Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Trzy ćwierćwiecza Mrocznego Rycerza

Recenzje /

Trzy ćwierćwiecza temu na stronach periodyku „Detective Comics” zadebiutował Batman. Polskie wydawnictwa w dość naturalny sposób włączyły się wraz ze swoją ofertą w obchody siedemdziesiątych piątych urodzin Mrocznego Rycerza. Egmont, poza wydawaniem samodzielnych tomików, prowadzi już dwie poświęcone Batmanowi serie, a do końca roku pojawi się jeszcze jedna. Mucha pokusiła się w tym roku o wydanie Mrocznego zwycięstwa – kontynuacji wielokrotnie nagradzanego Długiego Halloween. Można powiedzieć, że każde z wydawnictw podeszło do sprawy po swojemu: z jednej strony nowe, aktualne serie, pozwalające fanom być na bieżąco z tym, co piszczy w trawie za oceanem, z drugiej mająca już swoje lata klasyka.

Świat DC przeżył ostatnio swoiste trzęsienie ziemi. Amerykanie ponownie doszli do wniosku, że ich uniwersum potrzebuje przewietrzenia. Zamknięto część serii, pozostałe przerobiono i wyzerowano, by fani narracji obrazkowej mogli sięgać po nowe zeszyty bez lęku, że nie zrozumieją fabuły bez znajomości poprzednich pięciuset numerów. Pozostawiono pięćdziesiąt dwa tytuły, mające stanowić trzon oferty. Prosty zabieg, który miał wpompować w stare marki świeżą krew, udał się jedynie częściowo. Trudno jednak osiągnąć sukces, nie będąc konsekwentnym. Sama seria o Batmanie uniknęła większych zmian, pozostawiono sporo elementów z kanonu, wydawnictwo poprzestało na intensywnym i nachalnym przeplataniu sagi z przygodami innych bohaterów. Do czasu.

Scott Snyder dał się poznać jako zdolny opowiadacz, dla nikogo nie było więc zdziwieniem, gdy okazało się, że jego Batman błyszczy na tle innych wydawanych na naszym rynku propozycji „nowego DC”. Bardziej zaskakujący był dość mierny poziom pozostałych wydawnictw. Po mocnym początku w postaci „wyzerowanego” Batmana cykl zaliczył lekką zadyszkę przy drugim tomie, by zakrztusić się przy wiele obiecującym, ale rozczarowującym tomie trzecim. Snyderowi przypomniały się chyba jednak pomysły jego kolegów. Czwarty tom Batmana zatytułowany jest Rok zerowy. Tajemnicze miasto – scenarzysta odwołuje się tu do początku działalności Mrocznego Rycerza, opowiadając o niej od nowa i po swojemu. To odważna decyzja i, jak się okazuje, dość daremna.

Zaczyna się nieźle – pierwsze strony to wizja niemalże postapokaliptycznego Gotham, przez które Największy Detektyw Świata jedzie na motorze. Jest tajemniczo i intrygująco. Potem narracja cofa się do wydarzeń, które miały doprowadzić do obserwowanych zniszczeń, i całe napięcie siada. Podobnie jak w przypadku lektury niedawnego Człowieka, który się śmieje, miałem wrażenie, że wszystko w tym temacie zostało powiedziane już dawno temu, na dodatek lepiej, i Snyder porywa się z motyką na słońce. Bruce Wayne mozolnie buduje zamaskowaną tożsamość, szuka swoich atrybutów, gadżetów i sposobów działania, które wszyscy zainteresowani dobrze znają, i o których czytali już wielokrotnie. Rok zerowy wyróżnia jednak nowe podejście. Jak wynika z dołączonego do albumu tekstu scenarzysty – zależało mu na świeżym i dynamicznym Batmanie. Absolutnie nie mam pojęcia, jaki sens ma odwoływanie się do absolutnego kanonu tylko po to, by go zanegować i stworzyć historię na nowo, po swojemu, a w dodatku gorzej. Snyder bawi się też elementami kultowego Zabójczego żartu, również wywracając go na lewą stronę, by dopasować historię do nowej koncepcji serii. Co ciekawe, bierze z klasycznej pozycji tylko ikoniczną postać Czerwonego Kaptura, pomijając psychologiczną głębię starcia protagonisty z antagonistą. Jest szybkie tempo, spektakularna akcja i intensywne kolory – co prawda sprawnie nałożone, niepasujące jednak do skąpanego zwykle w mroku Gotham. Co interesujące, kreska Grega Capullo, i tak nieźle sprawdzająca się w poprzednich tomach, tu wydaje się jeszcze lepiej współgrać z nową formułą. Być może przemawia przeze mnie fanboy, a może to starcza żółć wypływa na wierzch, ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że amerykańskie nastolatki, będące wszak potęgą konsumencką rynku komiksów, dostały w końcu takiego Batmana, na jakiego czekały. Joel Schumacher, przez lata odsądzany od czci i wiary za swoje filmy o Mrocznym Rycerzu, po dwudziestu latach może dojść do wniosku, że jednak miał rację. Sama seria staje się natomiast zaprzeczeniem tego, czym była przez minione dekady.

Na tle tego nowego ujęcia, staroszkolne wręcz Mroczne zwycięstwo przynosi wszystko to, za co Batman jest ceniony – w dodatku w dużej objętości i na wysokim poziomie. Seria komiksowa o tym tytule pojawiła się na amerykańskim rynku niemal równe piętnaście lat temu, w czasach, gdy komiks superbohaterski dawno już ogorzał, i do chwili obecnej właściwie się nie zestarzała. Chociaż fabuła również przybliża pierwsze lata działalności Batmana, to wizja Gotham Jepha Loeba i Tima Sale’a bliższa jest filmom Burtona i serii animowanej. To mroczna baśń dla dorosłych, pełna niezrównoważonych i niebezpiecznych dziwaków. Batman, zamiast wdawać się w kolejne starcia z gangiem, któremu należy się łomot, skupia się na tym, co wychodzi mu najlepiej na świecie. Jest po prostu detektywem, wspierającym lokalną, nieco nieporadną policję. Podobnie jak w poprzednim tomie – Długim Halloween – fabuła nieśpiesznie rozwija się przez kilkanaście zeszytów, a Loeb dołożył starań, by mieszać wątki i regularnie wyprowadzać w pole i głównego bohatera, i czytelnika. Nie jest to co prawda najbardziej wyrafinowany kryminał, a przeciąganie opowieści sprawia wrażenie, jakby służyło przede wszystkim wkomponowaniu jak największej liczby postaci z galerii złoczyńców, jednak w niczym to nie przeszkadza . Te niemal czterysta stron wchłania się przyjemnie i bez zgrzytów, a całość urozmaicają to wątki gangsterskie, to subtelne wprowadzenie Robina, to zabawa sylwetką protagonisty, przedstawianego tu jako niemal certyfikowanego psychopatę. Dodatkowym smaczkiem jest też fabularne rozgałęzienie – Kobieta Kot, nieobecna przez część albumu, swoje przygody przeżywa równolegle w Rzymskich wakacjach, będących pewnym uzupełnieniem intrygi obu tomów. Mroczne zwycięstwo to tomik nieco wtórny, bazujący na sprawdzonym już pomyśle: „przeciągajmy śledztwo, ile się da, a w międzyczasie pokażmy jak najwięcej złoczyńców”, ale nie zmienia to faktu, że wpisuje się w żelazną klasykę, plasując się w czołówce opowieści o Batmanie.

W dzisiejszym wydaniu starcia „stare kontra nowoczesność” zdecydowanie wygrywa pierwszy z wymienionych przeciwników. DC nie ma na siebie pomysłu i szuka rozwiązań, które mają mu pomóc w próbie sił ze świetnie radzącym sobie Marvelem. Niestety jest to szukanie po omacku. Siłą Batmana jako postaci było zawsze to, że mimo iż krył się w cieniu, i tak wyróżniał się na tle kolorowej czeredy uśmiechniętych harcerzyków. Skręcanie w stronę sztampowej superbohaterskiej sieczki, w dodatku nudnawej, nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem. Lepiej już odkurzyć tom, w którym Loeb z Salem wyciskają z Batmana to, co najlepsze. Najgoręcej tę lekturę polecam szefom DC, razem z życzeniami dwustu lat dla Batmana.

 

 

scen. Scott Snyder

rys. Greg Capullo

Batman. Rok zerowy – Tajemnicze miasto

Wydawnictwo Egmont, 2014

Liczba stron: 176

 

scen. Jeph Loeb

rys. Tim Sale

Batman: Mroczne zwycięstwo

Wydawnictwo Mucha Comics, 2014

Liczba stron: 392