Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Zamach na nasze ciała (Rozmowa z twórcami filmu „Touch Me Not”)

Rozmowy /

„Udział Christiana w projekcie jest wyrazem walki o to, by ludzie w końcu zrozumieli, ile piękna i bezinteresownych emocji kryje się w niepełnosprawności” – mówi Adina Pintilie, laureatka Złotego Niedźwiedzia na tegorocznym festiwalu w Berlinie. 

Mateusz Demski: Touch Me Not w wyjątkowy sposób bada możliwości i granice ludzkiej seksualności. Dlaczego postanowiłaś głośno o tym mówić?

Adina Pintilie: Gdy miałam dwadzieścia lat, wydawało mi się, że wiem wszystko o miłości i o tym, na czym opiera się związek oraz zdrowa seksualna relacja. Z biegiem czasu, po dwudziestu latach prób i błędów, zdałam sobie sprawę, że moje definicje nie sprawdzają się w konfrontacji z rzeczywistością. Relacja z drugim człowiekiem to złożony proces, któremu towarzyszą niepokojąco sprzeczne sygnały. Zwróć uwagę, że pod pojęciem miłości kryją się negatywne uczucia z pogranicza nienawiści, zazdrości, a nawet poczucia winy czy obrzydzenia. Poza tym, nie daje mi spokoju, że społeczeństwo wciąż tkwi w bańce heteronormatywnych norm, gdzie każde odstępstwo jest traktowane, jako wynaturzenie. Pomyślałam, że ten wieloetapowy proces warto udokumentować za pomocą kamery. Wejść w skrajne obszary intymności oglądane z najróżniejszych perspektyw. W końcu zwykły dotyk jest dla każdego z nas zupełnie innym doświadczeniem.

No właśnie – twój film nawiązuje do prawdziwych sytuacji, które układają się w wielką panoramę osobowości: straumatyzowanych kobiet i sparaliżowanych mężczyzn, transseksualnych prostytutek czy instruktorów sado-maso.

Adina Pintilie: Dobór obsady polegał na poszukiwaniu osób, które w podobny sposób negocjują na co dzień status prywatnych relacji i eksponowania cielesności przed drugim człowiekiem. Dzielenie się tymi doświadczeniami i odwaga niezbędna, aby wejść w dialog z widzem, stały się podstawą naszego „eksperymentu”. Jako że nie mogliśmy z góry założyć, w którym kierunku podąży nasz film, postawiliśmy na element zaskoczenia.

W Berlinie cały czas mówiło się o tym, że łączycie różne techniki, aby przełamywać hegemoniczne narracje.

Adina Pintilie: Oczywiście krytycy przypinają nam przez to łatkę obrazu głęboko awangardowego, który nie posiada spójnej struktury, stanowi kombinację filmu dokumentalnego i fabuły. Schlebianie wysokoartystycznym gustom nie było jednak naszym celem. Nigdy nie zależało nam też na podważaniu dotychczasowych dokonań kina czy burzeniu zastanego porządku. Dla nas ważna była intymna eksploracja i dziecięca ciekawość, która każe wchodzić w świat tak, jakbyśmy odkrywali go po raz pierwszy. Nie liczyło się nic więcej.

Spotykałem się też z ostrą krytyką waszych metod pracy. Z tym, że narzucacie na ekranowy przekaz zbyt ciasny gorset intymnej, czasem skrajnie erotycznej formy.

Adina Pintilie: To może szokować. Naszym głównym zadaniem było w końcu czerpanie z głębokiej intymności i prywatnego życia bohaterów. Tym samym praca na planie sprowadzała się do niekończących się rozmów, spontanicznych pomysłów, ale również wypracowywania najbezpieczniejszych rozwiązań. Wszystko, co zobaczyłeś na ekranie, odbyło się za zgodą moich bohaterów. Nawet, jeśli sytuacje wydają się często wyprowadzać ich ze strefy komfortu, to zostały one wielokrotnie przedyskutowane.

Czyli rewolucja kontrolowana.

Adina Pintilie: W pewnym sensie. Najważniejsze, że żadne z nas nie zrobiło niczego wbrew swojej woli. Wejście na ten emocjonalny rollercoaster był świadomą decyzją.

Rozumiem, że aby zwiększyć poczucie bezpieczeństwa bohaterów skorzystaliście z elementów fikcji?

Adina Pintilie: Po fikcję sięgamy z przyczyn czysto użytkowych. Traktujemy ją w kategoriach buforu, dzięki któremu możemy zapewnić komfort bohaterom, nie wchodząc za bardzo w ich prywatne życie. To, co oglądamy na ekranie, nie jest kompletnym obrazem ich codzienności, raczej pewnym sposobem odpowiadania na rzeczywistość, wariacją na temat obszarów, które na co dzień wzbudzają w nas niepokój. Nasi bohaterowie w ramach prac na filmem prowadzili dzienniki, na podstawie których budowaliśmy naszą opowieść. Dzięki tym prostym ćwiczeniom mogli krok po kroku odsłonić wstydliwe i traumatyczne doświadczenia.

Łatwo było zaangażować się wam w tak otwartą dyskusję o intymności swojej oraz innych?

Laura Benson: Na początku nie wiedziałam, czym ten projekt tak właściwie jest. Jedynym pewnikiem była informacja, że Adina poszukuje nie tyle aktorów, co ludzi otwartych na eksplorowanie prywatnych rejonów i obnażenie swoich emocji. Występ w tym filmie stał się zatem szansą na przekroczenie granic i odkrycie obszarów, o których żadne z nas nigdy nie miało pojęcia. Przezwyciężenie strachu i dyskomfortu, który towarzyszył na poziomie przyjętego konceptu, było możliwe tylko na dużym ekranie, w zamkniętej przestrzeni, gdzie widz zostaje w zasadzie pozbawiony drogi ucieczki. Gdzie musi skonfrontować się z bohaterami, którzy swoimi nagimi ciałami zwracają się bezpośrednio do niego. Touch Me Not to zaproszenie do zastanowienia się nad znaczeniem pojęcia intymności i piękna, gniewu i niezrozumienia.

Hanna Hofmann: Adina dała nam szansę na wyjście z ukrycia i dotarcie do podobnych nam ludzi. W przeciwieństwie do Laury, nie musiałam jednak wcielać się w żadną postać – jedenaście lat temu, po dwudziestu latach małżeństwa i życia w skórze, w której nigdy nie czułam się sobą, postanowiłam rozpocząć nowe życie, jako kobieta. W tym samym czasie zaczęłam pracować jako prostytutka. Za moim wyborem stały nie tylko przesłanki finansowe, ale i potrzeba pomocy klientom, których nieheteronormatywne fantazje seksualne pozostawały na ogół nierozumiane. Przez wszystkie lata z moich usług korzystali mężczyźni, którzy mieli problem ze swoją tożsamością, natomiast Touch Me Not stało się szansą na konfrontację z klientką płci przeciwnej. Spotkania z Laurą stały się więc szansą na poznanie nieznanej mi dotąd perspektywy. A także przełamania stereotypów na temat osób transseksualnych.

Albo niepełnosprawnych. Touch Me Not to ważny głos w dyskusji o piramidzie barier, którą tworzy się wokół osób chorych. A mimo to wasz film ma w sobie wiele radości życia.

Adina Pintilie: No właśnie. Zwróć uwagę na przypadek Christiana, chłopaka przykutego do wózka inwalidzkiego, który cierpi na rdzeniowy zanik mięśni. Zawsze irytowało go powszechne postrzeganie osób niepełnosprawnych jako wyrzutków, którzy nie mogą realizować swoich intymnych potrzeb. Osoby niepełnosprawne mają takie samo prawo do czerpania radości ze swoich ciał, eksplorowania coraz to nowszych rejonów seksualności itd. A co za tym idzie, mogą spełniać swoje marzenia, pragnienia, fantazje.

Nawet, jeśli w parze z nimi często idzie stereotypizacja. Społeczeństwo ma tu szczególnie dużo za uszami – wyliczanie najbardziej ewidentnych grzechów to temat na osobną rozmowę.

Adina Pintilie: Dlatego udział Christiana w projekcie jest wyrazem walki o wolność. O to, aby ludzie w końcu zrozumieli, ile piękna i bezinteresownych emocji kryje się w niepełnosprawności. W tym, że kiedy Christian siedzi na sofie i spogląda na swoją partnerkę, daje jej poczucie bezgranicznego bezpieczeństwa. Nie ma czegoś takiego, jak jeden określony kanon piękna. Każdy z nas może poczuć się dobrze w swoim ciele, bez względu na szeroko rozpowszechnione przekonanie o nienormatywności. Piękno jest przecież pojęciem subiektywnym. Jeśli nawet ktoś nie może podnieść się z łóżka, to też jest człowiekiem, nie ma w nim nic lepszego ani gorszego. A nawet więcej – takie osoby niejednokrotnie mają o wiele bardziej otwarte umysły i tworzą dużo bardziej naturalne relacje z ciałem niż większość ludzi.

Zawsze wydawało mi się to oczywiste, tymczasem sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Niektórzy unikają kontaktu wzrokowego, inni czują się skrępowani. Nie boicie się, że reakcje na sali będą podobne?

Laura Benson: Reakcje zawsze będą skrajne, ale wcale się ich nie boję. Jestem ich raczej ciekawa. Za każdym razem zastanawiam się, jak ten film może korespondować z wewnętrzną filozofią widza. Dla mnie stał się on szansą na odkrycie emocji, które na co dzień się wymykają, ulegają ciągłym przeobrażeniom. Każde z nas jest poddawane procesom wewnętrznej transformacji. I myślę, że widać to na ekranie. Nasz film jest materią, z której trudno się uwolnić, jest doświadczeniem głęboko humanistycznym. Wiele osób podchodzi do nas po seansie, czując potrzebę podzielenia się swoimi spostrzeżeniami. Często sprowadzają się one do poczucia poddania się prowokacji, wytrącenia z równowagi, ale właśnie to pozwala przekazać innym ludziom energię, która pomaga w dokonaniu zmian. I w przełamywaniu barier w czasach nieustannej agresji i uprzedzeń wobec innych.

Hanna Hofmann: Zgadzam się z Laurą, choć wydaje mi się, że każde z nas czuło pewien niepokój. Kiedy stawia się na szali swoją anonimowość, zostajemy wystawieni na zainteresowanie nie tylko ze strony opinii publicznej, ale również naszych przyjaciół i bliskich. Nie chodzi mi o to, jak zostaniemy dzisiaj odebrani. Tak się składa, że mam 61 lat, więc już dawno zaakceptowałam siebie taką, jaką jestem. Poziom mojej samoświadomości pozwala mi, pomimo wielu nieprzyjemnych sytuacji, iść przez świat z podniesioną głową. Ale historia pokazuje, że w dziejach ludzkości dochodziło nieraz do niepokojących sprzężeń zwrotnych. Coraz częściej do głosu dochodzą ugrupowania konserwatywne, które dokonują zamachu na nasze ciała – bazują na ksenofobii, nietolerancji, nacjonalizmach i szowinizmie. Czyli wszystkim tym, co odsuwa nas od życia w stadzie, jakim jest społeczeństwo.

Nienawiść i agresja rzeczywiście czasem przejmują kontrolę. Zastanawialiście się kiedyś, czy dzięki waszemu filmowi uda się uwolnić od nich społeczeństwo lub przynajmniej zwalczyć powszechną znieczulicę?

Adina Pintilie: Touch Me Not to opowieść o prawie do wolności. O tym, kim tak naprawdę chcemy być, a nie o tym, kim powinniśmy się stawać na wezwanie społeczeństwa. Christian w trakcie konferencji prasowej w Berlinie wypowiedział piękne słowa, a mianowicie: nie dajcie się wtłoczyć w ramy, których oczekuje od was otoczenie. Każdy z nas powinien czuć, rozumieć i kochać tak, jak podpowiada mu serce, być taką osobą, jaką pragnie być. Seksualność jest czymś zupełnie naturalnym, a mimo to od lat wokół tego zagadnienia panuje zmowa milczenia. Największą niepełnosprawnością nie jest zatem przykucie do wózka, a pozostawanie w sferze tabu. Zależało nam więc na tym, aby Touch Me Not stało się dla widza lustrem, które pozwoli przyjrzeć się bliżej nam samym. Ale bez masek wstydu, bez barier psychicznych, które krępują ciała. Wszyscy jesteśmy przecież niejako wykluczeni, zepchnięci na margines, traktowani jako outsiderzy. Jeśli widzowie to zaakceptują i znajdą w sobie choć odrobinę empatii, uznam, że jako artystka osiągnęłam swój cel.