Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Wakacje z duchami (O. Drenda „Duchologia polska”)

Recenzje /

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że ostatni rok obfitował w wydawnictwa opowiadające o zjawiskach widmowych i duchopodobnych. Można tutaj wspomnieć Widmontologię. Teoria filozoficzna i praktyka artystyczna ponowoczesności Andrzeja Marca wydaną nakładem Bęc Zmiany czy mocno zakorzenione w dyskursie akademickim Widomontologie nowoczesności. Genezy Jakuba Momro, gdzie autor stara się wypracować uniwersalną teorię nowoczesności spektralnej.

Na tym polu pojawia się Duchologia polska dziennikarki oraz tłumaczki Olgi Drendy, która, jak sądzę, stara się zagospodarować obszar krytycznego, acz popularnego pisania o panującej duchomanii. Z Drendą łączy mnie rok urodzenia (1984) oraz górnośląskie pochodzenie, a więc (potencjalnie) niemal lustrzane doświadczenia transformacji. Znając jej wcześniejsze teksty publikowane na łamach „Dwutygodnika” oraz fanpage zatytułowany (a jakże) Duchologia, sięgnęłam po ten obiecujący debiut jeszcze przed oficjalną premierą. Jakbyśmy powiedzieli w 1993 – „melda od spóły” drogie koleżanki i koledzy z Popmoderny.

W Duchologii polskiej znajdziemy więc szczegółowe opisy dokonujących się wtedy przemian estetycznych, zwłaszcza w obszarze projektowania użytkowego i grafiki. Historię polskiej przestrzeni publicznej, mebli, okładek książek i plakatów Drenda osadza w najważniejszych przełomowych wydarzeniach epoki, mocno unikając jednak politycznych aliansów i podsumowań. Autorka nie sili się na wielkie narracje (co stanowi jednocześnie zaletę i wadę książki), ale personalizuje tę opowieść, okraszając Duchologię… wywiadami przeprowadzonymi z ówcześnie działającymi artystami. Modelowym czytelnikiem przepięknie zaprojektowanej i wydanej (cóż za miła niespodzianka pod obwolutą!) nakładem Karakteru książki są graficy, projektanci i studenci ASP. To ta grupa, jak sądzę, szczególnie doceni pełne detali analizy sprzętów codziennego użytku oraz instytucjonalne uwarunkowania polskich przemysłów kreatywnych do roku 1995.

Czytelników zaznajomionych z koncepcjami ojca dekonstrukcji Jacquesa Derridy lub błyskotliwymi analizami kulturowymi Marka Fishera razić może dowolność, z jaką autorka używa zawartego w tytule pojęcia. Jej propozycja wywołuje bowiem zamieszanie pomiędzy duchologią rozumianą jako historyczna i domknięta epoka (Drenda) a jej pierwotnym znaczeniem jako strategii interpretacyjnej. Dla autorów Widm Marksa oraz Ghosts Of My Life: Writings on Depression, Hauntology and Lost Futures hantologie/hauntology stanowiły rodzaj narzędzia objaśniającego genezę zjawisk związanych z niemożnością radykalnego odbicia się od nowoczesności czy wyczerpaniem się kultury współczesnej. Pozornie błaha podmiana widma na swojskiego ducha również skutkuje zatarciem się różnicy pomiędzy tymi dwoma określeniami. Różnicy skądinąd dość istotnej, bowiem widmo oznaczało w tym kontekście raczej coś na kształt śladu lub pozostałości niż ludzkiej istoty żyjącej po śmierci gdzieś w zaświatach.

W rozumieniu autorki duchologia to okres w dziejach Polski, pewien określony moment, umownie, choć precyzyjnie datowany na kilka lat pomiędzy 1987 a 1994 rokiem. Wtedy też kraj pływał w jakiejś kosmicznej prazupie, składającej się z resztek socjalizmu i oderwanych od Zachodu kawałów kapitalizmu. W tym transgresywnym dla siebie momencie Polska uwalniała się więc od poprzedniego systemu, dopiero wkraczając w upragniony wolny rynek. Moje wątpliwości budzi pomysł domknięcia owego duchologicznego czasu. Z lektur napisanych przez jeżdżących po Polsce reportażystów/pisarzy – Wanna z kolumnadą Filipa Springera czy bestsellerowa Siódemka Ziemowita Szczerka – wyłania się bowiem nieco inny obraz. To właśnie owe niedające się przegnać widma nie tak dawnej przecież historii i nieusuwalnej „wschodniości” wyłażą na polskiej prowincji, a także w większych miastach i miasteczkach.

Z jednej strony czytelnik mógłby wymagać więcej regionalnej różnorodności i porzucenia perspektywy warszawskocentrycznej, z drugiej jednak okazuje się, że każdy miał takie samo doświadczenie duchologicznej fazy transformacji. Daleko od stolicy w moim przydomowym ogrodzie koło altanki również stała zdezelowana syrenka, pasjami oglądałam telewizję edukacyjną, chodziłam z mamą na New Age’owe Targi Medycyny Naturalnej w Katowicach, jadłam hamburgery we wszechobecnych budach, miałam w domu boazerię, marzyłam o ratanie, nie znałam pojęcia Halloween, ale obchodziłam w przedszkolu górnicze święto Barbórki. Pamiętam stopniowo dezintegrujący się w nowej rzeczywistości, jak taśma z Williama Basinskiego, PRL-owski napis w centrum miasta: Pamiętamy starą mądrość. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Moje zdjęcia z dzieciństwa, jak wszystkie z tego okresu, przypominają te różowo-niebieskie fotografie Teuno Voetena, do którego kolekcji odwołuje się autorka.

Książka Drendy unaocznia, jak trudno jest ująć polską transformację w jakieś ramy pojęciowe. Wobec tej koncepcyjnej niemocy pozostaje nam jedynie wymienianie jej przejawów: kolejnych przedmiotów, gadżetów i mikrofenomenów. Mimo koncepcyjnych prób i pojęciowych podjazdów wygląda na to, że jesteśmy skazani na nerwowy przymus enumeracji. Książka Drendy, ale i teksty innych publicystów inspirowane nostalgiczną retromanią, to przede wszystkim długie zbiory rzeczowników, nieuporządkowane archiwum. Nie potrafią wyjść poza wyliczanie rzeczy, nazw, artefaktów, zjawisk, powiedzonek, śmiesznostek i anegdot. Jest rok 1992: łada samara zaparkowana niemal na przystanku autobusowym. Przed przystankiem czeka autobus, na nim – reklama kampanii na rzecz profilaktyki zakażeń wirusem HIV (to szczyt masowej psychozy na tym tle w Polsce: irracjonalny lęk przed epidemią prowadzi nawet do ataków na ośrodki dla chorych dzieci). Ludzie z papierosami, psami, w burych kurtach pospiesznie znikają w przygnębiającym obrazie polskiego przedwiośnia. Tylko na środku czegoś, co zapewne było lub bywało trawnikiem, bajeczna feeria kolorowych barwnych poduch: szczęśliwa para strzeże swojej kanapy z pufami. Kanapa ma ulubione wówczas kolory czeskiej plasteliny albo ortalionowego dresu: fuksjowy róż, morska zieleń. Syntetyczna paleta nasycyonych pasteli z powodzeniem opanowuje świat tapicerki meblowej. Na sofie w podobny wzór siedzi na zdjęciu opublikowanym w „Twoim Stylu” przyszła pierwsza dama, Jolanta Kwaśniewska.

Świetnie się przy tym bawimy, melancholijnie uśmiechamy do samych siebie z dzieciństwa i w zasadzie tyle. Dalej nie wiemy, co się dokładnie wydarzyło w tak nieodległej przecież historii polskiego bezkrólewia, agonii jednego króla i dojrzewania młodego delfina, oraz jakie miało to znaczenie dla teraźniejszego pejzażu kulturowego. Może pustkę tę zapełni Magda Szcześniak z Instytutu Kultury Polskiej UW z planowaną na lipiec premierą Norm widzialności. Tożsamość w czasach transformacji, gdzie z perspektywy modnych studiów nad wizualnością bada krążące w transformacyjnej sferze publicznej obrazy.

Nad Polską przechodzi fala upałów, Euro 2016 trwa w najlepsze, zaczynamy sezon ogórkowy, więc z czystym sumieniem mogę polecić Duchologię polską jako letnią lekturę. Pozwolę sobie nawet zasugerować potencjalny mise-en-scène dla takiej aktywności, którym byłyby rozłożone na rodzinnych ogródkach działkowych, wygodne leżaki. Sądzę, że będzie to wymarzona sceneria do sięgnięcia po książkę Drendy.

Do zobaczenia po wakacjach!

 

Olga Drenda

Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji

Wydawnictwo Karakter, 2016

Liczba stron: 251

 

 

Ewa Drygalska

(ur. 1984) – absolwentka filmoznawstwa i doktorantka w Instytucie Amerykanistyki UJ, gdzie przygotowuje pracę doktorską na temat kina blaxploitation. Lubi rap i filozofię postsekularną. Żartuje, że jest feministką.