Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Trzy dekady długouchego samuraja

Artykuły /

Są w amerykańskim komiksie nazwiska instytucje i tytuły będące klasą samą dla siebie, ale nawet wśród nich trafiają się przypadki szczególne. Stan Sakai to artysta o japońskich korzeniach, który w połowie lat 80. zdecydował się na rozpoczęcie serii o zwierzętach zamieszkujących feudalną Japonię. Wygląda na to, że się ostro zawziął, bo nie przeszło mu aż do chwili obecnej, choć z jego rąk wyszło ponad 200 zeszytów serii zebranych w około 30 tomach. Królik w trakcie swojej wędrówki przeszedł rodzimy archipelag wzdłuż i wszerz, poleciał w kosmos, a ostatnio to kosmici trafili w jego rodzinne strony.

Zaczęło się dość banalnie. W połowie lat 80. minionego wieku amerykańskim mainstreamem zawładnęła moda na animorfy i prawie każde wydawnictwo chciało mieć w swojej ofercie coś z humanoidalnymi zwierzakami. Wśród nich największą sławę zyskały Żółwie Mutanty, choć na nich się nie skończyło. Sakai bawił się szkicem bohatera, którym chciał się zająć – samuraja stylizowanego na legendarnego Miyamoto Musashiego. Nabazgrolony kok zaczął powoli przepoczwarzać się w zawinięte na czubku głowy królicze uszy… i tak już zostało. Narodził się ronin Miyamoto Usagi, samuraj bez pana – ubogi, ale szlachetny, pozbawiony dachu nad głową i niemarnujący żadnej okazji do uszlachetnienia ciała, ducha bądź techniki walki mieczem.

Sakai zdecydował się na luźną formułę odcinkowej sagi, czasem przechodzącej w tryb krótkich i kameralnych jednoaktówek, innym razem w ciąg odcinków składających się na miniserie. Usagi  zwykle był głównym bohaterem opowieści, ale często stawał się tylko bezwolnym uczestnikiem bądź obserwatorem zajść. Autor od początku balansował pomiędzy cyklem przygodowym a serią przybliżającą szeroko rozumianą kulturę Japonii okresu Edo – wewnętrznego rozbicia kraju za szogunatu Tokugawów. Często oba wątki splatają się ze sobą, jak choćby w znakomitym Daisho, gdy losy pary mieczy Usagiego stają się kapitalnym pretekstem do opowiedzenia o sposobach wytwarzania i roli oręża w życiu samuraja.

Sakai odwołuje się zarówno do historii, jak i do folkloru, często skręcając w rejon fantasy. Właśnie w tym nurcie zakorzeniony jest chyba najbardziej epicki tom serii, nagradzane Ostrze Traw. Przez poprzednie dziesiątki zeszytów autor wprowadzał kolejne wątki, a na drodze Usagiego stawiał kolejnych wrogów, sprzymierzeńców czy w końcu niby nieistotne postaci, by w dwunastym tomie serii spleść wszystkie te elementy w jedną całość. Wszystko dzieje się nie tylko na historycznym, ale i mitologicznym tle, odwołującym się do pradawnych wierzeń Nipponu.

O sadze długouchego samuraja można mówić i pisać w różnych kontekstach. To inspiracje historią, folklorem, ale też sztuką czy szeroko rozumianą kulturą popularną. Na drodze królika staje Samotny Cap i Koźlę – bohaterowie spokrewnieni z Samotnym Wilkiem i Szczenięciem z klasycznej serii mang, kiedy indziej pojawia się świnia inspirowana Zatoichim. Tytuł serii wiąże Usagiego pośrednio ze Strażą przyboczną Kurosawy, ale to inna z postaci zdradza wyraźny związek z niedogolonym bohaterem zagranym przez Toshiro Mifunego. Kurosawa staje się tu zresztą dość wdzięcznym obiektem inspiracji – dzięki niemu nie tylko Sergio Leone rozpoczął swoją Trylogię Dolara, ale też George Lucas odpalił serię Gwiezdnych Wojen, na kosmiczną sagę przekuwając Ukrytą fortecę. Sakai poszedł dwa kroki dalej, w Kosmicznym Usagim opowiadając losy potomków królika w świecie zbliżonym do sagi Lucasa.

30 lat po starcie serii i krótko po zakończeniu prac nad stroną graficzną adaptacji legendy o 47 samurajach niestrudzony autor znowu postanowił zafundować Usagiemu wyjątkowe przygody, tym razem przebijając swoje poprzednie próby. Seria Senso, (czyli Wojna), to ciekawa przeróbka klasycznej powieści SF H.G Wellsa o inwazji Marsjan. Tym razem przybysze nie trafiają jednak na Wyspy Brytyjskie, a do Japonii – oczywiście z okresu szogunatu. Dla osób, które nie czytały pierwowzoru, będzie to pewnie jedna z wielu podobnych do siebie historii o ataku kosmitów. Nic w tym dziwnego, Wells ponad 100 lat temu dostarczył idealny prototyp, który mało kto starał się modyfikować. Fanów oryginału czeka jednak niezła zabawa. Sakai umiejętnie bawi się znanymi motywami, przeplatając je ze światem swoich bohaterów, by w finale zakończyć z przytupem godnym filmów o Godzilli. Zadowoleni powinni być i sympatycy fantastyki w wydaniu retro, i fascynaci kultury japońskiej.

Wbrew tytułowi tekstu (małe nadużycie w imię pełnej liczby) Usagi Yojimbo w listopadzie obchodzi swoje 31 urodziny. Seria przez ten czas ewoluowała, Usagi doczekał się gościnnego występu w Żółwiach Mutantach, a nawet własnej gry komputerowej. Niezmienne pozostało jedno – samodzielność autora. Sakai sam rozpisywał fabułę, rysował, tuszował, robił okładki, a nawet samodzielnie zajmował się liternictwem (za co trzy razy zgarnął Nagrodę Eisnera). Mrówcza praca jednego człowiek dała nam cykl czasami nierówny, ale nigdy nie schodzący poniżej dość wysokiego poziomu. Przygody Usagiego są na tyle pojemne i uniwersalne, że bawią niezależnie od tego, czy królik walczy ze spiskiem wymierzonym w feudalnych władców, czy z trójnogami Marsjan.