Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

[W poprzednim odcinku] „Everything Sucks!”

Recenzje /

W ostatnich sezonach telewizyjnym kluczem do sukcesu okazywały się powroty do przeszłości i kolejne wariacje na temat tego, co to znaczy być uczniem high school. Netflix postanowił połączyć te dwa elementy i dać nam serial o nastolatkach dorastających w latach dziewięćdziesiątych. Co z tego wyszło? Everything Sucks! A może nie jest aż tak źle?

 

Kanapka z najntisami

Moda na lata dziewięćdziesiąte zdaje się nie przemijać, a przynajmniej z tego założenia wychodzą scenarzyści amerykańskich seriali, którzy proponują nam produkcje nawiązujące do ulubionej popkulturowej dekady (wystarczy wspomnieć reaktywacje X-Files, Twin Peaks, powracającą za chwilę Roseanne, Pełniejszą chatę, w ostatnich dniach pojawiły się także pogłoski na temat reaktywacji Beverly Hills 90210 z oryginalną obsadą). Gdy dodać do tego dużą popularność seriali o nastolatkach i dla nastolatków – okazuje się, że lata dziewięćdziesiąte spędzone w amerykańskim high school to najlepsze, co mogło się przydarzyć ludzkości. Everything Sucks!, czyli dziesięcioodcinkowy serial, który w lutym zadebiutował na Netfliksie, na pierwszy rzut oka mocno nawiązuje do innego popularnego serialu dla młodzieży, zatytułowanego Freaks and Geeks (w Polsce znany jako Luzaki i kujony). W gruncie rzeczy jednak Everything Sucks! jest osobliwą i niecodzienną jak na realia współczesnej telewizji produkcją.

Everything Sucks! to kameralna opowieść o grupie uczniów, którzy w 1996 zaczynają naukę w liceum. Luke, Tyler i McQuaid jako pierwszoklasiści zamierzają świetnie się bawić w liceum i osiągnąć wszystkie spektakularne sukcesy towarzyskie, które przytrafiają się dzieciakom w ich wieku. Mają szumne plany i każdego dnia usiłują przybliżyć się do wykreślania kolejnych pozycji z listy „do zrobienia”. Cała trójka zainteresowana jest produkcją filmową, trafiają więc do kółka audiowizualnego i dość szybko wpadają w rozmaite kłopoty, ostatecznie zmuszające ich do nakręcenia filmu fabularnego z krnąbrną obsadą rekrutującą się spośród licealnych gwiazd koła teatralnego. Mimo że mamy do czynienia z hałaśliwą młodzieżą niewylewającą za kołnierz, dumną ze swojego życia erotycznego, co przytłacza trójkę bohaterów dopiero co wkraczających w okres dojrzewania, uczniowie Boring High School wydają się grzecznymi dzieciakami, które w gruncie rzeczy są zupełnie nieszkodliwe. Z tego powodu zastanawiam się, czy dla współczesnej młodzieży serial nie okaże się zbyt naiwny, a tym samym nieinteresujący. Prawdopodobnie chętniej obejrzą go dorośli widzowie, których okres dojrzewania przypadł na połowę lat dziewięćdziesiątych. Twórcy zadbali o to, żeby nostalgiczne powroty do przeszłości zmusiły widzów do nieodchodzenia od ekranu – co chwila słyszymy bowiem hity grupy Oasis, a nawet towarzyszymy Kate i Luke’owi podczas koncertu Tori Amos w Portland. Ścieżka dźwiękowa dosyć natarczywie przypomina nam, w jakiej dekadzie rozgrywa się akcja serialu. Otrzymujemy także cały zestaw „niezbędnika lat dziewięćdziesiątych”, czyli kasety wideo, pierwsze doświadczenia z internetem, modę na dżins, za duże bluzy, a także przegląd popkulturowych trendów tamtego okresu, głównie pod postacią fascynacji filmowych. Serial nie byłby kompletną wycieczką do przeszłości, gdyby nie filtr nałożony na zdjęcia, dzięki czemu nikt nie ma wątpliwości, że wylądował w małym amerykańskim miasteczku końca XX wieku.

 

Przekąska z banału

Luke, Kate i bohaterowie drugiego planu, których nie mamy szansy poznać za  dobrze, to sympatyczne dzieciaki, mające problemy typowe dla wieku dorastania – wątpliwości dotyczące tożsamości seksualnej, rozterki związane z planami na przyszłość, skomplikowane relacje z rodzicami. Wszystko to jednak wydaje się zbyt mało wyraziste, pytania stawiane są zbyt nieśmiało, tragiczne wydarzenia z przeszłości są zbyt mocno rozwodnione, aby przejmować się nimi na serio. Z tego powodu, mimo całej sympatii do bohaterów, trudno się nimi przejmować dłużej niż trwa seans danego odcinka. Nawet mając świadomość, że twórcy (Michael Mohan i Ben York Jones) chcą nam pokazać zwykłe życie licealistów, którymi kiedyś sami byliśmy, ciągle mam poczucie niedosytu, że to „tylko tyle?”. Dorosła widownia z pewnością chciałaby zobaczyć nieco więcej, zajrzeć pod podszewkę, przekonać się, jak na Luke’a wpływa dorastanie bez ojca, a na Kate bycie dzieckiem niepamiętającym zbyt dobrze matki. Odpowiedzi na te pytania dostajemy tylko częściowo, są zbyt banalne i ciągle mamy poczucie, że to tylko ślizganie się po powierzchni problemu.

Dorośli w serialu są dosyć stereotypowi, poznajemy głównie matkę Luke’a i ojca Kate. To sympatyczni i mało wyraziści dorośli, których trudno spotkać w rzeczywistości (więcej dowiadujemy się na temat nieobecnego ojca Luke’a dzięki jego pamiętnikowi rejestrowanemu na kasetach wideo, w którym widać sporo frustracji wynikających z rozczarowania pracą weselnego kamerzysty, a nie reżysera ambitnych filmów, o czym z pewnością kiedyś marzył). Ten problem dotyczy także małoletnich postaci drugiego planu – dostajemy w większości szablony i potencjał na pełnokrwistego bohatera. Mimo że po kolei odhaczamy wszystkie rozdziały high school drama, to ciągle czegoś brakuje. Choć rodzą się nowe przyjaźnie, związki, wspólne inicjatywy, nielegalne podróże, zakupy sukienek dla dorosłych kobiet, wokół pobrzmiewa sporo fajnej muzyki, zasypują nas kasety audio i wideo, to wciąż serial przypomina bardziej broszurę o popkulturowej wycieczce do lat dziewięćdziesiątych niż rzeczywisty wycinek historii ludzi, którzy wówczas byli nastolatkami. I mimo że bardzo kibicujemy postaciom, to odczuwamy zbyt silny emocjonalny deficyt, żebyśmy mogli się przejąć ich historią. Na szczęście zdarzają się zabawne epizody, jak próba odurzenia gałką muszkatołową, które potwierdzają, że wciąż mamy do czynienia z grupą uroczych dzieciaków, czego nie można powiedzieć o większości bohaterów obecnie kręconych seriali dla młodzieży, z Riverdale na czele. Trudno sobie wyobrazić, żeby bohaterki tego ostatniego (pięćdziesięciolatki uwięzione w ciałach nastolatek, noszące naszyjnik z pereł każdego dnia szkoły) zdecydowały się na coś tak absurdalnego jak spożywanie kminku w celu osiągnięcia nieznanych stanów świadomości.

 

Porcja humanistycznych ambicji

Warto też jako zaletę odnotować fakt, że w serialu nie mamy do czynienia z klasycznym starciem: nerd vs. sportowiec. Wszyscy bohaterowie są kreatywni, czy to działając w AV Club, czy też występując w sztukach wystawianych przez koło teatralne, albo pracując w szkolnej telewizji. To mały triumf kultury nad widowiskowym sportem, którym jesteśmy karmieni we wszystkich amerykańskich high school drama. Być może serial dostanie szansę na rozwinięcie wątków i zbudowanie postaci w drugim sezonie, ale póki co, stanowi obietnicę spełnioną tylko w części. Okazuje się, że stworzenie wciągającej opowieści o latach dziewięćdziesiątych to nie tylko zbudowanie ołtarza składającego się z relikwii pamiętających tamtą dekadę. Gdyby dodać do tego nieco więcej rzeczywistej, nieprzesłodzonej obyczajowości tamtych lat i skomplikować biogramy postaci, moglibyśmy zaglądać do Boring chętniej i z większym entuzjazmem.

Małgorzata Major

(ur. 1984) – kulturoznawczyni, autorka tekstów poświęconych kulturze popularnej („EKRANy”, „Bliza”, „Fabularie”, „Tygodnik Przegląd”, „Kultura Popularna”), współredaktorka tomów „Władcy torrentów. Wokół angażującego modelu telewizji”, „Pomiędzy retro a retromanią”, „Wydzieliny”.