Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Zgubione złote płytki (Jon Krakauer „Pod sztandarem nieba”)

Recenzje /

W Ameryce Północnej panuje nieokiełznany chaos wszelkiego rodzaju urojeń, miał powiedzieć Hegel. Jedno z ciekawszych takich urojeń, mormonizm, nie miało nigdy dobrej prasy i mieć jej nie będzie. Uczciwie sobie na ten stan rzeczy zapracowało: pośród wielu, nawet najdziwaczniejszych wyznań chrześcijańskich wytworzyło doktrynę trudną do poważnego traktowania nawet przez osoby mające wysoką tolerancję na meandry religijnych umysłów.

Objawienie przekazane prorokowi na złotych płytkach zakopanych na nieodległym wzgórzu (później, niestety, zabranych przez anioła – z pewną szkodą dla wiarygodności religii), tłumaczone przez samego proroka za pomocą specjalnych, dostarczonych z nieba okularów obfituje w historyczne kurioza. Ale na warstwę doktrynalną można by przymknąć oko, gdyby nie o wiele mniej pocieszne praktyczne aspekty mormonizmu. To wyznanie od początku miało problem z trzema kwestiami: poligamią, wymuszaniem posłuszeństwa (szczególnie wobec kobiet) oraz przemocą stanowiącą spoiwo i gwarancję dwóch poprzednich. Właśnie ich szczególnemu związkowi, który w historii mormonizmu rozpala się co jakiś czas z nową siłą, poświęcona jest nowa pozycja w serii amerykańskiej wydawnictwa Czarne – Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija Jona Krakauera.

Opowieść Krakauera została zbudowana jako próba odpowiedzi na wstępne proste pytanie: co pewne morderstwo na tle religijnym, którego dopuścili się w 1984 wyznawcy fundamentalistycznego mormonizmu na młodej kobiecie i jej rocznym dziecku, ma wspólnego z samym tym wyznaniem? Innymi słowy, czy jest w mormonizmie coś, co predestynuje jego wyznawców do częstszego sięgania po przemoc niż, powiedzmy, w baptyzmie lub katolicyzmie?

To pytanie autor zadaje z tym specyficznym wdziękiem właściwym amerykańskiemu dziennikarstwu, które źródła historyczne i naukowe traktuje nie jako podstawę do konstruowania nowego traktatu na dany temat, lecz tylko jako materiał pomagający zrozumieć, o co chodzi w danym zjawisku. Efekt jest niejednoznaczny. Książkę – zbudowaną z przeplatających się opisów dziejów mormonizmu oraz życiowych historii co bardziej zagorzałych jego wyznawców – czyta się znakomicie. Autor pokazuje, że w ponadstandardowej skłonności mormońskich fundamentalistów do sięgania po przemoc – i motywowania jej wolą Boga, zwykle objawianą osobiście im samym – dadzą się rozpoznać ślady dziewiętnastowiecznych skryptów, powstałych w zmaganiach mormonizmu ze światem zewnętrznym. Jest to wyznanie, które – jak mało które we współczesnej historii – kształtowało się pod wpływem nieustannych ataków i prześladowań. W rezultacie zarówno po stronie mormonów, jak i zwolenników innych wyznań, wśród których żyli, powstały obszerne rachunki krzywd; jednak mormonizm włączył je w samą treść swojego doktrynalnego przekazu. Współcześni fundamentaliści mają z czego czerpać: od nakazu poligamii (sformułowanego przez twórcę i proroka mormonizmu, Josepha Smitha, a następnie – pod wpływem zewnętrznej krytyki – wycofanego przez oficjalny kościół Latter Day Saints, LDS), przez mocno wdrukowany w mormoński habitus rasizm (jakkolwiek dziś oficjalnie krytykowany), aż po historie kolejnych bożych opętańców, którzy ciągnęli za sobą masy i prowokowali starcia ze zwolennikami innych wyznań.

Niemniej jednak książka pozostawia pewien niedosyt, który trudno do końca zracjonalizować. Chciałoby się powiedzieć, że jest zbyt jednostronna w demaskowaniu aberracji mormonizmu, ale zaraz przychodzi na myśl, że w przypadku tego wyznania sam obiektywizm wydaje się już daleko posuniętą stronniczością. Wrażliwość w podejściu do zjawisk religijnych napotyka tutaj na ostateczną przeszkodę: nagromadzenie teologicznych kuriozów, ściśle splecionych z praktyczną przemocą stosowaną przez starych białych samców, jest trudne do zniesienia i podaje w wątpliwość to, czy obiektywizm jest w tym przypadku w ogóle możliwy. Istotnie, być może Pod sztandarem nieba użycza zbyt mało miejsca głosowi spokojnego, mainstreamowego mormonizmu (jakkolwiek w dodatku do książki przedrukowano krytyczną recenzję autoryzowaną przez sam kościół LDS). Ale można mieć wątpliwości, czy taki głos dałby czytelnikowi cokolwiek poza szansą na tolerancyjne milczenie wobec religijnej aberracji oraz na szacunek dla pracowitości i skromności mormonów (która, jak to zwykle bywa przy silnym „nad-ja”, daje częste efekty uboczne w postaci wypartych seksualnych obsesji, czasem sublimowane w przemoc).

Być może jednak niedosyt związany z książką Krakauera wypływa z braku wyraźnego intelektualnego pomostu między zestawionymi opisami ewidentnych psychoz religijnych poszczególnych fundamentalistów a przytoczeniem kilku węzłowych wydarzeń z dziejów mormonizmu. Takich choćby, jak masakra w Mountain Meadows, w trakcie której wysłannicy mormońskiej społeczności zwabili w zasadzkę, zamordowali i ograbili wybierających się do Kalifornii pionierów. Zestawienie trafia do wyobraźni, ale nie pozwala uciec od pytania, na ile sama religia skażona jest nieusuwalnym pierwiastkiem ordynarnej przemocy udrapowanej w teologiczne szaty. By znaleźć odpowiedź na to pytanie, trzeba by poważniejszej i szerzej zakrojonej analizy. Pod sztandarem nieba zawiera tylko kilka ogólników co do natury religii w ogóle i genezy potrzeb religijnych, które wydawać się mogą nieco naiwne.

Autor – skądinąd zapalony alpinista – fascynuje się ideą ludzkiej obsesji, czymś, co poza wszelką racjonalnością pcha kobiety i mężczyzn do czynów i przekonań daleko odbiegających od powszechności. Ta fascynacja zaprowadziła Krakauera do studiów nad fenomenem wiary, szczególnie tej, która rozkwita na przekór zewnętrznemu światu i wbrew religijnym autorytetom. Opisów takiej wiary znajdziemy w książce mnóstwo. Oto jeden przykład, który od razu nasuwa skojarzenia ze studiowanym przez Freuda przypadkiem parareligijnej psychozy drezdeńskiego sędziego Daniela Paula Schrebera:

Braci [Rona i Dana Laffertych, fundamentalistów mormońskich, zatrzymanych za morderstwo na tle religijnym – PT] rozdzielono i umieszczono w sąsiednich celach. Wkrótce Ron przekazał Danowi przez kraty kawałek papieru. Spisał na nim nowo otrzymane objawienie – Bóg zażądał, żeby Dan pozwolił się zabić. Po długich modlitwach:

– Uznałem, że należy się temu podporządkować. Rozmawialiśmy z Ronem na temat sposobu. Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli stanę plecami do kraty, a on obwiąże mi szyję ręcznikiem i mnie udusi.

Kiedy Dan przystał na bycie ofiarą, poczuł „nagłą potrzebę wypróżnienia się”, co również wziął za znak, że objawienie było prawdziwe. Skorzystanie z ubikacji, pomyślał, stanowiło część boskiego planu.

Żywe zainteresowanie Krakauera tego typu mentalnością sprawiło, że jego książka stanowi całkiem dobre, a na pewno świetnie napisane studium przypadku – psychoz religijnych wiodących do zbrodni. Ostatecznie jednak związek religijnego maniactwa z mormonizmem okazuje się dość słabo przemyślany: prócz całkiem oczywistego wyjaśnienia, że ten, kto gotów jest uwierzyć w wyprawę Jezusa do prekolumbijskiej Ameryki i w widzące kamienie, może łatwiej usłyszeć głos Boga wzywający go do zabijania nieprawomyślnych, nie otrzymujemy szerszego uzasadnienia szczególności praktyk akurat mormońskich fundamentalistów.

Z drugiej strony, szczere zadziwienie Krakauera fenomenem wiary – szczególnie tej najbardziej bezkompromisowej – nadaje książce specyficznej mocy przekonywania. Owszem, być może ostatecznie pozostawia ona czytelniczki z czystym, trzeźwym rozczarowaniem, które można mieć tylko w obliczu niedających się wyjaśnić meandrów ludzkiego myślenia. Do tego dochodzi trudny do stłumienia ból spowodowany ogromem nikczemności, których dopuszczono się w imię religijnego oszołomienia. Ale jasność takiego wrażenia, jego chłodna desperacja jest czymś, czego niejedna książka pozostawić nie potrafi.

 

Jon Krakauer

Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija

tłum. Jan Dzierzgowski

Wydawnictwo Czarne, 2016

Liczba stron: 386