Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Spacer w poszukiwaniu siebie, czyli o psychogeografii

Artykuły /

Historia Warszawy sięga połowy lat 90., gdy przyjechałem do niej po raz pierwszy jako dziecko. Stolica składała się wtedy głównie z ogrodu zoologicznego, pomnika Nike i jednej fontanny, trwała jednak intensywna rozbudowa. Gdy odwiedziłem ją ponownie na przełomie wieków, miała już lotnisko ze schodami ruchomymi, którymi można było cały dzień jeździć w górę i w dół. Prawdziwy rozkwit miasta nastąpił jednak dopiero w roku 2008, kiedy przyjechałem tu na wakacje przed studiami. Warszawa mogła się już wówczas poszczycić dworcem kolejowym, kilkoma ulicami i blokami oraz cmentarzem przy pętli autobusowej Wilanów, przy którym zawsze wysiadałem, żeby pójść do pracy w pijalni czekolady Wedla. I choć wkrótce później przeniesiono stolicę mojego życia do Krakowa, po latach znów znalazłem się w Warszawie. Niesamowite, jak to miasto rośnie w oczach. Mają już nawet dzielnicę biurową i metro.

Psychogeografia to dziwna bestia. Najkrócej rzecz ujmując, chodzi w niej o zabawę przestrzenią miasta: psychogeograf krąży po ulicach i placach bez celu, schodząc z utartych ścieżek i starając się doświadczyć pozornie znanej przestrzeni w nowy, indywidualny sposób. Jest więc kimś w rodzaju włóczęgi, flâneura, urban explorera – ale również buntownika. Zamiast krążyć po wytyczonych trasach spacerowych i poznawać przestrzeń tak, jak to sobie obmyślili urbaniści oraz architekci, psychogeograf szuka własnej drogi – i często odkrywa zupełnie niespodziewane twarze miasta.

Ale psychogeografia, jak starałem się zademonstrować we wstępie, to zabawa nie tylko przestrzenią, lecz także pamięcią. Wydeptywanie w miejskiej dżungli własnych ścieżek może i stanowi przejaw buntu, jednak współczesnego flâneura nadal ogranicza geometria: w swojej swobodnej wędrówce nie może on przecież przenikać przez zamknięte bramy czy jednym krokiem przenosić się z centrum na obrzeża. Żeby uzyskać prawdziwą wolność, trzeba użyć wyobraźni. Materialne miasto zawsze nad nami panuje, ale w mieście odbitym w naszym wnętrzu to my sprawujemy absolutną władzę. Możemy podróżować w czasie i przestrzeni wedle woli, przemieszczając się nie wzdłuż ulic i chodników, ale od skojarzenia do skojarzenia. Możemy oglądać świat z zupełnie nowej perspektywy. Co z tego, że w oczach wielu Pałac Kultury to paskudna pamiątka po Stalinie, obcy element w tkance miasta, którego najchętniej by się pozbyli? W mojej Warszawie to witający w drzwiach miasta gospodarz, to oś globusa stolicy, to latarnia morska, której mogę wypatrywać, ilekroć zagubię się podczas wędrówki.

(Oczywiście, że drzwiami miasta nie są wcale obrzeża, tylko Dworzec Centralny. To przecież tutaj wyłaniam się zawsze z podziemi, przywieziony pociągiem wprost z innego świata – i to właśnie Pałac widzę jako pierwszy).

W pewnym sensie psychogeografia to tylko wielce uczona nazwa dla włóczenia się po mieście i fantazjowania o nim. Ale mądre słowa mają to do siebie, że z reguły wymyślane są w jakimś celu. (Często jest nim oczywiście szpanowanie intelektem, ale na szczęście nie zawsze). W tym przypadku odwołanie zarówno do psychologii, jak i geografii ma sugerować, że chodzi o jakąś działalność badawczo-poznawczą. Co badamy i poznajemy? Przede wszystkim siebie. Budując ze wspomnień i emocji własny obraz miasta, odzyskujemy własną perspektywę, stłamszoną na co dzień przez bezlitosny reżim znaków drogowych i sygnalizacji świetlnej. Psychogeografia wyzwala nie tylko z ograniczeń przestrzeni, ale też ideologii. Ktoś nasze miasta zaprojektował, ktoś nadał im znaczenie i tak zaaranżował asfalt, stal i beton, żeby nieustannie nas edukowały. Ten posąg góruje nad placem: Osoba, którą przedstawia, powinna być zapamiętana. Te kościoły spotyka się na każdym kroku: Religia jest dla nas istotna. Te lśniące biurowce wznosimy w samym centrum miasta, w miejscu dawnych kamienic: Biznes jest ważniejszy niż domy dla ludzi. Ale w mojej Warszawie nie ma ani posągów, ani kościołów, ani wieżowców. Są kawiarnie, w których jadłem ciasto z przyjaciółmi, i parki, w których trzymałem moją dziewczynę za rękę.

Psychogeografia jest cenna także dlatego, że zamiast powielać ogólnie przyjęte (i zawsze jakoś sztuczne) narracje na temat danego miejsca, dopuszcza do głosu prawdziwe, ludzkie doświadczenie przebywania w tej przestrzeni. Gdy myślę o Warszawie, to nawet po trzech spędzonych w niej latach mam przed oczami miasto archipelag: wyspę Wola, wyspę Ochota, wyspę Centrum, odseparowane od siebie szarym morzem obszarów, w których się nie bywa. Ilekroć dzieliłem się tą obserwacją ze znajomymi, którzy też stąd nie pochodzą, wielu się ze mną zgadzało – Warszawa w oczach przyjezdnego jest zbiorem luźno połączonych punktów. I to jest jakaś prawda o niej, jej unikalna cecha osobnicza, bo nie każde obce miasto tak się jawi. Kraków, na przykład, nawet dla kogoś przybywającego doń po raz pierwszy ma jedno wyraźne centrum grawitacji: Stare Miasto, wokół którego jak planety krążą obszary coraz rzadziej odwiedzane (i tylko jowiszopodobna Nowa Huta zaburza harmonię sfer, przyciągając pobliskie tereny ku sobie). Tymczasem miasto, które w oficjalnej narracji jest stolicą, symbolicznym centrum kraju i całą Polską w miniaturze, takiego centrum grawitacji nie ma i doświadczane na co dzień rozpada się na części.

(Może to dlatego Warszawa tak łatwo daje się w fantastyce ugniatać i formować? W serialu 1983 stacja metra Świętokrzyska udaje stację Pola [sic!] Mokotowskie, biurowiec Samsunga przekształca się w apartamentowiec dla bogaczy, a rolę okazałego kościoła odgrywa… wrocławska Hala Stulecia. Podobnie w powieści Różaniec Rafała Kosika dobrze znane punkty miasta odkrywamy z zaskoczeniem w zupełnie niewłaściwych miejscach. Z kolei w Jak zawsze Zygmunta Miłoszewskiego przeniesieni w alternatywną przeszłość bohaterowie błądzą po kompletnie przebudowanej stolicy – ale ważne osoby i miejsca ze wspomnień odnajdują zawsze tam, gdzie być powinny. Przestrzeń może kłamać, emocje nigdy).

Badanie i poznawanie siebie, jakie umożliwia psychogeografia, nie ogranicza się jednak wyłącznie do wytyczania przez miasto własnych ścieżek i nadawania mu własnych znaczeń. Spacerując, można też odkryć sterujące naszym życiem sekretne siły. Jest taki punkt Warszawy, na osiedlu Stegny, który (jak się okazało z perspektywy lat) wciąż mnie ku sobie przyciąga. To tu mieszkałem i pracowałem w ostatnie wakacje przed studiami – nie wiedząc, że mijam się z moją przyszłą dziewczyną, która często jeździła tędy autobusem. To tu zamieszkała parę lat później moja bliska przyjaciółka – a w 2015 roku ja sam, nic o niej nie wiedząc, wynająłem tutaj pokój. Rok później przypadkiem odkryłem, że w tym samym bloku mieszka mój kolega z pracy. A jakby tego było mało, imię Stegna nosiła kotka, którą przed laty mieli moi rodzice. Nie wierzę w magię, ale gdybym wierzył, po prostu musiałbym uznać, że na emeryturze też tu wyląduję. Grawitacja Stegien zdaje się nieubłagana.

(W Krakowie takim miejscem są Dębniki. Wciąż wokół nich krążę).

Wbrew pozorom w psychogeografii nie chodzi jednak tylko o to, żeby użyć realnej przestrzeni miasta jako pretekstu do zanurzenia się we własnym wnętrzu. Tę dziwną praktykę można też wykorzystać w celu zupełnie przeciwnym: żeby wyrwać się z zamyślenia i naprawdę dostrzec świat zewnętrzny. Błądzenie po ulicach, zmuszające do namysłu nad obieraną trasą, działa niczym chwyt literacki w teorii Wiktora Szkłowskiego: wyrywa z rutyny, zmusza do uważności, każe naprawdę czytać miasto zamiast prześlizgiwać się po nim wzrokiem. Tak nauczyłem się widzieć osiedle Zawady – dopóki przemykałem przez te przedmieścia stolicy autobusem, były tylko mozaiką budynków i drzew, ale gdy spóźnienie zmusiło mnie do przebycia tej samej trasy pieszo, odkryłem nagle fascynującą przestrzeń z rozdwojeniem jaźni, pełną pól uprawnych i przydrożnych krzyży upchniętych między nowoczesnymi apartamentowcami dla bogaczy. Pałac Kultury też nabrał dla mnie realności. Znany każdemu dziecku symbol Warszawy, znienawidzony przez rzesze symbol sowieckiego zniewolenia – teraz jest dla mnie siedzibą Muzeum Techniki, Muzeum Domków dla Lalek i ruchomej Galerii Figur Stalowych.

Twarze miasta, które pozwala odkryć psychogeografia, nie zawsze są, rzecz jasna, piękne. Moja dziewczyna, znająca stolicę od dziecka, oprowadzając po niej kiedyś koleżankę z zagranicy, z zaskoczeniem odkryła, że Warszawa jest cmentarzem. Nie sposób przejść kilku kroków po centrum, żeby nie natknąć się na oznaczone tablicami miejsca ulicznych rozstrzelań i powstańczych bitew; na zamieszkałych kamienicach, odpowiednio wyeksponowane, widnieją ślady kul i napisy „SPRAWDZONO MIN NIE MA”. Nawet po nieistniejących przedwojennych ulicach wokół Pałacu pozostały wmurowane w chodnik dyskretne nagrobki. „Tu była ulica Chmielna”. „Tu była ulica Pańska”.

Ale psychogeografia nie boi się śmierci, bo poza wszystkim innym jest również strategią oporu wobec przemijania. Wydaje nam się czasem, że kamienie są trwalsze od nas, ale to złudzenie; nikt nie wie o tym lepiej niż Warszawa, odbudowana po wojnie ze zwożonych tu z całej Polski obcych cegieł, bo z niej samej nie przetrwało nawet tyle. A jednak to, co zniszczone, wciąż żyje w pamięci. Unicestwiony Pałac Saski wciąż tak mocno tkwi na placu Piłsudskiego, że nie zabudowano tej przestrzeni niczym innym, a pogłoski o planowanej odbudowie powracają nieustannie niczym duchy. Psychogeografia, wychodząca od jednostki i jej świata przeżyć, ocala od zapomnienia te stracone miejsca, które dla masowej, zbiorowej pamięci są zbyt małe i zbyt błahe. Chroniące przed upałem drzewa przy przystanku Vogla, wycięte, żeby zrobić miejsce dla zamkniętego parkingu. Wejście do stacji metra Wilanowska przesunięte w gorsze miejsce, żeby zmieścił się nad nim kolejny biurowiec. Pijalnia czekolady Wedla przy pętli Wilanów, zastąpiona nie wiedzieć kiedy jakąś restauracją. Przestrzenie już nieistniejące, a przecież ważniejsze niż to, co istnieje. Miasto może zmienić się nie do poznania, ale w jego wspomnieniu nie zgubię się nigdy.

O znaczeniu miejsca bez historii. Psychogeografia wiejskiego przysiółka

Przemysław Zańko

(ur. 1989) – chłop z Mazur, obecnie inteligent w Warszawie. Publikuje opowiadania, recenzuje, bloguje. Interesuje się science fiction, nauką, grami, dziwnymi książkami i zdrowiem psychicznym. Skończył z polonistyką. Strona autorska: www.zanko.pl