Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Zło przyjemnej lektury (P. Lemaitre „Do zobaczenia w zaświatach”)

Recenzje /

Nie wiem, czy książka Pierre’a Lemaitre’a jest książką odważną, szokującą, arcydzielną, jak chcieliby francuscy recenzenci i polski wydawca. Mam problem z tak mocnymi przymiotnikami w kontekście diagnozy dotyczącej pierwszej wojny światowej i zebranego przez nią plonu, wystawionej przez pisarza niemalże sto lat po jej zakończeniu. Wiem natomiast, że lektura Do zobaczenia w zaświatach, nawet w takiej sceptyczce jak ja, rozbudza tęsknotę za dobrze skrojoną realistyczną powieścią, z którą (chyba wszyscy się zgodzimy) mamy dziś nieczęsto do czynienia. Dostajemy ponad 500 stron dobrej prozy, którą pochłania się z dużą przyjemnością. Pytanie tylko, czy nie jest to przypadkiem przyjemność mijająca zbyt szybko? Podobna do tej, którą czerpiemy z czytania kryminałów – kończącej się wraz z ostatnią stroną?

Do powieści kryminalnych nawiązuję nieprzypadkowo – Lemaitre zanim został uhonorowany Nagrodą Goncourtów (właśnie za Do zobaczenia w zaświatach) był we Francji poczytnym autorem specjalizującym się właśnie w tym gatunku. Zresztą wspomnianą przeze mnie czytelniczą przyjemność buduje w omawianej książce m.in. towarzyszące lekturze napięcie, związane z rosnącą ciekawością i oczekiwaniem na finał dwóch, prowadzonych równolegle, wątków kryminalnych.

Po takim wstępie wypada chyba zadać pytanie o to, co jeszcze sprawia, że powieść Francuza spotkała się z tak dobrym przyjęciem (zarówno tym światowym, jak i moim indywidualnym). Zacznę od kwestii najprostszej i nie podlegającej dyskusji, a więc od umiejętnie dobranych proporcji. W Do zobaczenia w zaświatach czytelnik otrzymuje ze smakiem przyrządzony miks elementów sensacyjnych, romansowych, obyczajowych i kryminalnych, a zatem tych wszystkich, za które sympatią darzy się literaturę nie najwyższych lotów. Jak bumerang wraca w tym kontekście kategoria przyjemności, której w przypadku prozy Lemaitre’a nie należy się wstydzić. Przede wszystkim dlatego, że pod płaszczykiem – w gruncie rzeczy tanich – zabiegów gwarantujących utrzymanie uwagi naiwnego czytelnika, autor ukrył refleksję bardziej skomplikowanej natury.

Bohaterów Do zobaczenia w zaświatach (jest ich zaledwie garstka, a ich losy śledzimy na przestrzeni kilku lat z wybiegającym w przyszłość epilogiem) poznajemy u kresu pierwszej wojny światowej. To właśnie na froncie zazębiają się ich indywidualne historie, które od tej pory będą budować kilkuwątkową fabułę powieści. Lemaitre wybierając na czas akcji ostatnie miesiące wojny i pierwsze lata po demobilizacji, nie kryje się ze swoimi rozliczeniowymi ambicjami. I tak – „wielka wojna” jawi się w jego prozie jako zdarzenie bezlitośnie odwracające panujący dotychczas porządek, kiereszujące życia Francuzów z każdej warstwy społecznej i odbierające młodym ludziom nadzieję nie tylko na lepsze, ale na jakiekolwiek jutro. Są to diagnozy, trzeba przyznać, dość powierzchowne, a po stu latach od rozpoczęcia międzynarodowego konfliktu, zwyczajnie banalne. I takie pewnie by pozostały, gdyby nie to, że Lemaitre znacznie komplikuje sytuację, pogłębiając wątki związane chociażby z kulejącą ekonomią państwa nie radzącego sobie z rzeszą bezrobotnych, często okaleczonych, żołnierzy. Równie wyraźnie przeprowadzona zostaje krytyka wojskowej i państwowej administracji, która w tamtym czasie pozwoliła na trudny do wyobrażenia chaos, związany z pochówkiem milionów ciał poległych. Autor wykazuje się przenikliwością i wrażliwością, z gorzką ironią spoglądając na mechanizmy rządzące ceremoniałami upamiętniającymi ofiary, a także na okołofuneralny biznes, dla którego wojna okazała się kurą znoszącą złote jaja.

Pisarz porwał się na zadanie niełatwe, polegające na próbie rozliczenia wydarzenia sprzed stu lat (rozliczanego przecież już wielokrotnie, także w literaturze). W moim przekonaniu poza lekkim piórem od porażki uratowało go właśnie wielopłaszczyznowe podejście do tzw. szkód wojennych (Wiedział dobrze, że ze wszystkim można się pogodzić, lecz odkąd wygrał wojnę, miał wrażenie, że każdego dnia przegrywa ją coraz bardziej) i myślenie uniwersalne, o którym za chwilę.

Najprostszą klasyfikacją Do zobaczenia w zaświatach byłoby określenie jej mianem powieści wojennej. Najprostszą, ale chyba nieco krzywdzącą wobec starań autora, prowadzących do zdecydowanie bardziej uniwersalnego wydźwięku tej prozy. Mam tutaj przede wszystkim na myśli dwa duże, wyłaniające się trochę między wierszami, tematy – oprawców i ofiar oraz ambiwalencji zła. Pierwszy jest warunkowany w dużej mierze przez status majątkowy i klasowy postaci, których hierarchia frontowa przenosi się na wszystkie dziedziny życia już po demobilizacji. W świecie Lemaitre’a pieniądze są przepustką nie tylko do społecznego prestiżu, ale także do miłości. Bez nich życie zamienia się w powolną i trudną egzystencję, w której dominuje walka o przetrwanie kolejnego dnia. Drugi, choć brakuje mu majstersztyku Dostojewskiego – niekwestionowanego mistrza opowieści o złu – wart jest docenienia ze względu na podjęcie tematu trudności z moralną oceną poszczególnych postaw i zachowań. Ich wymiar po wojennej masakrze jest trudny do uchwycenia i sklasyfikowania.

I choć oprawcę – zarówno symbolicznego, jak i upostaciowionego – czeka w końcu kara, wydaje się ona tylko formalnym, literackim zabiegiem, sztucznie domykającym historię. W tym miejscu mam problem z powieścią, której ostatnie rozdziały prowadzone są tak, by zmniejszyć dysonans poznawczy czytelnika, stanowiący dla mnie największy atut Do zobaczenia w zaświatach. Na winnych spada kara, a niektóre z wątków zostają zamknięte w sposób godny tragedii greckiej – bardzo podniosły i do bólu przewidywalny. Od czytelnika zależy, czy zgodzi się na tę umowność i hiperpoprawność Lemaitre’a, która ujmuje lekturze znamion (tak szeroko anonsowanej przez pierwszych recenzentów) arcydzielności.

Wciąż jednak pozostaje przyjemność z lektury. Tej akurat, w przypadku Do zobaczenia w zaświatach, nie powinno zabraknąć nawet najbardziej wymagającemu czytelnikowi.

 

Pierre Lemaitre

Do zobaczenia w zaświatach

Przeł. Joanna Polachowska, Oskar Hedemann

Albatros, 2014

Katarzyna Pawlicka

(ur. 1988) - absolwentka krakowskiej teatrologii, studentka krytyki literackiej i doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Publikuje m.in. w "Res Publice Nowej", "Nowej Dekadzie Krakowskiej" i "Popmodernie". Interesuje się problemem niewyrażalności traumy poholocaustowej i estetyzacją śmierci.