W poszukiwaniu prawdy i prawilności: „Warsaw Shore 3”
Autor
Grzegorz StępniakIlustracja
Katarzyna OlbromskaTyle pytań, niepokojów i wątpliwości kłębiło się w mojej głowie już na dobrych parę miesięcy przed rozpoczęciem emisji trzeciego sezonu ulubionego reality show całej Polski –Warsaw Shore. W dodatku lęki, bezczelnie podsycane przez rodzimą gałąź stacji MTV, przebiegłego producenta działającego w imię kapitalistycznych ideałów podniesienia albo choć utrzymania i tak już wysokiej oglądalności, narastały z dnia na dzień.
Kim będzie dwoje nowych ekipowiczów i czy odejdzie ktoś ze starego, mocnego składu, czy może po prostu ta para nudziarzy – Malwina i Ptyś? Czy doniesienia prasowe nie kłamią i Ewelina faktycznie ostatecznie rozstała się z miłością swojego życia – Pawłem Cattaneo? Jak szybko widzowie przyzwyczają się do zupełnie odmienionej Małej Ani, która, jak powszechnie wiadomo, powiększyła sobie usta i przefarbowała swoje charakterystyczne ciemne włosy na blond i czy wpłynie to znacząco na całokształt jej persony? Czy Duża Ania wciąż będzie stroić fochy i pozostawać skłócona ze wszystkimi praktycznie dziewczętami w imprezowym domu, usytuowanym na przedmieściach Warszawy, gdzie mieszkają bohaterowie programu, czy może na poprawę jej samooceny i humoru znacząco wpłynie operacja biustu, jaką sobie zafundowała? Kiedy Paweł, naczelny ruchacz III RP, ogarnie się, dojrzeje i zorientuje, że tak naprawdę kocha tylko Ewelinę i przestanie uganiać się za kolejnymi „gąskami”? Czy Wojtek, mimo sporych ilości wypitego alkoholu i zarwanych nocy, nie zatracił swoich wielkich narracyjnych umiejętności i wciąż będzie w stanie komentować z offu poszczególne wydarzenia z każdego balu, rautu i prywatki, na których bawią się ekipowicze? Wreszcie, czy Alan będzie bezlitośnie łamał kobiece serca, spragnione czułości, czy może odpuści i skupi się na treningach do swoich walk MMA, o których wspomina w mniej więcej co trzecim wypowiedzianym zdaniu?
Całe szczęście, że już pierwszy odcinek nowego sezonu przyniósł odpowiedzi na powyższe pytania i zniwelował cały ten męczący suspens, rodem z hitchcockowskiego thrillera. Otóż, istotnie Ptyś i Malwina zostali zastąpieni przez pyskatą, klnącą jak szewc Magdę, tancerkę disco polo, i dość nieporadnego Damiana, który twierdzi, że żadna maniurka nie oprze się jego wytatuowanemu ciału. Natomiast u pozostałych melanżowiczów spore zmiany. Ewelina nie jest już oficjalnie z Pawłem, choć i tak obściskują się po kątach i od czasu do czasu udają do bzykalni – przeznaczonego do celów kopulacyjnych, jak sama nazwa wskazuje, pomieszczenia, znajdującego się w domu Warsaw Shore. Mała Ania, może i wizualnie odmieniona, ale pozostała tą zawadiacką, szczerą do bólu i nieustraszoną zawodniczką, która żadnego wyzwania na wiksie się nie boi. Duża Ania z kolei faktycznie obnosi imponujących rozmiarów piersi, ale, jak się zdaje, nieco spokorniała i nawet zaprzyjaźniła się z Eweliną, z którą dotąd pozostawała w nie najlepszych stosunkach, podczas gdy ta zdążyła pokłócić się ze swoją przyjaciółeczką – Małą. Ot, takie drobne personalne przetasowanie. Cattaneo jak zwykle więcej mówi o „szpachlowanku”, niż robi, a przecież wszyscy wiemy, że kwestią czasu i kilku malowniczych scen zazdrości lub wyrzutów, zwanych potocznie „jazdami”, jakich zdecydowanie nie brak w tym sezonie, jest moment, w którym zreflektuje się, że żadna inna dziewczyna nie zniesie tylu upokorzeń z jego strony, co poczciwa Ewela. Wojtas natomiast związał się z tajemniczą kobietą, więc już na wstępie zapowiada, że będzie musiał odpuścić z wyrywaniem mięsa na imprezach, wszak jest osobą lojalną i uczciwą, a jego moralny kompas często wskazuje drogę zbłąkanym duszyczkom pozostałych postaci. Alan z kolei niby nie szuka miłości ani nawet romansu, ale jak zwykle bezmyślnie wszedł w relację z mieszkanką domu – tym razem ofiarą uroku tępego, acz prostolinijnego sportowca padła Magda, która, jak już wspominałem, do pokornych nie należy. Ciekawe więc jak rozwinie się relacja tej dwójki, czyż nie?
Jak widać już z powyższego zarysowania porządku fabularnego trzeciego sezonu (wszak znajdujemy się zaledwie na jego półmetku), ekipowicze przeżywają kolejne dramaty, miłosno-erotyczne perturbacje, epickie melanże i personalne niesnaski, charakteryzujące się podobną dramaturgią co wydarzenia z poprzednich dwóch cyklów. Wyznacza ją przede wszystkim wszechobecny przypał i obyczajowe rozpasanie, które z taką przyjemnością obserwujemy my, widzowie, oddając się perwersyjnej przyjemności odbiorczej, zasadzającej się na voyeuryzmie. Niezmieniona pozostała również konstrukcja poszczególnych odcinków – w każdym z nich oglądamy prezentowane rzekomo na gorąco wypadki ubiegłej nocy, komentowane i dopowiadane post-factum przez poszczególnych bohaterów. Więcej jest może amerykańskiej, chętnie słuchanej przez młodzież na całym świecie muzyki, która spełnia funkcję ilustracyjną i deskryptywną. Żeby nie było zbyt utopijnie i nowobogacko – wszak nasze postacie to córy i synowie proletariatu – od czasu do czasu, za dnia, wszyscy muszą iść do tzw. pracy – pomagać a to w salonie fryzjerskim, a to sprzątać pozostałości po minionej imprezie w jednym z klubów należących do nowego „szefa” – pilnującego porządku w domu Warsaw Shore łysego draba, który cieszy się ogólnym szacunkiem i posłuchem. Zdecydowaną transformację przeszły jednak pewne kwestie polityczne w świecie przedstawionym, co poczytuję za dobrą monetę, wierząc, że program MTV to papierek lakmusowy polskiego społeczeństwa, a przynajmniej jego młodszej demograficznej grupy.
Otóż nierówności genderowe i seksizm, które wysuwały się na pierwszy plan w poprzednich dwóch sezonach programu i bezlitośnie dawały o sobie znać, jeśli idzie o niesprawiedliwą dystrybucję prawa do beztroskiej imprezy i przygodnego seksu, zarezerwowanego głównie dla mężczyzn, powoli odchodzą do lamusa, gdzie ich miejsce. Co więcej, dziewczyny z ekipy, mimo różnic i waśni, potrafią się zjednoczyć i działać wspólnie, w zgodzie z feministycznymi ideałami „sisterhoodu”, jak definiuje je choćby Julia Kristeva. Ostro występują przy tym przeciwko patriarchatowi, rzucając się w ataku melo-furii na jego bezmyślnego reprezentanta Damiana, który, gdy się najebie, ma tendencję do proponowania wszystkim kobietom wprost jednostronnego stosunku oralnego, wypowiadając sakramentalne słowa: Obciągniesz mi? Metamorfozę obyczajową przeszli również niektórzy panowie – Wojtek bez wahania szarmancko staje w obronie czci i kobiecej integralności Eweliny, niby uderzonej przypadkiem przez Pawła w twarz podczas jednej z licznych imprezowych kłótni między parą. A Alan otwarcie szydzi z pozerstwa i podskórnej mizoginii Damiana, który urasta tutaj do rangi gombrowiczowskiej Iwony, personifikując najgorsze męskie właściwości – narcyzm, zadufanie w sobie, uprzywilejowaną pozycję społeczną i genderową opresję. Paradoksalnie jednak to on staje się katalizatorem kulturowej rewolucji w świecie Warsaw Shore i wprowadza do niego queerowy element, zaprzyjaźniając się z Małą Anią (skądinąd znaną z pijackiego upodobania do lesbijskich pocałunków), która pieszczotliwie nazywa go swoją „psiapsi”. A kiedy towarzyszy jej ochoczo podczas zabiegów upiększających twarz, również nakłada sobie maseczkę nawilżającą, prowokuje pytanie, jakie od kilku odcinków wisi w powietrzu – o swój domniemany homoseksualizm. Mała jednak dobitnie zaznacza: „Ja nie mam nic do gei, kozaki są w chuj. Można z nimi chodzić na zakupy, podrywać chłopaków”. Ta deklaracja seksualnej tolerancji, mimo że wyrastająca z kulturowych stereotypów na temat gejów, z których każdy rzekomo idealnie nadaje się na materiał na „koleżankę”, staje się, bez wątpienia, jedną z bardziej odważnych kwestii, jakie padają w trzecim sezonie programu. Wszak nie od razu Rzym zbudowano.
Głównym tematem nowego sezonu Warsaw Shore jest jednak obsesja poszukiwania prawdy. To fakt, w dobie postmodernizmu, który udowodnił, że jest ona jedynie pustym pojęciem i relatywnym tworem, z politowaniem spoglądamy na naiwne jednostki, które chcą się do niej dokopać. Bohaterowie programu niestrudzenie jednak prowadzą swoje gry z realnością na co najmniej dwóch poziomach. Pierwszy z nich, bardziej personalny, przejawia się poprzez zaciekłą krytykę śliskości, pozerstwa i szeroko rozumianej pucery (dla niewtajemniczonych – kolokwialne określenie na bezwstydne podlizywanie się i przymilanie osobnikom o wyższej nieco pozycji społecznej/towarzyskiej od zainteresowanego), jakich symbolem staje się znów Damian. Łasy na telewizyjny fejm oraz poklask i skłonny do taniej błazenady, jest przedmiotem niewybrednej beki. Jakby nie było – ziomeczki z ekipy wysoko cenią sobie lojalność i prawilność (ulubiony przymiot „dzieci ulicy”, który można zdefiniować jako kombinację bycia prawym i posiadającym kręgosłup moralny nie do złamania), zdając sobie sprawę z tego, że coraz trudniej we współczesnym, zakłamanym, neoliberalnym świecie o tak „trueschoolowe” wartości. I tak Duża Ania wiernie trwa przy Ewelinie i udziela jej dobrych rad à propos miłości do Pawła, Wojtek potrafi szczerze porozmawiać z każdym mieszkańcem imprezowego domu, Mała postępuje w zgodzie ze swoim kodeksem i tępi wszelkie przejawy fałszu, a nawet „świeżak” Magda szybko orientuje się, że uczciwość jest, o ironio, doceniania w sztucznym z definicji telewizyjnym świecie stworzonym przez MTV.
Drugi poziom poszukiwania prawdy, znacznie bardziej skomplikowany ideologicznie i semantycznie, odbywa się poprzez nieustanne zgrywy – rodzaj powoływania alternatywnej rzeczywistości – które ekipowicze nazywają między sobą „działaniem wędkarza”. Do tej pory ograniczało się ono do drobnych psikusów – łamania stelażu łóżek, smarowania śpiących i przedwcześnie pijanych pastą do zębów czy wkręcania co bardziej łatwowiernym „żołnierzom melanżu” różnych bredni. W trzecim sezonie „wędkarz” staje się rodzajem benjaminowskiego niemal trickstera, piętrzącego poziomy ułudy, wyjęte jakby wprost z uczonych tez Hala Fostera o referencyjności rzeczywistości. Prowadząc niechybnie do wniosków, że bohaterowie Warsaw Shore wkoło widzą już tylko po baudrillardowsku pojmowane symulakry. Naczelną ofiarą „wędkarza” znów staje się Damian. Zaczyna się niby niepozornie – od zbiorowego kłamstwa, że w każdą niedzielę rano wszyscy muszą jak jeden mąż stawić się na mszy w kościele, by modlić się gorliwie o odpuszczenie grzechów weekendu. Święcie wierzy w to naiwny chłopak, który wstaje o siódmej, prasuje koszulę, bierze prysznic, układa włosy i zakłada eleganckie obuwie gotowy do wyruszenia na homilię. Podczas gdy pozostali smacznie śpią, wycieńczeni melanżem dnia poprzedniego, Damian wyczekuje przed domem na auto, które ma zawieźć go do parafii rzekomo zaprzyjaźnionego księdza. Mijają kolejne minuty, a gdy nikt się nie pojawia, bohater zawiedziony odmeldowuje się do domu, gdzie wychodzi na jaw, że całe to zamieszanie to jedna wielka symulacja. Wszystko niby wraca do normy, ale Damian nie zdaje sobie sprawy z najokrutniejszego i najbardziej przebiegłego żartu „wędkarza”, który upozorował jego erotyczny podbój. Pozostający w zmowie mieszkańcy domu, zirytowani głupimi gadkami i przechwałkami próżnego typa, rozbierają go pewnej nocy do naga i kładą pijanego obok wątpliwej urody imprezowiczki, która przyjechała z całą ekipą do domu. A między tą dwójką sprytnie umiejscawiają niby-zużytą prezerwatywę. Rano para budzi się przekonana, że uprawiała dziki seks, a wszyscy podtrzymują ją w tym przekonaniu. Damian, dumny, że spełnił się w roli samca-jebaki, nabija pierwszą gąskę na swój „licznik” sprezentowany mu przez Wojtka. Ten wątek, jak żaden inny dobitnie uświadamia nam względność „prawdy”. Czy istotnie aż takie znaczenie ma bowiem kwestia, czy bohater szpachlował tamtej nocy? Czy może liczy się bardziej powołany przez ekipowiczów efekt i umiejętnie ustanowiona iluzja? To znamienne, że te filozoficzne wątpliwości zostają skanalizowane poprzez podprogową, opozycyjną działalność względem najmniej prawilnej postaci Warsaw Shore. A wszystko wskazuje na to, że zmęczeni telewizyjnymi, melanżowymi i codziennymi konwencjami bohaterowie tęsknią za prawdą i szczerością. Ich iluzyjne działania to przecież desperackie próby przejęcia kontroli nad światem symulakrów, z którego nie ma chyba jednak wyjścia. Acz mogę się mylić. Być może pozostałe odcinki trzeciego sezonu Warsaw Shore nam je wskażą, a bohaterowie produkcji odkryją drogę do prawdy poprzez prawilność właśnie.