Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

13 powodów, dla których można nienawidzić U2

Artykuły /

1 grudnia 2017 roku na rynek trafiła nowa, czternasta już płyta studyjna U2 pod tytułem Songs of Experience. Kogo to obchodzi? Prawdopodobnie nikogo, poza Hillary Clinton oraz rządem Malty. Jeżeli nadal wahacie się, jakie stanowisko zająć w tej sprawie, prezentujemy kilka powodów, dla których warto nie zainteresować się Songs of Experience.

1. Bono.

2. Bono.

3. B… Ok, The Edge, gitarzysta zespołu. A ściślej: jego obsesyjne przywiązanie do patentów wypracowanych w połowie lat 80. i podawanie ich w spauperyzowanej wersji po dziś dzień. Gdy David Evans, jak brzmi prawdziwe nazwisko muzyka, odkrył prawie czterdzieści lat temu efekt gitarowy o nazwie Memory Man wiedział, że to prawdziwa miłość. Wszelkiej maści delaye (czyli, najogólniej mówiąc, zapętlone pogłosy) zdefiniowały brzmienie U2. Problem jednak w tym, że The Edge już od dawna nie ma pojęcia, co z nimi zrobić. Skutkuje to muzyką, której warzywnym ekwiwalentem jest, jako się rzekło, sałata z rzepą. Ta nachalnie sentymentalna „ezoteryczność” (mająca swój początek mniej więcej w 2005 roku) brzydko pachnie wyrachowaniem. A przecież bywało lepiej.

lettuce

4. Fiskalna fantazja. O tym, że panowie z U2 podchodzą do kwestii podatkowych ze sporą dezynwolturą, było wiadomo już od dawna. Wystarczy wspomnieć choćby o sławetnym pytaniu U PAY TAX 2?, skierowanym w stronę zespołu przez publiczność festiwalu Glastonbury w 2011 roku. Bono i spółka skrzętnie minimalizują swoje należności wobec skarbówki – nazwisko frontmana pojawia się też w „Paradise Papers”, które ostatnio ujrzały światło dzienne. Oczywiście dalej są tymi samymi prostymi chłopakami z Dublina, tyle tylko, że niespecjalnie kwapią się do zasilania budżetu Republiki Irlandii. Tak działa wolny rynek!

8665-thumb

5. Megalomania. U2 na obrotowej scenie, U2 transmitowane w kosmos, U2 wychodzące z ogromnej cytryny, U2 ustawiające na środku stadionu ogromnego pająka ze stali, U2 z jednej i U2 z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka. Wiadomo: dublińczycy wciąż są jednym z największych zespołów rockowych na świecie, a do transportu całego osprzętu i okablowania niezbędnego podczas tras koncertowych potrzeba zazwyczaj kilku ciężarówek (dwie z nich zajmuje ego frontmana – #żart). O ile ta wizualno-organizacyjna pompa przy okazji Zoo TV Tour zdawała się mieć jakiś potencjał krytyczny, dziś wiadomo już, że chodzi przede wszystkim o śrubowanie kolejnych rekordów kasowych i o gówniarskie porównywanie siusiaków pod prysznicem.

6. Prezent od Apple. Jak przystało na bezkompromisowych rockmanów, U2 podpisali w 2014 roku kontrakt z amerykańskim gigantem. Częścią umowy było udostępnienie albumu Songs of Innocence wszystkim użytkownikom iTunesa. Wszystkim. Za darmo. I bez pytania. Tak właśnie sporej części naszego globu wepchnięto siłą najnowsze dzieło Bono i spółki. Płytę można było rzecz jasna usunąć. Skoro już jednak jesteśmy półrobotami kontrolowanymi przez elektroniczne zabawki i neoliberalny porządek gospodarczy, świat mógłby nam zostawić choć jeden wybór: dotyczący tego, czy faktycznie chcemy zapychać sobie iTunesa bardzo średnią płytą. Patrz: megalomania.

fail

7. Bono.

8. Bycie gorszym Coldplay. Gdy Chris Martin i koledzy wypuścili w 2000 roku naprawdę przyzwoity album Parachutes, we wczesnohipsterskich kawiarniach na Soho mawiano: oto jest pop-rock na miarę naszych możliwości (nie mam pojęcia, czy tak mawiano, ale brzmi to prawdopodobnie). Potem okazało się, że świat to jeszcze większy koszmar, niż mogło nam się wydawać, a Coldplay to tak naprawdę gorsze U2, wypuszczające kolejne delayowo-pianinowe ballady, które świetnie sprawdzą się w fordzie mondeo taty twojego kolegi. A potem okazało się, że świat to jeszcze, jeszcze większy koszmar i U2 stało się gorszym Coldplay, będącym (przypomnijmy) gorszym U2. W przeciwieństwie do Brytyjczyków, zespół z Dublina nie jest w stanie od jakichś dwudziestu lat (Vertigo?) stworzyć globalnego hitu, choćby nawet tak okropnego jak Hymn for the Weekend. A po co światu stadionowa kapela, której utworów nie da się – nawet w ramach guilty pleasure – zanucić?

9. Sekcja rytmiczna. Ci dwaj goście, których nazwisk prawdopodobnie nie kojarzycie, to basista Adam Clayton i perkusista Larry Mullen. W czym problem? W tym, że skoro od czterdziestu lat zajmujesz się nieprzerwanie muzyką, można oczekiwać od ciebie minimum kreatywności. Panowie mogliby dodać nieco charakteru nijakim i mętnym piosenkom z ostatnich kilku albumów, tymczasem ich partie są zupełnie przezroczyste. A nie zawsze tak było cz. 2

10. Czapki The Edge’a. Wiadomo, wielu mężczyzn z czasem traci włosy. Jako pierwszego z zespołu problem ten dotknął The Edge’a. Gitarzysta, w trakcie pracy nad płytą Joshua Tree, zaczął maskować defekty nakryciem głowy. O ile dało się jeszcze znieść kapelusze z tamtego okresu, to przylegające czapki, które pojawiły się w okolicach wydania Achtung Baby, wraz z t-shirtami nakładanymi na długi, należą do panteonu kiepskiej mody z 2001 roku. Patrz: ojciec twojego kolegi z liceum, który na co dzień pracuje jako informatyk, ale jest luźnym kolesiem i chętnie zabierze was swoim mondeo na koncert Petera Gabriela.

edgecap

11. Okulary Bono. I nie chodzi o sam fakt noszenia tychże – akurat ten wybór modowy ma bardzo długą i dość chlubną tradycję (proszę tego pana z tylnego rzędu, który krzyknął „Muniek Staszczyk!”, o wyjście). Poza tym, jak powszechnie wiadomo, lider zespołu ma przewlekłe problemy z oczami. Jest jednak takie przysłowie: co wolno uczestnikom pierwszej edycji reality show Bar, to nie tobie smrodzie:

 

bono glasses

12. Zbawianie świata. Właściwie można by sprowadzić cały komentarz do tego fragmentu. Czuję się niezręcznie, krytykując kogoś za działalność charytatywną. Problem z Bono polega jednak na egzaltacji i manifestacyjnym zatroskaniu. Trudno powiedzieć, ile jest prawdy w doniesieniach, że lwia część pieniędzy zbieranych przez fundację ONE, jest przeznaczana na gaże pracowników, co czyni całe przedsięwzięcie mało, hm, efektywnym. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że wszelkie te działania służą głównie umacnianiu statusu samego Bono. Podobnie, jak obściskiwanie się ze światowymi przywódcami, również tymi mającymi status bad guys i tłumaczenie, że to zgniły kompromis, na który trzeba pójść, aby uratować planetę. Z tego, co kojarzę okołopolityczna aktywność wokalisty nie rozwiązała jeszcze żadnego palącego problemu, a raczej wpisała się po prostu w model „celebryci bujający się z celebrytami”. Patrz: podatki, Apple, słabe refreny. 

13. Bono.

PS Nowa płyta jest całkiem dobra (jak na nich).

PS 2 I tak będziecie śpiewać, gdy usłyszycie pijani w knajpie Sunday Bloody Sunday albo One. Ja też.

Mateusz Witkowski

(ur. 1989) – redaktor naczelny portalu Popmoderna.pl, stały współpracownik Gazeta.pl, „Czasu Kultury" i „Dwutygodnika”. Stypendysta MKiDN w roku 2018, stypendysta NCK w roku 2020. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką z lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Autor facebookowego bloga Popland, współprowadzący Podcastexu, "Podcastu roku" w plebiscycie Influencers Live Awards 2022 i laureata nagrody Best Stream Awards 2023 w kategorii podcast "Kultura/popkultura". Wraz z Bartkiem Przybyszewskim napisał książkę "Polskie milenium" (W.A.B., 2023). Prowadzi zajęcia dotyczące muzyki popularnej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.