Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Tu jest internet. Tu się mówi po polsku

Myślałam, że ta namiętna, acz wypaczona kolonizacja dobiegła wreszcie końca; że ostatni użytkownicy zrzucili już ciężar husarskich skrzydeł i zajęli się kontemplacją odniesionego zwycięstwa; myślałam, że zostało tylko paru niedobitków, maniakalnie wtykających narodową flagę w najciemniejsze zakątki YouTube’a, ale nie. Polacy wciąż, systematycznie i wytrwale podbijają internet. I wygląda na to, że prędko nie przestaną.

Decydująca bitwa o władzę nad portalem YouTube rozegrała się na przełomie 2011 i 2012 roku. Jeśli ktoś miał okazję przeglądać w tym okresie komentarze pod popularnymi filmami, prawdopodobnie nie raz został znienacka zasypany spamem. Tu Polacy, przejmujemy ten filmik!, Kto z Polski, łapki w górę!, Polska rządzi!* – to najczęściej powtarzane manifesty przynależności narodowej, które zaatakowały wtedy ogólnoświatową stronę, a których raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Parę słów, góra dwa zdania, opcjonalnie jakiś emot czy współczesna carmina figurata i – bam! – minimum kilkadziesiąt lajków, gwarantowany wzrost uznania społecznego i chwilowa duma ze statusu top komentarza. A do tego ten element nowatorstwa – w końcu żaden naród przed naszym nie wpadł na to, żeby masowo podporządkować sobie materiały w sieci. Można by zapytać – bo i po co? – ale, dla własnego zdrowia, lepiej tego nie robić. Zresztą, przez jakiś czas było nawet całkiem zabawnie. Żeby zapewnić skuteczność działań i zwiększyć siłę podboju, tworzono całe zorganizowane akcje. Niektórym nie sposób odebrać finezji – w sieci można odgrzebać (niestety wyraźnie amatorski) materiał dokumentujący przejęcie teledysku LMFAO do I’m Sexy And I Know It. Polacy wyjątkowo osobiście odebrali fakt, że jeden z tancerzy ma na głowie kartonowe pudło, i w niecały tydzień po śmierci Hanki Mostowiak (sic!) postanowili dać wyraz rosnącemu odczuciu łączności. Teoretycznie najbardziej ucierpiały teledyski, które były po prostu popularne, takie jak do hitów Gotyego czy Michela Teló, ale tak naprawdę nikt nie mógł być dłużej spokojny – oberwało się nawet koreańskim, praktycznie nieznanym w Polsce utworom. Jak wyglądały – a właściwie: wyglądają – te mniej sztampowe komentarze?

„Nie damy pogrześć mowy!”

Owszem, są tacy, dla których ów polski spam to zwykła zabawa. Bo przecież fajnie jest nie wychodzić z domu, a poczuć przez chwilę coś w rodzaju łączności z resztą narodu; poza tym nikomu się krzywda nie dzieje (a w razie czego opinia reszty świata i tak rzadko kiedy nas obchodzi). Zresztą, o mocy lajka w Popmodernie już kiedyś było. Przykładami takiego niewiążącego podejścia mogą być krótkie, utarte zwroty, takie jak wymienione wyżej. Szybka piłka: zapostować – przejąć – pobiec dalej. W innych przypadkach sprawa wydaje się już nieco bardziej skomplikowana. Wygląda na to, że niektórzy polscy użytkownicy YouTube’a wytrwale konstytuują i umacniają swoją tożsamość, określając jej granice najczęściej poprzez stawianie się wyżej od innych nacji. Bywają komentarze nacechowane czytelnym zdystansowaniem (Ostatnio jakiś angol próbował mi wmówić że kiedyś internet był międzynarodowym medium a nie tylko wielkim polskim forum. Idiota), trafiają się albo jasne wskazówki dla userów z zagranicy (learn polish you ignorant fuck!), albo takie z miejsca wymagające podstawowej znajomości nowo obowiązującego języka (Tu jest Internet. Tu się mówi po polsku). Gdzieś pomiędzy tym wszystkim przemykają stałe wulgarne hasełka skierowane przeciwko – zdawałoby się, wciąż nas ciemiężącym – zaborcom, czyli złote maksymy spod gwiazdy: jebać szwabyyy. Można wierzyć lub nie, ale do początkowo niewinnej akcji przyłączyli się także wyznawcy całkiem poważnych ideologii. Owi fanatycy stanowią odrębną grupę komentujących, co widać chociażby po tym, że jako jedni z nielicznych poczuwają się do rozbudowywania uzasadnień dla swojego uczestnictwa w batalii.

Trzeba tutaj rozdzielić tych, którym chodzi tylko o lajki i chwilowy zamęt w sieci, od tych, którzy twierdzą, że internet rzeczywiście się im należy. Efekty przyjęcia tej drugiej postawy są nieraz kuriozalne i niemal zupełnie przeciwne do zamierzonych. Działanie wyznawców idei sprowadza się najczęściej do gorliwej obrony swoiście pojmowanego patriotyzmu, przy czym rzeczony obrońca ogranicza się do kilku ruchów: wciśnięcia z powstańczym zapałem Caps Locka, upartego ignorowania zasad ortografii i wypisywania wyznań typu POLACY NIE GĘSI! JESZCZE POLSKA NIE ZGINELA PUKI MY ZYJEMY tudzież Tu polaki!!! Przejmujemy film. Zdaje się, że stoi za tym jakaś pokrętna logika, jakoby narodowa świętość – język polski – znalazła się w sytuacji zagrożenia, czemu my, rodacy – jako obrońcy tejże – powinniśmy się stanowczo przeciwstawić. Oczekiwanym remedium mogłoby być zastąpienie wszechobecnej angielszczyzny ojczystymi, w miód i mleko opływającymi dźwiękami. To, że sprawa dzieje się w miejscu z zasady naznaczonym przez globalizację, nie ma większego znaczenia; ewentualnie daje większe pole do popisu, stwarzając możliwość nawrócenia reszty świata „na nasze”.

Realizacja tych samych w sobie dziwacznych założeń nie wygląda o wiele mądrzej. Wprawdzie wśród nawołujących o lajki trafiają się urodzeni retorzy (czy naprawdę nie ma w was za grosz patriotyzmu? mam nadzieję, że przemówiłem do was. Polska najważniejsza!), zazwyczaj stawia się jednak na prostotę przekazu (Polski językiem internetu więc uczcie się zagraniczne trolle!). Co ciekawe, atak na wszechobecny angielski współwystępuje ze zjawiskiem agresji w stosunku do innych języków narodowych, zwłaszcza tych semickich. Do tego dochodzą wymyślne wulgaryzmy, którymi obrzuca się cudzoziemców; sprytniejsi Polacy mogą dodatkowo zrobić ich w bambuko. W tym przypadku to ci znający języki mają większe pole do popisu (OMG again Polish in top comments! We should eliminate them from this movie! Nie no, żartuję, niech tylko te chuje zagraniczne mnie plusują xD).

Przez pierwsze pięć minut mogło być całkiem zabawnie, potem zaczęło nieznośnie męczyć. Teraz, rok później, doprowadza do szału. Nieszkodliwy eksperyment szybko przerodził się w zalew spamu, a sprzątać wirtualnej podłogi nie ma komu. To, że ów szaleńczy front znacznie osłabł, ale nie ucichł zupełnie, widać we frustracji samych Polaków, nie mówiąc już o cudzoziemcach.

„Looked at comments – all Polish wtf? Seriously?”

Najpierw po prostu nie wiedzieli, o co chodzi. Część (stosunkowo nikła) zaczęła nas nieudolnie naśladować. Część weszła w schemat narzuconej gry (Iam not from Poland, can i comment this?); inni zostali tylko nieco zbici z tropu (that awkward moment when you can’t understand the top comments…). Potem było już tylko gorzej. Pierwszy szok szybko przeszedł w rosnącą irytację. Wprawdzie dyskusje na portalu YouTube nigdy nie były najwyższych lotów, ale nawet tam, przy odpowiednich staraniach, poziom trollingu może przekroczyć dopuszczalne normy. Część użytkowników zachowała godny podziwu fason (Learn English and shut up. Thanks), ale drudzy odpowiedzieli już internetowym ogniem (Like if you don’t want Poland to have top comments). Działania Polaków w sieci mają jednak dalej idące, nieprzyjemne konsekwencje. Prawdziwa tragedia spotyka wspomnianych wyżej nieudolnych patriotów, którzy, uzbrojeni w Caps Locka, szczerze i po swojemu bronili Ojczyzny. Otrzymali oni odpowiedzi na dość adekwatnym poziomie (POLSKA – WHOTHEFUCKCARES), czyli dokładne przeciwieństwo tego, co prawdopodobnie chcieli uzyskać. Posypała się masa ironicznych komentarzy, co do których skądinąd trudno mieć pretensje (the poles just got an access to the internet, let’s give them a few months to get used to it). Trzeba przyznać, że pod tą lawiną sarkazmu Polska prezentuje się wyjątkowo mizernie. Jak tak dalej pójdzie, na własne życzenie wygenerujemy trwały, mało pochlebny obraz Polaka w internecie – coś w stylu dumnego Kowalskiego, który siedzi przed komputerem, wierci palcem w skarpetce wystającej z klapka Kubota i wreszcie z zapałem zabiera się za szerzenie popołudniowego spamu. Jest o co walczyć.

Co tam YouTube, cały internet!

Wiele rzeczy można mówić, ale nie sposób odebrać Polakom nadzwyczajnej zdolności do szybkiej mobilizacji. Bywało i tak, że wykorzystywaliśmy ją w bardziej sensowny, a już na pewno bardziej zabawny sposób. Żeby oddać temu należną sprawiedliwość, przytoczę parę głośniejszych przykładów. Na początek – słynna sprawa sprzed kilku lat, w której doszło do ataku na włoską sondę w sprawie Euro 2008. W odpowiedzi na pytanie, kogo powinni bać się Włosi podczas rozgrywek, opcja polska zebrała niecały procent głosów. Rzecz jasna, e-rodacy nie mogli pozostać bezczynni. Szybkie przekroczenie 75% podejrzanym sposobem zbiegło się w czasie ze zresetowaniem sondy, z czego Włosi musieli się potem wykrętnie spowiadać. Innym razem polscy internauci przerażeni wysoką pozycją Polski w oficjalnej sondzie dotyczącej miejsca ewentualnego koncertu Justina Biebera zaczęli masowo głosować na Izrael. Ostatecznie uplasował się on na drugim miejscu, zaraz po Korei Północnej, którą obrała sobie za cel społeczność niepokonanego 4chana. Swoją drogą, z 4chanem (najciemniejszym miejscem w sieci, przed którym sama Wikipedia na wstępie ostrzega, że „rozpuści ci mózg”), wiąże się inna historia masowej mobilizacji. W 2009 roku narodził się pomysł przejęcia kuli na międzynarodowym portalu Drawball.com, a dokładniej namalowania na niej polskiej flagi. Akcja wyszła od kibiców, ale szybko rozprzestrzeniła się na różne środowiska. Wymagała wyjątkowego zgrania i precyzji, a w ostatecznym rozrachunku trzech dni intensywnej roboty. Efekt przedstawiał się dość imponująco, przynajmniej dopóki o akcji nie dowiedzieli się na wspomnianym 4chanie, a starannie namalowanej flagi nie zaczęła przykrywać wielka swastyka. To, że triumf polskich barw został szybko stłamszony przybywającymi akcesoriami spod znaku sierpa i młota, mówi trochę o tym, że nawet niewinna, z gruntu pozytywna akcja może się przerodzić w kombinacje nacjonalizmem podszyte. Cała sprawa zakończyła się paroma atakami DDOS, przeprowadzanymi między 4chanem a portalem wykop.pl, a pierwotna idea zaginęła gdzieś w nastroju ogólnej afery.

Bywają też mobilizacje, w których nie o samą Polskę chodzi, tak jak w przypadku oficjalnej sondy dotyczącej malowania taksówek we Wrocławiu. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki wieść nie rozprzestrzeniła się w sieci, a ludzie z całego kraju nie zaczęli masowo głosować na kolor różowy, który zebrał bonusowe 37 tysięcy głosów. Samych wrocławian na szczęście nie pociągnięto do odpowiedzialności.

Jak widać – jeśli chcemy, to możemy. Zdolność do mobilizacji aktywizuje się zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia, tak jak przy okazji głośnej sprawy ACTA. W rekordowym tempie prawie pół miliona użytkowników Facebooka dołączyło do wydarzenia przeciwko międzynarodowemu porozumieniu; w końcu chodziło o odebranie wolności w internecie, a do tego byśmy nie dopuścili. Z drugiej strony – zdarza się nam mieć do siebie spory dystans, co widać po popularności fanpage’a Basenu Narodowego w Warszawie (60 tysięcy lajków, czyli prawie trzy razy tyle co faktyczny Stadion Narodowy). Niecodzienna wtopa została w ten sposób sprytnie obśmiana, a to pozwoliło znieczulić cierpki posmak wstydu w ustach.

 „Wpisujcie miasta!”

Coś, co teraz obserwujemy jako parcie na lajki, miało poprzednika w niepowstrzymanym pragnieniu dużej ilości komentarzy. Nikomu nie trzeba przedstawiać wywodzącego się z Onetu zawodzenia, w którym chodzi o dopisywanie miast (zazwyczaj z dodatkiem zniczy, a wszystko pod płaszczykiem kolektywnej żałoby narodowej). YouTube wręcz ugina się pod spamem służącym łatwemu wywindowaniu na top komentarz, a samo scrollowanie strony zaczyna przypominać Dzień Świstaka. To informacja, że Polak przejmuje film, to irytujące, okraszone nieodłącznym piktogramem kto z kwejka? xD, a na koniec nieśmiertelna wariacja na temat kto ogląda w 2013 ten w górę!. Pozostaje pytanie o źródło tej palącej potrzeby akceptacji i ulotnego wrażenia wspólnoty. Być może jest tak, że polscy internauci sami próbują sobie stwarzać jednoczące sytuacje. No bo skąd ta niepowstrzymana fala polskości zalewająca cały internet? Czy to nie trochę tak, że siedzą w nas mali Sarmaci, a że nic nam teraz nie grozi, to sami zrobimy sobie Potop?

* Wszystkie cytaty zapisane kursywą pochodzą z komentarzy na portalu YouTube.com. Pisownia oryginalna.

Rozalia Knapik-Wojtaczka

(ur. 1991) – za dnia copywriterka, nocą doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii „Sztuczny Bóg. Wizerunki Technologicznej Osobliwości w (pop)kulturze”. Samozwańcza ambasadorka Radiohead; lubi rośliny, ładne rzeczy i wciągające historie. Chce kiedyś założyć podcast – ma już nawet mikrofon.