś z innym wykształceniem ta wypowiedź nie znuży? Charakterystyczne dla „Dwutygodnika” jest to, że spora część tekstów stawia wysokie wymagania, ich odbiorcami są przede wszystkim fachowcy z poszczególnych dziedzin. Podobnie jest w Delfinie, gdzie liczne uwagi na temat sztuki współczesnej niewiele mi mówią – za słabo znam dzieła dyskutowanych artystów, by wiele ze szkiców na ich temat wyciągnąć. W niektórych sytuacjach dałoby się tę barierę zniwelować, skupiając się raczej na znaczeniach i kontekstach pojedynczych prac (jak to zrobił Karol Sienkiewicz w tekście o tęczy z placu Zbawiciela), zamiast zarzucać odbiorcę przykładami.

Nadmiar egzemplifikacji czy wręcz wymieniactwo to grzech paru tekstów opowiadających o klubach, galeriach i innych schronieniach cyganerii. Widać to na przykład w nostalgicznym reportażu Bartosza Sadulskiego W miasto. O życiu knajpianym. Temat jest fascynujący, jeśli jednak ktoś tych sanktuariów Krakowa, Wrocławia, Gdańska i przede wszystkim Warszawy nie zwiedził – to się znudzi. Pozostali będą zachwyceni.

Najsłabszą częścią książki jest ta orbitująca wokół zagadnień nowych mediów i młodego pokolenia. Sebastian Smoliński, pisząc o sucharach – czyli żartach w stylu strasburgerowskim – dochodzi do osobliwych podsumowań. Ze zdumiewającą emfazą pisze: Suchary mogą być przecież przestrzenią porozumienia – ponad podziałami i racjami politycznymi. Dalej Smoliński omawia przypadek obłożonego cebulą człowieka, który z powodu swojej woni został wyproszony z tramwaju. Uciążliwy pasażer miał tłumaczyć, że zgodnie ze słyszanymi wszędzie zaleceniami ubrał się na cebulkę. Smoliński konstatuje: Test tolerancji nie wypadł pomyślnie, ale jego pomysłodawca pokazał, jakie nieporozumienia grożą tym, którzy opacznie interpretują wskazówki kulturowe. I w tym momencie zastanawiam się, czy Smoliński również nie testuje na czytelniku absurdalnego humoru.

W Delfinie jest jeszcze kilka miejsc dyskusyjnych, ale więcej olśnień. Zbiór, dzięki swojej błyskotliwości i różnorodności, może być świetnym towarzyszem podróży, bezsennych nocy i innych trudów życia codziennego. Może się jednak pojawić wątpliwość, czy warto w ogóle sięgać po taki zbiór, który nie obiecuje wyczerpującego i esencjonalnego wywodu? Może to tylko groch z kapustą, a kto czytał ten trąba? Mimo wszystko będę się upierał, że „Dwutygodnik” zaproponował rzecz ciekawszą i uczciwszą niż ewentualna próba stworzenia zamkniętej kroniki ostatniego dziesięciolecia. Otrzymaliśmy zapis burzy mózgów, który fenomenalnie pobudza do dalszego główkowania.

 

Delfin w malinach. Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady

Pod red. Łukasza Najdera i zespołu „Dwutygodnika”

Wydawnictwo Czarne, 2017

Liczba stron: 408

Łukasz Łoziński

(ur. 1989) – Z wykształcenia filolog i antropolog, z zawodu copywriter i PR-owiec. Lubi free jazz i rock'n'roll.