Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Taka jest prawda, nieprawda, i innej prawdy nie ma (N. Hill „Niksy”)

Recenzje /

Co łączy przedwojenną Norwegię, hipisowskie protesty z lat sześćdziesiątych, ruch „Occupy Wall Street” i medialny skandal z udziałem pewnego gubernatora? Odpowiedź na to pytanie, jakiej w Niksach udziela Nathan Hill, okazuje się zaskakująco skomplikowana i wielowarstwowa. A także, jeśli mam być szczery, trochę rozczarowująca.

 

Na początek ostrzeżenie: Niksy to powieść z tezą. Do tego stopnia, że autor umieścił ją na początku tekstu jako motto, przytoczył ponownie w toku fabuły, a potem objaśnił jeszcze raz pod koniec książki. Każde dzieło zapewne jakąś tezę ma, ale nie każde aż tak nachalnie nakierowuje czytelnika na jedyną słuszną interpretację. Nie znaczy to oczywiście, że książka jest zła – stanowczo nie jest – ale ten lekki posmak dydaktyzmu nieco utrudnia lekturę.

Jaka jest teza Niksów? Historię otwiera przypowieść o królu, który rozkazuje grupie ślepców zbadać dotykiem słonia. Gdy władca każe im następnie o słoniu opowiedzieć, ślepcy szybko odkrywają, że każdy ma o zwierzęciu kompletnie inne wyobrażenie i rozwścieczeni rzucają się sobie do gardeł. Chodzi więc o odwieczny problem prawdy. Hill nie idzie na szczęście po linii najmniejszego oporu, rozpisując na setki stron stary banał, że prawdę każdy z nas ma własną. W Niksach obiektywna prawda – ukryta, skomplikowana, niejednoznaczna, zniekształcona przez indywidualną perspektywę każdego z uczestników wydarzeń – zdecydowanie istnieje. Tyle tylko, że dotarcie do niej to zadanie trudne, żmudne i nieraz bolesne.

Szybko zresztą wychodzi na jaw, że rozważania nad tą kwestią nieprzypadkowo rozpoczęliśmy od historii o słoniu. Zatajona prawda, wokół której obraca się cała fabuła – powody odejścia matki, która przed laty zniknęła, porzucając męża i kilkuletniego syna – to prawdziwy „elephant in the room”. Wspomniana strata okazała się tak nagła, dotkliwa i niewyjaśniona, że główny bohater, Samuel, nawet jako dorosły mężczyzna nie potrafi się z nią pogodzić. Tłumiony długo gniew i żal – a także wyjątkowe okoliczności związane z atakiem na gubernatora Illinois – popychają go wreszcie do rozpoczęcia prywatnego śledztwa, w którym chęć poznania prawdy miesza się z żądzą zemsty na matce i desperackim pragnieniem, by uciec przed pustką całego dotychczasowego życia.

Niksy przypominają strukturą psychologiczny kryminał. Aby dowiedzieć się, co kierowało jego matką, Samuel – jak na detektywa przystało – musi dotrzeć do świadków dawno minionych wydarzeń, zmusić bliskich do wyjawienia starych rodzinnych sekretów, popaść w konflikt z prawem i zmierzyć się z wieloma bolesnymi odkryciami. Paralele sięgają zresztą głębiej. Wielu literaturoznawców zwracało uwagę, że w klasycznym kryminale rolą detektywa jest nie tyle samo schwytanie mordercy, ile przywrócenie w ten sposób naruszonego przez zbrodnię moralnego porządku świata. Zgłębiając tajemnice przeszłości, Samuel również szuka nie tyle zrozumienia, ile ukojenia – uleczenia głębokiej, jątrzącej się rany, jaką pozostawiło w nim zniknięcie matki.

Mężczyzna nie jest zresztą jedynym w tej książce bohaterem ścigającym nieuchwytny cel. Każda z postaci ma w swoim życiu element – osobę, epizod z przeszłości, nałóg – który nie pozwala o sobie zapomnieć i stale dręczy, kusi, mami. To właśnie tytułowe niksy: demony ze skandynawskiej mitologii, wzbudzające w człowieku niemożliwe do zaspokojenia pożądanie i desperacką tęsknotę za czymś nie do zdobycia. Samych niks jest w Niksach jednak mniej niż by się można spodziewać. Zanim po raz pierwszy zostaną wspomniane na kartach książki, czytelnik zdąży już tych kart przewrócić całkiem sporo. Jako siła popychająca bohaterów do działania obecne są jednak bez przerwy. Jedne, jak w przypadku Samuela, zmuszają wbrew rozsądkowi do grzebania w bolesnej przeszłości. Inne każą bohaterom bez przerwy uciekać i palić za sobą wszelkie mosty. Jeszcze inne podsuwają wciąż złudne marzenia, a potem – z satysfakcją? smutkiem? fanscynacją? – patrzą, jak człowiek całe życie czeka, aż się spełnią.

Konstrukcyjnie najbardziej interesujący w Niksach jest zmieniający się punkt widzenia. Odsłaniającą się z wolna opowieść poznajemy na zmianę z perspektywy Samuela, jego matki, nauczanej przezeń studentki, internetowego znajomego i wielu, wielu innych postaci. Efektem jest historia nieustannie pączkująca, sięgająca korzeniami coraz głębiej w przeszłość, oplatająca swoimi pędami coraz to kolejne osoby. Historia, która na dobrą sprawę mogłaby rozrastać się w nieskończoność. Prawda, zdaje się mówić Hill, jest tak skomplikowana, że gdybyśmy naprawdę chcieli ją w całości poznać, musielibyśmy zgłębić historię każdego człowieka na Ziemi. A przecież już poznanie prawdy o samym sobie to zadanie na całe życie. Nic dziwnego, że nawet w książce grubej na ponad osiemset stron docierają do niej tylko nieliczni bohaterowie.

Jest jednak ktoś, kto dokonał niemożliwego i poznał tajemnice wszystkich opisanych w książce ludzi i wydarzeń: narrator. Nawet gdy bohaterowie nie rozumieją samych siebie, on wnika w ich najskrytsze myśli, odsłania nieświadome motywacje, otwiera czaszki i opisuje zmiany organiczne w mózgach. Jest w tej książce dziwny dysonans między stałym podkreślaniem, jak niewielką cząstkę prawdy obejmuje perspektywa jednego człowieka, a wszechwiedzącym narratorem, który odbiera postaciom głos, by mówić o ich doświadczeniach. Dysonans tym silniejszy, że pojawia się w tekście sugestia, iż książkę, którą trzymamy w ręku, spisał jeden z bohaterów opowieści. Jak to więc z tą głębszą prawdą jest? Nie zna jej prawie nikt – poza tym, kto historię opowiada?

Trudno nie powiązać wszechwiedzy i wszechwładzy narratora ze skłonnością do dydaktyzmu. Przy niektórych postaciach Hill tak bardzo skupił się na ukazaniu jakiegoś zjawiska społecznego czy psychologicznego, że zamiast ludzi niestety wyszły mu wydmuszki. Najlepiej widać to chyba po Guyu Periwinkle’u, rekinie medialnego biznesu, który od czasu do czasu dzwoni do głównego bohatera, by… rozwlekle objaśniać mu, w jaki sposób kapitalizm i telewizja rządzą światem. Niewiele lepszy jest Pwnage, internetowy znajomy Samuela – bohater do tego stopnia zredukowany do swojego uzależnienia od sieciowej gry MMORPG, że w zasadzie pozbawiony innych cech. Może i jest to dobra ilustracja spustoszenia, jakiego nałóg dokonuje w ludzkim życiu, nie wiem. Ale efektem jest postać tak przewidywalna i konwencjonalna, że sprawia wrażenie żywcem wyciągniętej z jakiejś dziewiętnastowiecznej powiastki dydaktycznej.

Tak jednowymiarowi bohaterowie to na szczęście w tej książce wyjątki – główni uczestnicy wydarzeń są napisani zdecydowanie lepiej. Na uwagę zasługuje przede wszystkim matka Samuela, której historia wiele razy zaskakuje, odsłaniając fascynujące niuanse skomplikowanego charakteru. Skrytość spleciona z niechęcią do analizowania własnych zachowań czynią z niej prawdziwą zagadkę – a to tylko warstwa powierzchniowa, pod którą kotłuje się znacznie więcej. Nie mniej pasjonujące (i poruszające) jest stopniowe odkrywanie życiorysu głównego bohatera. Dzieciństwu i dorastaniu Samuela – zarówno przed odejściem matki, jak i po nim – poświęcona jest obszerna i chyba najciekawsza część książki. Hill znakomicie pokazuje, jak pewien typ wrażliwości może, zwłaszcza w połączeniu z bolesnymi doświadczeniami, wpędzić człowieka w pułapkę samooszukiwania się – oraz jak trudno jest się z takiej pułapki wydostać. Bardzo ciekawa jest też Laura, studentka Samuela, której wewnętrzny świat wydaje się składać niemal wyłącznie z przemilczeń, kłamstw, zmyśleń i złudzeń. Postacie Hilla – zagubione wśród półprawd i iluzji, lecz zawsze głęboko przekonane o własnej racji – są w swym zaślepieniu tak ludzkie, że czasem aż trudno je polubić. Zawsze jednak fascynują.

Kłamstwa, jakie ludzie opowiadają sami sobie, to jednak u Hilla tylko jedna strona medalu. Drugą są te produkowane i umacniane przez media. Niksy zawierają w sobie dość zajadłą krytykę bezdusznej medialnej machiny, a także napędzającej ją chęci zysku. Kapitalizm jest tu wszechobecną, potworną siłą, która manipuluje ludźmi, zniewala ich i zmusza do desperackich, destrukcyjnych działań. Nawet tytułowe skandynawskie demony są tu kapitalistyczne. Opowieść o niksach dziadek Samuela podsumowuje morałem, że nie należy ufać rzeczom zbyt dobrym, by mogły być prawdziwe. Podobnie jak niksy, mówi Hill, kapitalizm kusi obietnicą zaspokojenia jakiejś palącej potrzeby, jednocześnie tę potrzebę podsycając. Dopóki człowiek wierzy w te puste obietnice, nigdy nie uzyska ani wolności, ani zrozumienia siebie, ani spokoju ducha.

Choć nie zamierzam bronić kapitalizmu, wolałbym chyba jednak, żeby jego krytyki było w Niksach trochę mniej. Znów bowiem problemem jest dydaktyzm Hilla. Typową techniką demaskowania plugawego systemu jest w tej książce kreacja postaci wspomnianego Guya Periwinkle’a oraz przedstawianie centrów handlowych jako współczesnych świątyń. Przyciężkawe to wszystko, a do tego niestety mało oryginalne. Niksy przepełnia potężny i chyba usprawiedliwiony gniew wymierzony w klikę polityków, biznesmenów i medialnych manipulatorów sprawujących władzę w USA – dość wspomnieć, że ważnym tłem wydarzeń są pamiętne protesty „Occupy Wall Street” z 2011 roku. Szkoda tylko, że ten gniew miejscami zmienia powieść w zwykłą agitkę.

Niksy, choć świetnie napisane, znakomicie skonstruowane i ciekawe, koniec końców wzbudziły we mnie mieszane uczucia. Częściowo jest to pewnie kwestia tego, że ważnym tłem fabuły jest osobiście doświadczona i głęboko przeżyta przez bohaterów historia USA – ruch hipisowski, wojna w Wietnamie, wspomniany ruch „Occupy”, przemiany społeczne lat sześćdziesiątych – która dla polskiego czytelnika siłą rzeczy tak osobistego charakteru mieć nie może. Częściowo wynika to może ze średnio udanego przekładu, który jeszcze pogłębia wrażenie obcości opisywanych wydarzeń i realiów. Częściowo na pewno zaszkodził Niksom dydaktyzm, trudno bowiem wczuć się w losy bohaterów tak wyraźnie skonstruowanych pod konkretną tezę.

Najbardziej chyba jednak nie pozwoliła mi się wgryźć w Niksy świadomość, że to nie jest książka napisana dla mnie. To, dla jakiego modelowego odbiorcy tekst powstał, można czasem wywnioskować po tym, co narrator uznaje za oczywiste, co zaś czytelnikowi objaśnia. A Hill postanowił mi wyjaśnić, czym są gry MMORPG, jak działają social media i dlaczego kapitalizm jest troszeczkę fe. (…) Ostatecznie, jeśli sięgnie się wystarczająco głęboko, jeśli zajrzy się pod maskę czyjegokolwiek życia, zawsze znajdzie się coś znajomego, twierdzi narrator Niksów i pewnie ma rację. Szkoda, że na przestrzeni ponad ośmiuset stron nie znalazłem tego czegoś znajomego więcej. Ale może wy znajdziecie?

 

Nathan Hill

Niksy

Tłumaczenie Jerzy Kozłowski

Wydawnictwo Znak, 2017

Liczba stron: 862

Przemysław Zańko

(ur. 1989) – chłop z Mazur, obecnie inteligent w Warszawie. Publikuje opowiadania, recenzuje, bloguje. Interesuje się science fiction, nauką, grami, dziwnymi książkami i zdrowiem psychicznym. Skończył z polonistyką. Strona autorska: www.zanko.pl