Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Tańcz mnie po miłości kres – recenzja „Take This Waltz”

Recenzje /

Odkąd zobaczyłam Sarę Polley w filmie Życie ukryte w słowach (reż. Isabelle Coixet, 2005), związałam z nią nadzieje na dobre kino kobiece. Na filmy zrywające ze stereotypami, sięgające po nowe środki wyrazu, zapadające w pamięć, a także na bohaterki odpowiadające mojemu doświadczeniu i je przekraczające. Duet z Coixet sprawdził się także we wcześniejszym filmie Moje życie beze mnie. Ale  moje dobre przeczucia nie potwierdzały się aż do tej chwili – gdy Polley stanęła po drugiej stronie kamery.

Take This Waltz jest udany już jako ekranizacja kobiecej fantazji erotycznej. Grana przez Michelle Williams bohaterka, od pięciu lat zamężna, spotyka mężczyznę, na którym ogniskuje swoje dotąd niezrealizowane pragnienia. Prowadzi z nim grę, której reguły narzuca sama. Najważniejsza z nich: zatrzymujemy się na granicy dotyku. Możemy się podglądać, śledzić, ocierać o siebie poprzez wodę w basenie (jedna ze scen, ze względu na które warto obejrzeć ten film). Opowiedz, co byś ze mną zrobił, gdybym tobie (sobie) na to pozwoliła (kolejna!). Mężczyzna jest zachwycony każdym jej ruchem i każdą propozycją, szybko rozpoznaje jej najgłębsze lęki, rozumie je i podziela. Wyczuwa jej upodobania seksualne i obiecuje pieścić godzinami, przynajmniej przez pierwsze półtora tygodnia. Pośród filmów reżyserowanych przez kobiety nie znam poważnej konkurencji dla tego obrazu. Jane Campion i Sally Potter tworzą bohaterki, z którymi trudno się utożsamić – z innych światów społecznych i epok, a Sofia Coppola zdaje się niespecjalnie interesować seksem. Z kolei  osławione porno dla kobiet nowej generacji ‒ Wszystko o Annie ‒ przekonuje mnie znacznie mniej, jako niedbale budujące napięcie oraz nazbyt „dziewczyńskie”. Ciekawa jest natomiast niedawna propozycja reżysera otwarcie homoseksualnego ‒ Jestem miłością Luki Guadagnina (2009).

W Take This Waltz, jak to bywa w fantazjach, mężczyźni istnieją tylko o tyle, o ile dostrzega ich Margot, grana przez Michelle Williams protagonistka. Nie jest to jednak proste uprzedmiotowienie w zemście za lata męskiego seksizmu w kinie. Kamera śledzi pracę mięśni obiektu pożądania bohaterki, ale nie stroni od zbliżeń na nagie stopy Margot. Kobiece ciało jest też ukazane poza kontekstem seksualnym, w domowej łazience i scenie pod prysznicem na basenie publicznym. Zarówno mąż (Seth Rogen, znany m.in. z Funny People), jak i potencjalny kochanek (Luke Kirby) właściwie milczą na swój temat, a życie, jakie prowadzą, nie daje im żadnej przewagi czy władzy nad Margot. Pierwszego z nich ani razu nie widzimy poza domem, z reguły stoi przy kuchence, mieszając w garnku jakąś potrawę z kurczaka (zajmuje się tym zawodowo); drugi pracuje jako rykszarz (dość osobliwy pomysł), jest samotnikiem, w tajemnicy przed światem maluje niewielkie, intrygujące obrazki. Swoją drogą, Margot zdaje się utrzymywać, redagując stronę internetową lokalnego muzeum. No kids, no cars. Współczesne – podkoloryzowane i idylliczne – Toronto.

Wybór między Lou a Danielem to wybór między miłością małżeńską a romantyczną, między przywiązaniem a pożądaniem, między mężczyzną wypróbowanym a obietnicą przygody z tajemniczym nieznajomym. Temat stary jak świat. A przynajmniej – jak idea miłości romantycznej. W ostatnich latach w podobnym stylu podjęty w filmie Blue Valentine, z tą samą (świetną) Williams i (epickim) Ryanem Goslingiem, przy czym można go traktować jako sequel (powstałego co prawda później) Drive. Ekscytacja tajemniczym nieznajomym przechodzi w znudzenie wieloletnim związkiem. Podobnie zestawiano filmy Titanic i Revolutionary Road, z duetem DiCaprio-Winslet. Wymowa poszczególnych filmów jest w znacznej mierze związana z charakterem relacji damsko-męskiej, jaka zostaje w nich przedstawiona – z reguły wchodzą w grę bardziej prozaiczne czynniki, niż tylko przekonanie o wyższości jednego modelu nad drugim. Zwłaszcza z perspektywy kobiet.

U Polley bohaterka może właściwie wszystko. Może zostać z mężem, z którym tworzy dobrze zgrany zespół i którego zalety przeważają nad wadami; może pozostać na poziomie fantazji, planując spotkanie z kochankiem u kresu życia, kiedy mogliby pozwolić sobie na pocałunek; jeśli opuści męża, nie ucierpi na tym jej status, tryb życia czy dzieci. Wyraźnie brakuje jej jednak kryterium wyboru, a że panicznie boi się niepewności, pozwala instynktowi zdecydować za nią. I problem okazuje się leżeć właśnie tutaj. Coś nie tak jest przede wszystkim z nią, a niekoniecznie z małżeństwem. W wywiadzie udzielonym radiu CBC Polley dopowiada, że zakochanie w kimś nowym jest zarazem zakochaniem się na nowo w sobie samym. Dlatego tak pociąga osoby z problemami na tle self esteem. Coś nie tak jest także ze światem. Szwagierka Margot, grana przez Sarę Silverman, tak formułuje tę mądrość na fali alkoholowego ciągu: w życiu jest dziura. Pogódź się z tym, że jej nigdy nie wypełnisz. Miłość w funkcji firanki zasłaniającej tę dziurę najwyraźniej nie działa. Prędzej czy później pęknięcie wychodzi na wierzch, a my się za to obrażamy na najbliższych.

Filmowi kanadyjskiej reżyserki patronuje Leonard Cohen, również jeden z lepszych towarów eksportowych tego kraju. Opowieść Polley spotyka się ze światem wykreowanym przez Cohena, gdy dotyka relacji miłości i czasu. Autor I’m your man śpiewa o zdradach, rozstaniach i powrotach, narastającej z biegiem lat goryczy, różnych stadiach kobiecej urody, wieloletnim oczekiwaniu na cud. W Closing time padają słowa: And I loved you when our love was blessed/ and I love you now there’s nothing left/ but sorrow and a sense of overtime. Zaś walc z piosenki, do której odsyła tytuł filmu – a która jest parafrazą wiersza Frederica Garcii Lorki ‒ „umiera od lat”, lecz „jest wszystkim, co mamy”. Przyjęcie zaproszenia do tańca nie oznacza zatem wyłącznie dobrej zabawy. Na szczęście mamy fantazje, filmy i piosenki.

Take This Waltz, reż. Sarah Polley, Kanada 2011