Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Udręki antyrealizmu (Donald Antrim „Głosuj na pana Robinsona i lepszy świat!”)

Recenzje /

W niewielkiej, dusznej miejscowości dzieją się rzeczy dziwne i niepokojące. Chaos świata przedstawionego nie ustępuje mętności samego tekstu. Pierwszoosobowy narrator wprowadza czytelnika do samego środka tego obłędu przecież nie po to, aby wyjaśnić ten świat krok po kroku, ale aby swoją osobliwą perspektywą zmącić i skomplikować dodatkowo cały obraz.  

Powieść Donalda Antrima, wydana w USA w 1993 roku, jest bardzo szczególnym rodzajem literackiego eksperymentu. Patronować mają mu modernistyczne wizje wybitnych europejskich pisarzy – Kafki, Huxleya, Orwella, może Vonneguta. W przeciwieństwie jednak do nich literatura ani język Antrima nie tylko nie są w stanie udźwignąć tej koncepcji, ale właściwie trudno powiedzieć, czemu poza przesuwaniem kolejnej granicy świata przedstawionego służą. Budowany jest on na inicjalnej katastrofie, istotnej z perspektywy każdego późniejszego zdarzenia. Katastrofie rozumianej nie w sposób dosłowny, ale jako akt założycielski nowego świata – bez możliwości powrotu do poprzedniego etapu. To chwyt wykorzystywany we wszystkich tekstach kultury bardzo chętnie – nic tak nie ułatwia kreacji nowej rzeczywistości, jak wyraźne odcięcie się od przeszłości. Wraz z nim rozpoczynają się próby zbudowania „lepszego świata”.

W powieści Antrima owym wydarzeniem – mordem założycielskim nowego świata – jest lincz dokonany przez mieszkańców na burmistrzu – jego okoliczności są niejasne. Właśnie wtedy zaczynają się dziać rzeczy dziwne i niepokojące. Kawałkowanie ciała Jima Kunkela (cóż za subtelna gra z inicjałami…) prowadzi do analogicznej strategii wobec samego tekstu  narracji, języka i rzeczywistości, skokowo przekształcanej w antyrzeczywistość. Pan Robinson jest lepkim i czułostkowym, a zarazem bardzo nieciekawym mężczyzną. Główny bohater, który w pewnym momencie decyduje się wystartować w wyborach, jest bodaj ostatnim, który próbuje się odrodzić i odbudować zrujnowany świat. Jego obłąkańcze próby ostatecznie separują go także od tego, co jeszcze zostało z miejscowości i z jego bliskich. Jego wyobcowanie narasta wraz z przemianami, które inni przeżywają jako obiektywne zdarzenia lub – jak jego żona eksplorująca inne formy metafizycznych uniesień – w sposób bardzo wewnętrzny i paracielesny. Inicjalna logika surrealizmu zdaje się ustępować antyrealizmowi. Oderwanie od reguł i formy ma budować świat przerażający, ale nie dlatego, że jest niemożliwy, tylko dlatego, że tworzy niemożliwą do zniesienia przeszkodę dzielącą człowieka od rzeczywistości.

Niemniej dla mnie w tamtej chwili (ledwie godziny po tym, jak ichtiomorficzne doświadczenie transowe Meredith wraz z jego wywołującymi bezsenność implikacjami dla tożsamości i małżeńskiego dopasowania…

– To jak seks, Pete. Gdy raz znajdziesz się w tym innym ciele, już zawsze tam jesteś, nawet kiedy cię w nim nie ma. Nie jestem latimerią, jestem człowiekiem, jestem tutaj, oto gdzie jestem, oto kim jestem. Jestem Meredith. Ale jestem też latimerią.

– Czy też mogę się nią stać, mogę popłynąć z tobą?

– W tym rzecz, Pete. Trzeba już tam być, a ciebie nie było. Przykro mi, kochanie) …w tamtej chwili, jak już wiedziałem, zamrożona stopa Jima sprawiała wrażenie idealnej na inauguracyjny wypad pochówkowy. Mogłem obmyślić, jak to wszystko odpowiednio zorganizować, bez pośpiechu. Mogłem z większą swobodą opracować proces pogrzebowy, kopanie i składanie do ziemi oraz intonowanie świętych tekstów, mając do czynienia ze stopą, niż, powiedzmy, z sercem. Stopa dawała mi sposobność oswojenia się z rytualnym aspektem nocnego pochówku. Później mogłem przejść do zamrożonej dłoni Jima oraz trudniejszych (z symbolicznego punktu widzenia) części wewnętrznych. Wnętrzności.

Powieść wykorzystuje wielość poetyk, ostro tnąc granice pomiędzy brutalnym surrealizmem, groteską, farsą, powiastką, w końcu thrillerem. Gatunkowa układanka nie ma tu jednak żadnej mocy oddziaływania. Wszystko zdaje się łączyć jedynie autorska koncepcja, zdolna – jak sądzę – wciągnąć większość czytelników na nie dłużej niż przeciętnej długości opowiadanie. To zresztą cecha niejednej powieści lat 90. – koncept, śmiała wizja, eksperyment przesłania całkowicie literacki horyzont oraz skalę, w której może się on sprawdzić. Widać w tym tekście dużą przyjemność z tworzenia tekstu, z eksperymentowania z rejestrami języka i formami literackimi. To jednak oglądanie czyjejś, chwilami bardzo perwersyjnej, przyjemności. Najczęściej jest to okropnie nużące doświadczenie, stawiające pod znakiem zapytania „flagowy” szok i surrealizm, a może antyrealizm, powieści. Nie dlatego, że powstają wątpliwości co do ich substancji, ale do sposobu wykorzystania. Mam wrażenie, że Antrim buduje język dla rozbicia nieistniejącego już świata, którego poszukiwaczem jest nadal Robinson. Stąd ta niespójność, chaotyczne poszukiwanie formy. Zamiast niepokoju budzi on jednak irytację, utrudnia podążanie choćby za ową układanką. Efekciarski tekst zastanawia także jako „nowość” w 2019 roku.  

W rezultacie powstaje męcząca gra na wielu bębenkach, rzadko mająca choćby szansę na przekroczenie statusu literackiej ciekawostki. Niebywale nużąca lektura nie przynosi tu wielu interesujących refleksji czy przeżyć estetycznych. Pan Robinson jest rozmyślnie raczej nieciekawą postacią, której zapadający się świat ma być o wiele bardziej złożony i przerażający. W tym swój udział ma też sam narrator – organizujący w rezultacie społecznego trzęsienia ziemi domową szkołę. Wprowadzenie takich motywów jak żona zmieniająca się w wymarłą rybę – latimerię – daje nadzieję na oryginalny tekst. W pojedynczych fragmentach, akapitach wypada to niewątpliwie dość atrakcyjnie. Całość jest jednak nieznośnie wsobna, w najgorszych partach – grzeszy tandetą i pozorowaniem podobieństwa do najgłębszych powieści o upadku świata. I chyba ta nieuzasadniona pretensja ostatecznie pogrzebała dla mnie pana Robinsona wraz z jego żoną-rybą i ich skołowanymi sąsiadami.

 

Donald Antrim

Głosuj na pana Robinsona i lepszy świat!

Przeł. Mikołaj Denderski

Wydawnictwo Karakter, 2019

Liczba stron: 208

Olga Szmidt

(ur. 1989) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka i telewizyjna, redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii naukowych „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019), biografii „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz tomu „Odkrywanie Ameryki. Wybór tekstów krytycznych z lat 2010-2017” (WUJ, 2018). Wydała także autorski notes „Finlandia. Książka do pisania” (Austeria, 2017).