Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Tylko nuda przeżyje (Jim Jarmusch „Tylko kochankowie przeżyją”)

Recenzje /

Byłam zawiedziona tendencyjnością tej wampirycznej historii. Rozczarowana, że od pierwszych minut filmu domyślam się, jak się potoczą losy bohaterów, i nie czekam już nawet na małe zaskoczenia. Rozczarował mnie brak tego „czegoś”, za czym widz może podążać. Czułam niedosyt subtelnej intensywności, elementu, który pobudziłby szczególnie mocno moją wyobraźnię, a może potężnego uderzenia, już na samym początku paraliżującego na tyle, że posłusznie trwałabym w zachwycie do samego końca. I choć z perspektywy – nieodległego mimo wszystko – czasu na Tylko kochankowie przeżyją patrzę z większym dystansem i mniejszym zawodem, niezmiennie nie mam do nowego filmu Jima Jarmuscha stosunku czołobitnego. Przyznaję jednak, że odurzenie, z którego zdałam sobie sprawę kilkanaście godzin po obejrzeniu Tylko kochankowie przeżyją, należało do tych przyjemniejszych.

Tilda Swinton jako Eve (właśność Sony Pictures Classics)

Jarmusch podaje nam jeden z najbardziej muzycznie i wizualnie wysmakowanych obrazów nudy, która dręczy od wieków bohaterów – Adama i Evę – okraszony odrobiną ironii i prześmiewczości. Intertekstualne gry Jarmuscha, raz zbyt oczywiste, innym razem wychwytywane przez skupionego widza beznamiętnie i mechanicznie, oraz wprowadzająca w trans muzyka Jozefa Van Wissema, wypełniona dźwiękami Detroit i Tangeru, bo tam toczy się akcja, czynią z Tylko kochankowie przeżyją obraz, w którym można się zatopić. Adam i Eve to czerń i biel, smutek i próba znalezienia radości, dźwięki i książki. Postacie Jarmuscha – melancholijny muzyk i sentymentalna miłośniczka literatury, która przed podróżą pakuje do walizek jedynie stare woluminy – skonstruowani są, nieco podobnie jak bohaterowie Pamiętników Adama i Ewy Marka Twaina, na zasadzie wyraźnie zaznaczających się opozycji. Adam (Tom Hiddleston), przypominający Jacka White’a, to odseparowany od świata artysta komponujący muzykę rockową tylko dla siebie. Chociaż pod jego domem zbierają się każdego wieczora fani, on pilnie strzeże kompozycji, które w zdegradowanym świecie są dla niego, obok miłości, podstawową wartością. Publiczność nigdy nie będzie godna jego dzieł. Adam, trochę romantyk, trochę egzystencjalista, podobny do Fausta, kojarzący się z Hamletem i Werterem, obserwuje od wieków zmieniający się świat. W Detroit, miejscu, które wychowało legendy rock and rolla, a zarazem stanowi idealny przykład upadku, Adam – jakkolwiek dziwnie to brzmi – przechodzi swój największy kryzys od kilkuset lat. Mieszkająca w Tangerze Eve (Tilda Swinton) próbuje wyciągnąć ukochanego z egzystencjalnego zamyślenia prowadzącego do depresji. Jak jednak przerwać tę wszechogarniającą nudę, jak znaleźć sens, kiedy rozwój cywilizacji utożsamiać można z jej upadkiem? Reżyser z każdą minutą podkreśla, że losy wampirów zataczają koło. Obraz wzmacnia kilkukrotnie pojawiająca się winylowa płyta, a Adam i Eve kręcą się zgodnie z jej rytmem. Nuda, niezmienność i brak możliwości ucieczki przed męczącą powtarzalnością doprowadzają Adama do ostateczności. Ostoją mimo wszystko okazuje się uczucie, a towarzyszą mu muzyka, chociażby Wandy Jackson, i taniec. Otaczanie się pięknymi przedmiotami to dla bohaterów jeden z najważniejszych elementów nudnego życia – Adam kolekcjonuje gitary, Eve – książki. Ściany dekadenckiego mieszkania Adama pokrywają portrety wszystkich tych, z którymi wypada łączyć nastroje filmu – Edgar A. Poe, Mark Twain, Buster Keaton, William Szekspir, Oscar Wilde, Marcel Proust, Franz Kafka.

Jarmusch, odpowiednim dla siebie językiem, tłumaczy nam nie tylko nudę i kiepską kondycję współczesnego świata i kultury, ale wydaje się także mówić: „wszyscy jesteśmy wampirami i wszyscy pragniemy nasycenia sztuką – muzyką i literaturą”. Nie ma tu krzty Zmierzchu czy Akademii Wampirów, tanich zabiegów, świecących oczu czy potwornych odgłosów. Ten wampiryczny zabieg uświadamia nam, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od tego, co nas otacza i stwarza. Kieliszeczek krwistego koktajlu od doktora Watsona to pochłaniana przez nas książka, kolejna płyta, nowy film albo spektakl. Jak się okazuje, i krwisty koktajl nie nasyci nas na długo.

W życiu Adama i Eve nic się nie dzieje. Czas spędzają na poszukiwaniu krwi, aprobując jedynie humanitarne metody jej zdobywania, nocą wędrują po klimatycznym Tangerze i przemierzają opustoszałe ulice Detroit, słuchają muzyki i tańczą, trwają w bezruchu na kanapie w domu Adama. Jarmusch nie uraczył nas długimi rozmowami, dialogami podsumowującymi i komentującymi kondycję znudzonych światem wampirów. Reżyser wszystko zawarł w grze skojarzeń, zdjęciach Yoricka Le Saux i muzyce, która działa na widza jak kieliszek krwistego koktajlu na bohaterów. Czy Adam i Eve różnią się od ludzi? Nie – są chyba najmniej wampirycznymi wampirami, jakie do tej pory widzieliśmy. To przede wszystkim outsiderzy, inni, odsunięci i wykluczeni na własne życzenie, ci, którzy znudzeni światem przetrwać mogą dzięki miłości. Jarmusch nigdy nie postawił jasnej diagnozy, nie wartościował outsiderstwa, o które posądzano i posądza się zresztą i jego. Tylko kochankowie przeżyją wydaje się dowodem na to, że outsiderstwo nie jest szczególnie wartościowe, wręcz przeciwnie – niszczące i komplikujące życie. Największą siłą pełnego bólu, smutku i upadającego świata pozostanie trwająca od wieków prawdziwa miłość, pozbawiona nudy i rozczarowania.

Chaos do nudnego świata Adama i Eve wkracza wraz z przyjazdem siostry bohaterki, Avy (Mia Wasikowski), której działania, sprzeczne z zasadami outsiderów, sprowadzają na nich kłopoty. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Tylko kochankowie przeżyją to jeden z najbardziej osobistych i bliskich Jarmuschowi filmów – być może o jego stosunku do sztuki i miłości. Adam – zamknięty, oryginalny artysta, który nie zabiega o rozgłos, od lat wierny miłości, chłonie muzykę i zastanawia się nad losem nudnego świata – momentami przypomina samego reżysera. Kultura ludzi, czyli zombie – jak określa śmiertelników Adam – nie docenia symboli, nie zadaje sobie trudu zrozumienia sztuki, nie musi szukać lekarstwa na nudę egzystencji.

I chociaż na początku Tylko kochankowie przeżyją może nudzić, okazuje się, że nie należy zbyt szybko stawiać kropki po zdaniu pełnym rozczarowania. Siłą tego filmu jest muzyka i obraz, za którymi widz podąża w ciemno, dopiero pod koniec seansu przyłapując siebie na tym, że pozycja, w której przyszło mu zakończyć seans, bliska jest tym, które Adam i Eve przyjmują po spożyciu krwistego napoju. To, co na początku wydawało się tendencyjnością bądź brakiem pobudzenia, to cząstka świata, w którym żyją bohaterowie – cząstka naszego świata. Lekiem na nudę jest zatem sztuka i ponad wszystko miłość. Tak się stanie, tylko kochankowie przeżyją, ciekawe jednak, że nie wszyscy…

 

Tylko kochankowie przeżyją, reż. Jim Jarmusch, USA (2014)

 

Zobacz także: Medytacja nad rajem utraconym (rozmowa z Tildą Swinton)