Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Sezon na zbrodnię (P. Semczuk, „Wampir z Zagłębia”; „Nowy Tajny Detektyw”, red. J. Dehnel, B. Klicka)

Recenzje /

Przemysław Semczuk zaczyna swoją książkę od wizyty na katowickim cmentarzu, gdzie pochowano Zdzisława Marchwickiego, tytułowego „wampira z Zagłębia”. Podobno dobrze jest zacząć od mocnego wstępu, więc ja też zacznę od trupa. Jestem w sosnowieckiej dzielnicy Pekin, stoję przed grobem Edwarda Gierka, na którym zawsze leżą świeże kwiaty, a w dzień Wszystkich Świętych tonie on w zniczach. Miejsce pochówku Pierwszego Sekretarza i nostalgiczny stosunek sosnowiczan do tej mitologicznej postaci oddaje w jakiś sposób charakter tego miasta. Miejsca, które żyje dawną świetnością, choć dzisiaj jest zapomnianym przez boga i ludzi postindustrialnym miastem, z którego od końca lat 90. wyprowadziła się prawie jedna czwarta mieszkańców. Sto lat temu ten rejon był najbardziej uprzemysłowionym obszarem na ziemiach polskich pod zaborem rosyjskim, wierzchołkiem trójkąta trzech cesarzy. Za czasów PRL uznawano go za stolicę regionu, a lokalny patriotyzm Gierka stanowił podstawę jego prężnego rozwoju.

Obok mnie na cmentarzu stoi tata, który tutaj przeżył całe życie. Wykonuje zamaszysty ruch ręką i pokazuje mi, gdzie miały być granice pięćdziesiątego województwa, zagłębiowskiego, nigdy nie zrealizowanego marzenia Pierwszego Sekretarza. Zagłębie jest tradycyjnie czerwone. Podkreślając swoje związki z ruchem robotniczym, przez wiele lat region był ostatnim, lojalnym bastionem SLD. Krajobraz Sosnowca jest surowy, wspomnienia sielskiego dzieciństwa mają tu za tło hałdy, opuszczone fabryki, zakłady ciepłownicze i tory kolejowe centralnej magistrali kolejowej. Rdzawa poświata zanieczyszczeń osadza się na tutejszym krajobrazie, na drzewach, łąkach i polach. Czerwony jest też barwą krwi. Kilka lat temu miasto przeżywało swoje niesławne pięć minut za sprawą makabrycznego morderstwa małej Madzi.

Prawie pół wieku wcześniej dokonała się tutaj inna makabra, jedna z największych kryminalnych spraw PRL. W brutalny sposób na terenie Zagłębia w okresie od listopada 1964 do marca 1970 zamordowano 14 kobiet. Historia „Wampira” była totalna: poruszała wątki polityczne, klasowe, obyczajowe i technologiczne. Ogólnokrajowy rozgłos zyskała po zabójstwie Joanny Gierek, kuzynki pierwszego sekretarza, a politycznego charakteru dodawał jej kalendarz przestępstw dokonywanych w święta: rocznicę rewolucji październikowej czy święto milicji. Historią „Wampira” żyła cała Polska, a skala wysiłku i nakładów, jakie włożono, by ją rozwiązać, jest imponująca. Mordercy poszukiwały setki policjantów, kilkudziesięciu biegłych, ekspertów, naukowców, a w celu sporządzenia profilu sprowadzono wojskowego ze szpitala psychiatrycznego STASI i amerykańskiego (!) psychopatologa. Mieszkańcy stolicy Zagłębia (którzy notabene znają tę sprawę jako wampira z SOSNOWCA) dobrze pamiętają desperackie pomysły, jak wystawianie na przynętę dla „Wampira” przebranych za kobiety milicjantów, samotnie przechadzających się po ciemnych parkach. Po kilku latach bezskutecznego poszukiwania seryjnego mordercy nagroda za jego wskazanie została ustalona na niebotyczną wówczas kwotę 1 miliona złotych.

Ostatecznie sprawcę morderstw – Zdzisława Marchwickiego – miał wytypować algorytm komputerowy. Za współudział w zbrodni został skazany także brat Zdzisława, Jan, który wywołał niemal równe „Wampirowi” społeczne zgorszenie. Przeciwieństwo brata, pracował na uczelni, był otwartym homoseksualistą o ponadprzeciętnej erudycji i w ówczesnych mediach ukazywany był jako archetyp perfidnego pederasty pozbawionego moralnych skrupułów. Kiedy na sali sądowej bez ogródek przyznał się do wykorzystywania swojej pozycji nauczyciela akademickiego w celu wyłudzania usług seksualnych, jawnie kpił sobie z majestatu wymiaru sprawiedliwości: Doszło wtedy do najbardziej normalnego stosunku homoseksualnego u mnie w sekretariacie w pokoju nr 2. Ja mogę określić i długość i grubość członka świadka, bo spotkałem się z takim po raz pierwszy. Ponieważ chodzi tu o dowody, to ja określam długość członka świadka na 26–27 cm we wzwodzie i proszę o zbadanie, zresztą, jak to się mówi, nosek nie jest kłamczuszek i życzę każdej kobiecie tak sprawnego mężczyzny. Ludzie obecni na sali rozpraw mdleli.

Proces Marchwickiego opisywany przez Semczuka przypomina miejscami wstrząsający dokumentalny serial Making a Murderer. Marchwicki ma tylko wykształcenie podstawowe, sprawia wrażenie, że nie ma pojęcia, co się wokół niego dzieje i w jakiej naprawdę sytuacji się znajduje, nie pasuje do sporządzonego przez policję portretu psychologicznego. Do końca procesu nie przyznaje się do winy, nie jest w stanie zapamiętać nazwisk i okoliczności zarzucanych mu czynów, ciągle myli się w zeznaniach, zrezygnowany, złamany, obojętny. Śledztwo nie trzyma się kupy, brakuje podstawowych dowodów. Przychodzą jednak naciski polityczne, w tym ze strony Gierkowskiej wierchuszki. Jana i Zdzisława powieszono w 1974 roku.

Semczuk dokonuje rewizji sprawy „Wampira”: opiera się na nieznanych dotąd faktach, dociera do ton dokumentów i sądowych archiwów, ale szczęśliwie udaje mu się uniknąć nużącej, suchej narracji. Książkę czyta się jak literackiego Smarzowskiego: kolejne strony wypełnia moralna zgnilizna, gwałty, pobicia, wszystko spływa krwią, spermą i morzem wódki we wnętrzach zatęchłych, górniczych baraków. W aktach śledztwa pojawiają się wątki kazirodcze i wymyślne orgie seksualne; Marchwicki miał gwałcić żonę w trakcie ataków padaczki, na domiar złego w czasie menstruacji, a jednej z ofiar – choć nie nosiły one śladów przemocy seksualnej – wyciąć skrawek wzgórka łonowego. Semczuk pokazuje, że niewiele z tego było prawdą. Rozbuchana do niebotycznych rozmiarów historia świetnie się natomiast sprzedawała i pozwalała zapomnieć o szarej rzeczywistości.

Te same funkcje spełniał wcześniej „Tajny Detektyw. Ilustrowany Tygodnik Kryminalno-Sądowy”, ukazujące się w latach 1931–35 pisemko o tematyce kryminalnej, które odgrzebuje dziś zafascynowany retro-zbrodnią Jacek Dehnel, pomysłodawca ponownego wydania. Opublikowany przez Narodowe Centrum Kultury tom zachowuje międzywojenną szatę graficzną i format czasopisma. Wydawnictwo podzielone jest na kilka części tematycznych, które wypełniają przedruki tekstów z oryginalnego „Tajnego Detektywa”, opatrzone uzupełniającymi komentarzami Dehnela. Czasopismo jest kroniką kryminalną swojej ery, donosi zarówno o najbardziej pikantnych sprawach z zagranicy, jak i o polskim zbrodniczym podziemiu (już wówczas gangsterzy mieli zachwycające przezwiska: w mafijnych annałach obok Masy, Malizny i Popeliny na wieki widnieć będzie niejaki Łukasz Siemański aka Tata Tasiemka). W rozdziale poświęconym ideologii dowiadujemy się, że oryginalny „Tajny Detektyw” był propaństwowy, sprzyjający Piłsudskiemu i antyendecki. W czasie, gdy sytuacja geopolityczna Polski – pomiędzy dwoma potężnymi mocarstwami – była trudna, w gazecie pojawiały się postaci szpiegów i carskich agentów, na których trop policja wpadała dzięki ich ekstrawaganckim nawykom, jak w przypadku osobnika, który spędzając noce na zabawach, każdej nocy z inną damą z półświatka, codziennie kupował bieliznę jedwabną, którą przebierał w przygodnem locum, znoszoną zaś zostawiał na miejscu lub wyrzucał na śmiecie. Mimo konwencji vintage Nowy Tajny Detektyw niejako odkłamuje nostalgię za międzywojenną przeszłością. Okazuje się, że prasa nie była wtedy mniej stabloidyzowana niż dzisiaj: gazeta publikowała makabryczne zdjęcia zwłok, opisy egzekucji, wynaturzeń i ludzkich perwersji. Być może nieco bardziej niż dzisiejszy „Pudelek” lub „Fakt” dbała o literacką stronę swoich tekstów. Bulwarowością i obsceną dorównywała jednak współczesnym tytułom.

Nowy Tajny Detektyw fascynująco przypomina o multikulturowości polskiego społeczeństwa w okresie przedwojennym. Bohaterami pisma byli w owym czasie zarówno Polacy, jak i polscy Żydzi, Romowie czy Niemcy. Redaktorów należy w tym miejscu pochwalić za czytelny i przemyślany układ tekstów. Czytelnik zainteresowany ówczesnym podejściem do kwestii seksualności, kobiecości i męskości czy dyskursu wokół mniejszości narodowych nie będzie musiał przeczesywać całego tomu w poszukiwaniu interesujących go tematów. Barbara Klicka i Jacek Dehnel opracowują najważniejsze wątki pojawiające się w piśmie na przestrzeni czterech lat.

Imponujący jest rozmach pomysłodawców: wydawnictwo Nowy Tajny Detektyw jest zaplanowane jako część większego projektu, na który składają się blog, wystawa i koncerty. Straszliwie niewygodnemu w lekturze tomowi w formacie gazetowym towarzyszy płyta z muzyką skomponowaną przez efemeryczny projekt Tajny, z głosem Mewy Chabiery śpiewającej teksty Dehnela. Mam wrażenie, że autor Lali jest lepszym redaktorem niż tekściarzem. Już sam pomysł na „mordercze ballady w rockowym instrumentarium” stylizowane na międzywojenną estetykę wydaje się dość przaśny. Nie wykluczam jednak, że dla fanów gatunku znanego jako poezja śpiewana ten dodatkowy komponent może być nie lada gratką.

Gdyby dobra zmiana w obszarze kultury miała oznaczać powrót do rodzimej, lokalnej odmiany kryminału, to cieszyłoby mnie to odnowienie.

 

Przemysław Semczuk

Wampir z Zagłębia

Wydawnictwo Znak, 2016

Liczba stron: 384

 

Nowy Tajny Detektyw

red. Jacek Dehnel, Barbara Klicka

Narodowe Centrum Kultury, 2016

Liczba stron: 63

Ewa Drygalska

(ur. 1984) – absolwentka filmoznawstwa i doktorantka w Instytucie Amerykanistyki UJ, gdzie przygotowuje pracę doktorską na temat kina blaxploitation. Lubi rap i filozofię postsekularną. Żartuje, że jest feministką.