Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Tom Lanoye, „Napitki & Literatura” (fragment)

Nowości wydawnicze /

X: „Wszelka Sztuka jest Frustracją”.
Y: „Och, to dlatego jest pan taki produktywny!”

 

Poniższe opowiadanie napisałem po wypiciu dwóch litrów maślanki, szesnastu szklanek wody gazowanej i szklaneczki soku pomarańczowego:

„Jos van Acker miał dwadzieścia pięć lat i trzy problemy. Po pierwsze, był mały w nietolerancyjnym społeczeństwie. Niski człowiek nie był mile widziany w wojsku czy wyższej administracji państwowej, ponieważ z natury jest bardziej niemoralny i przekupny niż normalni współobywatele. Stanowi łatwą ofiarę szantażu dla partii opozycyjnych i zagranicznych agentów. Praca w szkolnictwie także jest wykluczona, bo niski wzrost, choć niezaraźliwy, jest złym przykładem dla naszej młodzieży, której – jak powszechnie wiadomo – ciężko jest oprzeć się pokusie bycia małym.

Jos van Acker pracował w banku, w którym nikt nie wiedział, że jest niski. Nosił buty na platformie, a na krzesło, na którym siedział zawsze z wyprostowanymi plecami, ukradkiem kładł poduszkę. Rano przychodził jako pierwszy, wieczorem wychodził ostatni i pozostawał na swoim krześle tak często, jak to było możliwe, kiedy koledzy z pracy byli w pobliżu. Wiedział, że jego prawdziwy wzrost kiedyś wyjdzie na jaw, ale próbował nie myśleć o tym dniu.

Drugi problem Josa van Ackera dotyczył miłości. Już w okresie dojrzewania Jos był świadomy swego niskiego wzrostu, chociaż z nikim o tym nie rozmawiał. Był sam. To był straszny czas. Czuł się samotny.

Lecz kiedy wreszcie znalazł się na uniwersytecie, odkrył getto. Okazało się, że istnieją tam podejrzane nocne knajpy i bary, for members only, o nazwach takich jak Tańczący Tomcio Paluch i restauracja Karzeł. Obracano tam maleńkimi, nielegalnymi czasopismami, a nocą w parku nawiązywane były przelotne znajomości przy grze po omacku w minigolfa, dopóki policja znów nie zorganizowała łapanki. Krótko mówiąc, była to masoneria maluchów, którzy kochali małość, niedorosłość, nieskończoną niskość. Ich ideałem było społeczeństwo takie jak buszmenów, lecz usytuowane w Azji Mniejszej.

Jednym z najważniejszych mikrobojowników był Ludo Dresselaers. Był zwolennikiem twardej akcji politycznej.

– W społeczeństwie uformowanym na wzór socjalistyczny, lecz prawdziwie, a nie tak jak w Rosji czy na Kubie, każdy będzie niski. A więc podobnie jak w Chinach. Doczytajcie u Trockiego! (Lew Trocki, 1,53 m, rozmiar buta 34). Śmierć dryblasom! – Tyle Ludo Dresselaers na tajnych wiecach i wykładach. Walił piąstką w katedrę, gdy przemawiał. Nie cieszył się zbytnio poklaskiem.

W takim właśnie Ludo Dresselaersie Jos van Acker się zakochał.

 

Lecz jego miłość pozostała niewysłowiona, ponieważ Jos zmagał się z jeszcze jednym problemem, trzecim z kolei, o którym nie rozmawiał absolutnie z nikim, a na pewno z nikim z getta. Chodziło o to, że kiedy Jos miał erekcję, jego penis sztywniał, ale nie zmieniał wielkości. Reszta ciała zwiększała objętość czterokrotnie. Słabo to wyglądało, taki chłop-kolos z fiutem wielkości ołówkowego ogryzka.

Dbał o to, by zawsze nosić luźne i nieprzylegające ubrania, bo erekcja potrafi dopaść w najmniej odpowiednim momencie. Przede wszystkim Jos musiał uważać na obuwie. Nie nosił skarpet w otwartych butach, w rodzaju tych, z których łatwo można było wyskoczyć.

Kiedy Jos był jeszcze w szkole, w ostatniej klasie szkoły średniej, na dzień sportu ubrał buty do biegania, takie wiązane długimi sznurówkami. Zajął miejsce w blokach startowych do biegu na sto metrów i spojrzał do tyłu, prosto na krocze chłopaka stojącego za nim. Nogawka jego czarnych spodenek była podwinięta tak, że pozwalała zobaczyć skrawek białych slipków pod spodem. Jos poczuł nadchodzącą erekcję i wpadł w panikę. Wystrzelił z bloków powodując falstart. Nauczyciel wychowania fizycznego klął za nim i oddał kilka strzałów w powietrze z pistoletu startowego, ale Jos, potykając się, pobiegł do lasu położonego nieopodal bieżni. Z każdym krokiem czuł, jakby stąpał po tłuczonym szkle. Gdy był już wystarczająco głęboko w lesie, próbował jeszcze poluzować sznurówki butów, ale jego dłonie były już zbyt duże dla małych supełków. Jos nie miał innego wyjścia, jak tylko obciągnąć sobie, co przy jego wielkich dłoniach i małym fiucie łatwiej było powiedzieć, niż zrobić.

Kiedy wreszcie doszedł, stopy miał niemal całkiem zgniecione. Dwa tygodnie później były nadal sinozielone.

 

Przez ponad rok Jos van Acker chodził na wszystkie wiece i debaty polityczne, na których jego bożyszcze, Ludo Dresselaers, zabierał głos. Później szli na kielicha i dyskutowali o polityce. Rodziła się między nimi przyjaźń, która dla Josa była przykrywką dla desperackiej miłości, a dla Ludo przykrywką dla politycznej agitacji. Miał nadzieję przekonać Josa do utworzenia wspólnego ugrupowania. Miało ono, zgodnie z duchem, być najmniejsze jak to możliwe, innymi słowy duet. Spędzili wspólnie wiele przyjemnych godzin, aż Jos utwierdził się w przekonaniu, że znany bojownik Ludo Dresselaers go kocha, lecz nie ma odwagi się do tego przyznać, a Ludo był pewien, że pozyskał dla swojej sprawy proletariackiego urzędnika bankowego, Van Ackera.

Wtedy nadszedł pamiętny dzień, w którym umówili się na wystawną kolację w restauracji Karzeł. Jos postanowił pod koniec wieczoru wyznać swoją miłość. Ludo postanowił pod koniec wieczoru przejść do utworzenia dwuosobowego ugrupowania.

 

Kolacja przebiegła jak większość spotkań Josa i Ludo. Ludo wymądrzał się. Jos milczał, patrzył tęsknie w oczy Ludo i od czasu do czasu ze zrozumieniem potakiwał. Ludo wyliczał na palcach:

– Napoleon był niski, Michał Anioł, Czajkowski, Platon, Proust, Kafka i tak dalej, nie wspominając już o Oscarze Wildzie. I Szekspir oczywiście, który pisał sonety, dla chłopca albo kobiety, nie wiadomo dokładnie, ale z tych sonetów można wywnioskować, że pisane były dla kogoś małego. Zresztą sam Szekspir był konusem. Jeździł konno na psie. A jak myślisz, jaki był Hitler, co? Wysoki. Gdyby Hitler był trochę niższy, nigdy byśmy nie mieli drugiej wojny światowej.

Jos zawiesił wzrok na ustach Ludo. To, że znany bojownik na nowo żarliwie bronił niskości, Jos mógł interpretować tylko jako ukryte wyznanie miłości. Bo Jos był niski. Bardzo niski. Był prawdopodobnie jeszcze niższy niż Ludo, chociaż trudno to było sprawdzić: gdy raz się weszło do getta, należało się zachowywać, jakby się było jeszcze mniejszym niż w rzeczywistości. Mikrusy zamieniały przed wejściem swoje koturny na espadryle, garbili plecy i zadowoleni opuszczali głowy. Tu mogli być wreszcie wolni i beztrosko mali. Niektórzy chodzili na czworakach po restauracji.

Ludo Dresselaers walnął piąstką w stół. Sztućce zabrzęczały.

– Moja teza brzmiała zawsze: każdy jest niski. Niskość jest wrodzona. Lecz nasze społeczeństwo zmusza ludzi do wyparcia tego. Spójrzmy na dzieci. Te są po prostu małe. Ale gdy tylko zaczynają uczestniczyć w życiu społecznym, zaczynają rosnąć. Typowe dla represyjnego, późnokapitalistycznego społeczeństwa! W zeszłym tygodniu w Ostendzie doszło do samobójstwa. Dżokej. Natychmiast pojawiły się plotki. „Więc ten facet był, hmmm, dżokejem”, mówiono z wyraźnym przymrużeniem oka. Tak się przypadkiem składa, że dżokej był też strasznie niski, mam na to własne dowody: chodził na wszystkie filmy z Dustinem Hoffmanem w roli głównej, miał wszystkie płyty Sammy’ego Davisa Jr. i można go było często spotkać w disco barze Królewna Śnieżka, gdzie zachęcał do kupowania drinków przebrany za jednego z Siedmiu Krasnoludków. Ale mnie chodzi o zasadę: automatycznie przyjmuje się, że ktoś, kto jest dżokejem, musi być niski!

Jos uśmiechnął się rozczulony. W myślach widział, jak wyznaje Ludo miłość. Wyobraził sobie euforyczną ulgę, która ogarnęłaby Ludo. Tę euforię z kolei wykorzystałby, prosząc o zrozumienie dla swego własnego problemu: że w czasie erekcji to nie jego penis, ale całe ciało się powiększa. Ludo by to zrozumiał. Nie przeszkadzałoby mu to.

– Wiesz, kiedy zdecydowałem się zostać bojownikiem? – zapytał Ludo Dresselaers. Jos wiedział, ale entuzjastycznie pokręcił przecząco głową.

– To było w Tańczącym Bumerangu. Od wielu godzin siedziała tam na krześle jedna wywłoka. Nikt nie prosił jej do tańca. Koleżanki jej dokuczały. Nie mogłem dłużej na to patrzeć. Zatrzymałem się koło niej i powiedziałem głośno, tak żeby wszyscy słyszeli: Witaj, piękna, zatańczymy? A ona odpowiedziała równie głośno: Nie, nie tańczę z niższymi ode mnie. Zamiast „niski” wstaw sobie w tym zdanku „Żyd”, i co? Tak też się to zaczęło w Niemczech.

Jos był całkowicie oczarowany Ludo. Spójrz tylko na te piąstki, pomyślał, i te nadgarstki. I te usta! Natychmiast poczuł, że zaczyna się erekcja. O, nie, pomyślał, nie teraz! Opanujże się. Poczuł, jak kutas robi mu się sztywny, a ciało zaczyna rosnąć. Chwycił widelec i ukłuł się pod obrusem w rękę. Ból opóźnił erekcję, ale nie powstrzymał jej. Jos osunął się na krześle, by nie wyglądać na zbyt dużego, a w międzyczasie zsunął espadryle. Ludo to zauważył. Rozpromienił się.

– Uważam, że to wspaniale z twojej strony. Masz rację, boso jesteśmy jeszcze niżsi niż w espadrylach. Ja również zdejmę swoje, będziemy równi! – Ściągnął espadryle.

Wzdychając, Jos spojrzał na mocne, gołe stópki Ludo. Zaczął dźgać się pod obrusem w uda. Lecz erekcji nie dało się już zatrzymać. Jeszcze chwila, a kłucie się przyniesie skutek odwrotny do zamierzonego: jeszcze bardziej go to podnieci. Nie, pomyślał, nie! Najpierw chcę porozmawiać o tym z Ludo, dopiero potem może mnie takiego zobaczyć. Przeprosił w pośpiechu i pobiegł do WC w piwnicy, zostawiając zdziwionego Ludo.

 

Zanim dotarł do toalety, zdążył dwukrotnie zwiększyć swą objętość. Drzwi WC były zamknięte. Jos zapukał. Ktoś spokojnie odpowiedział: „Zajęte”. Jos zapukał ponownie, mocniej. Czuł, jak jego ciało puchnie. Ktoś spuścił wodę, a drzwi kabiny otworzyły się. Wyszedł wkurzony mikrus z brodą. Wpadł na Josa, spojrzał mu prosto w pępek i zadarł głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.

– Policja? – drżąc, zapytał mikrus z brodą. Lecz Jos odepchnął go na bok i dał nura do kabiny. Odetchnął głęboko z ulgą i puchł, ile dusza zapragnie. Pomieszczenie było prawie za małe. Po brzegi wypełniło się Josem, gdy przestał puchnąć. Dopiero wtedy Jos pomyślał, że zapomniał zdjąć spodnie i że nie może dostać się do swojego penisa.

 

To sprawiło, że zaczął myśleć o koszmarze, który tak często go dręczył. Jechał przez miasto mini cooperem. Miasto całkiem się zmieniło. Wszyscy chodzili nago lub w seksownych majteczkach. Billboardy zdobiły gigantyczne zdjęcia porno. W zaparkowanych samochodach leżały pary, pieprząc się bez skrępowania. Jos zaczął strasznie się pocić. Żeby uniknąć erekcji w małym, ciasnym mini cooperze, myślał o umierających z głodu dzieciach, o żołnierzach z rozprutymi brzuchami i o dialogach w sztukach Hugo Clausa.

Wtedy po drugiej stronie ulicy Jos zauważył chłopaka, ładnie opalonego, ubranego jedynie w wąską, białą przepaskę biodrową. Kiedy go mijał, chłopak właśnie schylił się, by sprawdzić cenę skórzanej kurtki na wystawie. Jos zauważył, jak napinają się mu pośladki. W samą porę zdążył nacisnąć hamulec i wyłączyć silnik.

Jego ciało wypełniło mini cooperka. Twarz przykleiła się do przedniej szyby. Dusił się prawie i wszystko go bolało. I wtedy zobaczył, jak znikąd pojawili się jego koledzy z banku. W końcu odkryli, że był mały. Rycząc ze śmiechu zaczęli kołysać mini cooperkiem w tę i z powrotem. Jos chciał zamknąć oczy, ale nawet powieki przykleiły mu się do przedniej szyby. Całe szczęście, że wycieraczki były na zewnątrz. Jego sztywny fiutek ocierał się o oparcie siedzenia kierowcy. Koledzy bujali mini cooperem akurat tak długo, że Jos doszedł. Sperma tryskała. Sączyła się przez ubranie i wypełniała mini cooperka niczym akwarium. Tuż przed uduszeniem się Jos się budził.

 

Sytuację w toalecie restauracji Karzeł można by porównać do tej z mini cooperkiem we śnie, ale istniała znacząca różnica: nic i nikt nie mógł rozbujać całej toalety. Jos był uwięziony. Kto wie, czego to Ludo sobie w tym momencie o nim nie pomyślał, teraz, kiedy tak nieoczekiwanie uciekł. Jos westchnął rozpaczliwie. Nagle ktoś mocno zapukał do drzwi.

– Okej, wiemy, że tam pan tam jest. Proszę wyjść. Został pan przyłapany.

To był mikrus z bródką w towarzystwie właściciela restauracji.

– Wyłaź! – wrzasnął wściekle brodacz, szarpiąc za klamkę. Jos wpadł na pomysł. Mozolnie zaczął się kręcić w tym małym pomieszczeniu, aż klamka dokładnie wpasowała się w jego krocze. Czekał w napięciu.

– Nie stój tak! – krzyknął tymczasem brodacz do właściciela. – Zrób coś!

Właściciel przewrócił oczami i podszedł, wzdychając, do drzwi WC. Zapukał z rezerwą.

– Jest tam ktoś? – zapytał. Jos milczał. By zintensyfikować swe odczucia, Jos myślał w napięciu o Ludo, o ich wzajemnej miłości i o tym, jak ona rozkwitnie jeszcze dziś w nocy.

– Oczywiście, że tam ktoś jest! – krzyknął brodacz. – A dlaczego drzwi byłyby zamknięte? – Właściciel przewrócił oczami. Zapukał ponownie, tym razem mocniej. – Jest tam ktoś?

Dawaj, pomyślał Jos po drugiej stronie drzwi, no dawaj!

– Restauracja Karzeł, for members only – szydził brodacz. – Był dwa razy większy ode mnie! Poczekaj, aż moi przyjaciele się o tym dowiedzą.

Właściciela trafił szlag. Uderzał pięścią w drzwi.

– Tu dyrekcja! Proszę wyjść na zewnątrz.

– Tak, uważaj no – zadrwił brodacz. – Albo nasz dyrektor zajrzy pod drzwi. – To zadziałało na właściciela jak płachta na byka.

– Otwierać! – ryknął, szarpiąc za klamkę. – Wyłaź!

Po drugiej stronie drzwi Jos doszedł.

– Przykro mi – wymamrotał po chwili, przemykając obok oszołomionej dwójki. – Musiałem zasnąć. Przepraszam.

Wbiegł znów na schody. Nie było go ponad kwadrans.

 

Wchodząc do restauracji, zauważył, że Ludo nawiązał rozmowę z kimś ze stolika obok.

– Czego zupełnie nie rozumiem – powiedział Ludo Dresselaers – to katolickie mikrusy. Jak można pozostać katolikiem, będąc małym? No dobra, mogą zaraz się zasłaniać Janem Ewangelistą. Metr trzydzieści cztery, jeśli przeczytać Biblię przynajmniej raz dobrze między wierszami. Nic dziwnego, że był ulubieńcem Jezusa. Pozwólcie maluchom przychodzić do niego, remember? I co z tego, mówię. Przecież nigdy nie twierdziłem, że Chrystus nie był liliputem? Całun Turyński jest wielkości myjki, ale on w całości jest na nim odbity, Chrystus. Mnie chodzi o Watykan. Śmieszna minimalna wysokość gwardii papieskiej. I o to, że Ewangelię Tomasza utajniono, bo to książka formatu Penguin Pocket. I o to, że misjonarze noszą długie suknie, żeby nikt nie zauważył, że chodzą na obcasach. I ci Hotentoci wciąż pieprzący o Wielkiej Czarnej Spódnicy. Wielka Czarna Spódnica tu, Wielka Czarna Spódnica tam… Podczas gdy mówią, nota bene, o równych sobie. Rzygać mi się chce.

Muszę to powiedzieć teraz, natychmiast, pomyślał Jos van Acker, nie czekać już dłużej, podejdę do stolika, usiądę i powiem Ludo, że go kocham.

Podszedł do stolika, usiadł i powiedział:

– Ludo, muszę powiedzieć Ci coś ważnego. Ja…

– Nie! – przerwał mu Ludo. – Nie, nie, nie! Miałeś całkowitą rację, uciekając tak nagle, znowu siedzę i strasznie zrzędzę. Posłuchaj…

Muszę zapytać teraz Josa, czy zostanie członkiem duetu, pomyślał Ludo. Koniec ględzenia! Akcja! Zrobił poważną minę i spojrzał Josowi głęboko w oczy.

– Jos, ja muszę zapytać ciebie o coś bardzo ważnego.

Jos przygryzł dolną wargę.

– Wiem o tym, Ludo – powiedział.

Twarz bojownika rozjaśniła się.

– Ach, tak? A czy twoja odpowiedź jest pozytywna?

Jos przechylił głowę.

– Ależ oczywiście, Ludo, przecież wiesz? Musiałeś to przecież czuć?

Ludo Dresselaers rozpromienił się.

– Wiedziałem! – wykrzyknął. – Wiedziałem, że nie jesteś jednym z tych małych, ograniczonych myślicieli!

Jos van Acker położył swą małą dłoń na dłoni Ludo Dresselaersa.

– Dziękuję ci bardzo, Ludo – powiedział wzruszony. – Dziękuję ci bardzo”.

 

Następnego dnia nie piłem wcale. Usiadłem za biurkiem i choć miałem tak potworne pragnienie, przysiągłem, że nie będę pić, dopóki nie skończę opowiadania.

„Jos van Acker miał dwadzieścia pięć lat i żadnych istotnych problemów. Miał dobrą pracę, seksualnie wiodło mu się fantastycznie i nigdy nie chorował. Mógł chlać na umór i nienawidził polityki. Szedł w konduktach pogrzebowych za trumnami wielu abstynentów, pocieszając rodzinę naparstkiem koniaku z jednej z czterech piersiówek, które miał zawsze przy sobie. Ponadto Jos van Acker niczym się nie przejmował i żył bardzo długo i wyjątkowo szczęśliwie”.

Potem rzuciłem się do lodówki i wypiłem dziewięć soczków pomidorowych jeden za drugim, trzy litrowe butelki Coca-Coli Classic, resztkę mleczka do kawy i cztery szklanki Bitter Lemon.

Następnego dnia wypiłem, zanim usiadłem za biurkiem, skrzynkę Johnny’ego Walkera, kieliszek Filliers’ 38˚ i magnum Dom Pérignon. Wtedy napisałem poniższe opowiadanie:

„Jos Sros niech spada na drzewo”.

Tłum. Barbara Kalla

 

Napitki & Literatura. Antologia opowiadań holenderskich i flamandzkich, tłum. Barbara Kalla i Bożena Czarnecka, Korporacja Ha!art 2019.