Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

64. Berlinale – część 1. Na poważnie

Artykuły /

Konkurs Berlinale porównać można do tortu, nazwiska Andersona, Clooneya i Linklatera są lukrowym wzorkiem, dekoracją, dzięki której wiadomo, że oto ma miejsce specjalne wydarzenie, specjalna okazja. Pozostałą pulę filmów konkursowych dyrektor festiwalu promował jako wynik poszukiwań nowych talentów. Szukać daleko nie musiał – w pierwszej połowie imprezy najciekawsze propozycje miało kino niemieckie.

Jack to film o dziesięciolatku, który zostaje wysłany do domu zastępczego. Ma tam przebywać w trakcie roku szkolnego, w wakacje wróci zaś do młodszego brata i młodej, samotnej matki. Gdy nadchodzi moment wyjazdu, okazuje się, że Jack musi poczekać jeszcze dwa dni.  Chłopiec nie jest w stanie znieść tęsknoty i ucieka do domu, tam drzwi są jednak zamknięte – i pozostaną jeszcze przez kilka dni. Jack spędza ten czas na poszukiwaniu matki, a droga chłopca przez miasto to kluczowy motyw filmu. Reżyser Edward Berger dynamizuje opowiastkę spotkaniami z dorosłymi oraz delikatnymi humorystycznymi ozdobnikami, zaś bohaterów śledzimy krok w krok, jak w Aurorze Mungiu czy Keane Kerrigana.

jack
„Jack” , reż. Edward Berger (2014)

Z zainteresowaniem oglądamy  zmagania chłopca z materią i ludźmi, spacery po lesie, ucieczkę przed ochroną sklepu, garażowe wyprawy, podkradanie cukru z kawiarni. I nie jest to jedynie modna narracyjna maniera. Musimy poczuć smak kilkudniowej męki bohatera, żeby odpowiednio wybrzmiało zakończenie historii: ostatnie sceny przemieniają film w kino drogi, a wyprawa chłopca staje się symbolem nadchodzącej zmiany. Jack sprawia początkowo wrażenie klasycznego freudowskiego przypadku: tęskni za łonem matki, próbuje odciąć siebie i matkę od świata zewnętrznego, jest zazdrosny o obcych. Podróż po mieście, przykra konsekwencja jego uporu, okazuje się momentem przejścia, nieplanowanym rytuałem inicjacji: chłopiec nabiera świadomości niezbędnej, by zdjąć matkę z postumentu i zauważyć odrębność własnych potrzeb i emocji.

Druga propozycja gospodarzy to Kreuzweg (reż. Dietrich Brüggemann). Tablice ze stacjami drogi krzyżowej sąsiadują tu z jednoujęciowymi scenami obrazującymi zmagania Marii, czternastoletniej dziewczynki przynależącej do ortodoksyjnego odłamu kościoła katolickiego. W otwierającej film scenie ksiądz tłumaczy dzieciom, co znaczy być katolikiem: katolik to wojownik walczący ze złem, a zło czai się wszędzie – w muzyce z wyraźną linią melodyczną, w kolorowych gazetach i na billboardach, od których trzeba odwracać wzrok. Maria, pozostająca w otoczeniu paranoiczno-histerycznej matki dewotki, szkoły „opanowanej przez szatana” oraz księdza-proroka, chce osiągnąć biblijny ideał świętej. W podejściu do chrześcijaństwa blisko jej do Céline z Hadewijch: podąża za iluzorycznym wzorcem ascety. Jednak o ile w filmie Dumonta za manifestami świętości stoją puste slogany i miłość własna bohaterki, o tyle Maria z Kreuzweg ma inny, sekretny cel. I chociaż cel ten osiąga, to istotą filmu pozostają jej dylematy wynikające z konfliktu naturalnych potrzeb każdej nastolatki z wyrzeczeniami związanymi z próbą osiągnięcia świętości. Lea van Acken cudownie wchodzi w rolę: jej cierpienie niemalże boli oglądającego.

Bezpośrednie mówienie o Bogu i wierze, dosłowność analogii oraz chwyty takie jak nazwanie bohaterki imieniem matki Jezusa wydają się dość ryzykowne. Film ratuje jednak to, co pogrążyło Hadewijch – brak banalnych sugestii, które w Kreuzweg zastąpiono zadawaniem pytań. I nie są to pytania teologiczne. Cassavetesowskie długie ujęcia automatycznie stwarzają przestrzeń dla psychologii, Kreuzweg śledzi nie tyle wyrwy w strukturze teologicznej religii katolickiej, ile możliwość implementacji chrześcijańskich założeń w ludzkim ciele, ułomnym i niepewnym. Im większa żarliwość podejścia, tym większa porażka: zarówno w przypadku wrażliwej Marii, jak i jej matki. Film pointuje kolejny wielokropek, którego brakuje w niektórych pozycjach z berlińskiego konkursu.

Najbardziej cieszą oczywiście niespodzianki: nie tylko świetne niemieckie filmy, ale i np. norweski In Order of Disappearance, który rozkłada na łopatki gangsterskie kino gatunku. Na premierę czekają Aloft Claudii Llosy i Boyhood Linklatera. Szczególnie Linklaterowi życzę powodzenia. Jako Amerykanin mógłby zniwelować niesmak, który pozostawił po sobie Monuments Men Clooneya.