Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Teledysk o końcu świata (J. Żulczyk „Radio Armageddon”)

Recenzje /

Świat skończył się ćwierć wieku temu, a my wciąż nie wiemy, co z tym fantem zrobić. Z każdym rokiem niepokój narasta. Bo w jakiej właściwie żyjemy epoce? Dlaczego tak nam trudno coś o niej powiedzieć? W telewizji, prasie, a także publikacjach naukowych powracają wciąż próby syntezy, zgrabnego podsumowania dwudziestu pięciu lat wolności. Wśród pisarzy i krytyków literackich co chwilę wybucha nowa dyskusja nad dojmującym brakiem Prawdziwej Polskiej Powieści™: realistycznej i obyczajowej, przekrojowej i wnikliwej, która uporządkuje chaos naszych czasów i wydobędzie z niego sens. A w literaturze, szczególnie najnowszej, tworzonej przez autorów, którzy dorastali wraz z tym nowym światem, mnożą się powieści pokoleniowe. Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? Cóż, jeśli wierzyć Żulczykowi, okazuje się, że niestety donikąd.

Dziwne wrażenie towarzyszyło ponownej lekturze tej książki. Zanurzając się na nowo w Radiu Armageddon, miałem poczucie, jakbym nagle spotkał na ulicy kogoś, kto kiedyś był w moim życiu bardzo ważny – ale teraz, po latach, nie mamy już sobie nic do powiedzenia. A przecież pamiętam, jak przy pierwszej lekturze wsiąkłem w tekst bez reszty: oczarował mnie, oszołomił, wciągnął jak narkotyk. Historia grupy nastolatków, buntowniczych outsiderów, którzy zakładają tytułowy zespół punkowy i niespodziewanie rozkręcają rewolucję, to powieść młodzieżowa w najlepszym tego słowa znaczeniu – szczera do bólu, ostra i gorzka. Perfekcyjnie odtwarzająca ten moment w życiu, ten stan ducha, kiedy z oślepiającą jasnością dostrzegasz, że świat wokół jest brudny i zły, a wszyscy ludzie to idioci, którzy codziennie pompują w ciebie setki kłamstw. Zawarta w Radiu Armageddon krytyka współczesności, jej bezlitosny portret przy pierwszej lekturze uderza prosto między oczy. Wprost nie sposób oprzeć się sile tego tekstu, nie dać się uwieść stylowi, nie przełknąć tych brutalnych, obrazoburczych prawd o świecie, po których wszystko nagle staje się jasne. Bo to przecież słowa wyjęte nam z ust. Żulczyk napisał to, co wszyscy po cichu myśleliśmy dorastając: że żyjemy w jednej wielkiej fikcji, w medialnej papce, że od lat nie dotykamy realności. Nie ma znaczenia, czy słuchasz Madonny, czy Mozarta, nie liczy się wcale, czy ubiera cię Adidas, czy Armani. Kupiłeś to, co ci wciskano, stałeś się częścią systemu. Wszystko jest na sprzedaż, wszyscy się sprzedali, nic już nie jest autentyczne. I nic innego na nas nie czeka.

Nie sposób mówić o tej książce w oderwaniu od języka, którym została napisana: emocjonalnego, rozbuchanego, efekciarskiego, kipiącego od ostrych porównań i wulgarnych metafor. Gdyby ją sfilmować, dostalibyśmy skrzyżowanie ekranowych biografii The Doors czy Sex Pistols z narkotycznym Requiem dla snu. Perswazyjna moc Radia Armageddon wynika w dużej mierze właśnie ze stylu. Bohaterowie mówią i myślą w drugiej osobie, więc czy tego chcesz, czy nie, czytelniku – jesteś tam z nimi, miotasz się pod sceną, rozbijasz komuś butelkę na głowie, łykasz garściami piguły. To także twoja historia, twój bunt, przeżycie pokoleniowe, z którego cię obrabowano, dając w zamian ogłupiającą medialną papkę. Bohaterowie Żulczyka nie mogą znieść wygodnego, bezpiecznego życia, wspominają więc z tęsknotą walkę poprzednich pokoleń z systemem. Z nostalgią myślą o zamachu na World Trade Center, kiedy ostatni raz poczuli upajający smak realnego zagrożenia. A jednocześnie boleśnie doświadczają świadomości, że mają mózgi wyprane przez telewizję – i to właśnie dlatego wokół siebie widzą tylko hollywoodzkie klisze, tanie chwyty z teledysków, niedopracowane levele gry komputerowej. Sygnałów jest coraz więcej, ale sensu brak.

Choć w powieści narratorów jest kilku, trudno oprzeć się wrażeniu, że prawie wszyscy mówią jednym głosem. Nie chodzi tylko o to, że żulczykowy styl zagarnia i pochłania wszelkie językowe różnice między postaciami – istotniejsze wydaje się, że większość bohaterów prezentuje bardzo zbliżony światopogląd. Członkowie Radia Armageddon są właściwie jednym zbiorowym umysłem: tak samo nihilistyczni, tak samo skłonni do autodestrukcji, tak samo wrodzy względem otaczającego ich fałszu. To sprawka Cypriana – charyzmatycznego lidera, który szybko zaczyna być otaczany kultem przez przyjaciół i fanów zespołu. Jego poglądy, wykrzykiwane w tekstach piosenek i wypisywane jako graffiti na ścianach, to okulary, przez które oglądamy cały świat przedstawiony. Niestety, w efekcie powieść osuwa się wyraźnie w groteskę – tłumiący zamieszki policjanci to bezduszne roboty, szkolne ciało pedagogiczne składa się wyłącznie z osób poważnie chorych psychicznie, a miasto, w którym toczy się akcja, okazuje się całkowicie opanowane przez kreskówkowo brutalną, dresiarską mafię. Sprawę ratuje do pewnego stopnia fakt, że w książce toczą się równolegle dwa wątki: drogi punkowego zespołu od powstania aż do rozpadu oraz chronologicznie późniejsze poszukiwania zaginionego Cypriana. Ta druga nitka fabularna częściowo dekonstruuje pierwszą i osłabia jej wymowę: do głosu dochodzą nowi bohaterowie, a nieskazitelny przedtem lider zespołu okazuje się postacią znacznie bardziej niejednoznaczną.

To znamienne, że ta książka – z wyraźnymi ambicjami uzyskania statusu powieści pokoleniowej –- mówi akurat o pokoleniu osiemnastolatków, że przemawia głosem ludzi znajdujących się w najbardziej emocjonalnym momencie życia. Bo przewracam teraz kartki Radia Armageddon i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że buntujący się przeciw konsumpcyjno-medialnemu fałszowi bohaterowie, pozostają aż do końca boleśnie nieświadomi największego kłamstwa, które ich niewoli: przekonania, że dotarli do prawdy o świecie. W światopoglądzie bohaterów nie ma miejsca na wątpliwości, czy dobrze wybrali, nie ma żadnego namysłu; ich bunt jest czysty, ślepy i bez podstaw. Gnat, Szymon, Jezus, Cyprian i Nadzieja to fanatycy nienawidzący świata, który ich otacza, ale niemający żadnego pomysłu na to, w jakim świecie chcieliby żyć. Potrafią wyłącznie podążać za przywódcą, który podburza ludzi do zamieszek, argumentując, że nawet w rzeczywistości rządzonej przez reklamę nikt nie zdoła sprzedać brutalnej przemocy; tylko w zniszczeniu jest jeszcze prawda, tylko ono jeszcze ma moc wyzwalania. Potrzeba dopiero rozpadu zespołu i spektakularnej klęski rewolucji, by do bohaterów dotarło wreszcie to, co od dawna przeczuwali w narkotycznych wizjach: że droga, którą wybrali, może im przynieść tylko jeden koniec.

Sięgnąłem po „wydanie drugie, poprawione”, bo byłem ciekaw, czy autor zdecydował się wprowadzić jakieś zmiany. Lata przecież płyną, perspektywa ewoluuje, Żulczyk z tylnej okładki, pod krawatem, nie jest już tym samym Żulczykiem w bluzie z kapturem, który Radio Armageddon pisał. Ale jedyne różnice, jakie zauważyłem, to dokładniejsza niż przedtem korekta i dość kuriozalne podmienienie wszystkich tekstowych wzmianek o serwisie Myspace na wzmianki o Facebooku. Technologia poszła naprzód, historia pozostała w miejscu. To wciąż gorzka opowieść o próbie buntu w świecie, w którym nie ma się właściwie przeciw czemu buntować. W jakimś sensie miękka okładka z kreskówkową czaszką i tani papier zadrukowany tekstem pełnym literówek bardziej pasowały do tej książki niż twarda oprawa, stalowoszara obwoluta i znaczek informujący o nominacji autora do Paszportu Polityki. Radio Armageddon to książka szczeniacka i w tym tkwi jej największa wartość. Potraktowana jak Poważna Literatura, okazuje się trochę zbyt rozczarowująca. Diagnozy, które autor stawia współczesności, zaczynają razić brakiem głębi, zaś rozwiązania, które proponuje, przestają zdawać się właściwe. A może to tylko ja wyrosłem z nihilizmu?

 

Jakub Żulczyk

Radio Armageddon

Liczba stron: 542

Wydawnictwo Świat Książki, 2015

Przemysław Zańko

(ur. 1989) – chłop z Mazur, obecnie inteligent w Warszawie. Publikuje opowiadania, recenzuje, bloguje. Interesuje się science fiction, nauką, grami, dziwnymi książkami i zdrowiem psychicznym. Skończył z polonistyką. Strona autorska: www.zanko.pl