Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Sex Story („Gwiazdeczki”)

Recenzje /

Na tegorocznym Berlinale tytuł ten zdobył Kryształowego Niedźwiedzia, czyli wyróżnienie specjalne dla filmu pełnometrażowego, zaś na Sundance Film Festival Maïmouna Doucouré otrzymała Nagrodę Reżyserską dla „Najlepszej zagranicznej reżyserki dramatu”. A jednak o Gwiazdeczkach zrobiło się głośno z zupełnie innego powodu. Ogromne kontrowersje wywołał sam plakat produkcji, której międzynarodową premierę w serwisie Netflix zaplanowano na dziewiątego września. Przedstawiał on bowiem cztery dziewczynki w skąpych scenicznych strojach i wyuzdanych pozach.  

Na portalu change.org błyskawicznie pojawił się szereg petycji: o usunięcie filmu (dwieście, czterysta tysięcy podpisów), nałożenie na platformę specjalnych kar, albo anulowanie subskrypcji (ponad sześćset tysięcy podpisów). Po tym, jak Tureckie Ministerstwo Rodziny uznało produkcję za szkodliwą dla psychospołecznego rozwoju dzieci, tamtejsza Najwyższa Rada Radia i Telewizji usunęła tytuł z oferty serwisu. Z kolei zdaniem amerykańskiej Parents Television Council (Telewizyjnej Rady Rodziców): choć istnieje ryzyko, iż małym dziewczynkom spodoba się ten film, znacznie bardziej ryzykowny jest sposób, w jaki normalizuje on ich seksualizację. Dyrektorka programowa PTC, Melissa Henson, zarzuciła natomiast streamingowemu gigantowi, że znieczula miliony widzów w ich domach, każąc im traktować to jako rozrywkę

Władze Netflixa, próbując zażegnać wizerunkowy kryzys, albo przynajmniej załagodzić mocno napiętą atmosferę (reżyserce i scenarzystce zarazem grożono śmiercią), najpierw przeprosiły za niefortunną strategię promocyjną, następnie zaś wydały specjalne oświadczenie, wedle którego „Gwiazdeczki” to społeczny komentarz przeciwko seksualizacji małych dzieci. To [także] nagradzany film i mocna historia o presji, z jaką dorastające dziewczynki spotykają się w mediach społecznościowych i w społeczeństwie w ogóle. Zachęcamy każdego, komu zależy na tych sprawach, aby obejrzał film

Zależy mi. Więc obejrzałam.

Kontrowersyjny plakat promujący film „Gwiazdeczki”, fot. Netflix, mat. prasowe

Oto fabularny punkt wyjścia: jedenastoletnia Amy (Fathia Youssouf), pochodząca z Senegalu, przeprowadza się do Paryża wraz z dwójką młodszych braci i matką. Wychowywana w muzułmańskiej rodzinie, na co dzień ma do czynienia z patriarchalnym wzorcem kobiecości, reprezentowanym przez stojącą na czele lokalnej wspólnoty, surową „ciotkę” oraz wspomnianą już matkę, której nawet głęboka wiara nie ułatwia pogodzenia się z drugim ślubem męża. Kuszącą, acz na pierwszy rzut oka nierealną alternatywą dla takiego stylu życia wydaje się dołączenie do grona tytułowych Gwiazdeczek – czteroosobowej grupy, w skład której wchodzą: Angelica (Médina El Aidi-Azouni), Yasmine (Myriam Hamma), Jess (Ilanah Cami-Goursolas) i Coumba (Esther Gohourou). Noszą krótkie koszulki i obcisłe spódniczki/sukienki, chodzą w butach na obcasie, farbują włosy, malują usta. A oprócz tego – czy raczej: nade wszystko – tańczą. Powiedzieć, że nie wyglądają przy tym na swój wiek, to nic nie powiedzieć. Główna bohaterka wiele wysiłku wkłada w to, aby zatrzeć różnice pomiędzy sobą a wyzwolonymi rówieśniczkami i wraz z nimi wziąć udział w konkursie talentów. Próbuje więc, na przykład, rozprostować włosy żelazkiem, nosi kuse koszulki po młodszym bracie, by odsłonić ciało, kradnie krewnemu smartfona i odtwarza na nim filmiki z choreografiami do opanowania. 

Powrót pani po pięćdziesiątce (Barbie)

Nie bez znaczenia dla rozwoju fabuły jest fakt, że w otoczeniu Amy ewidentnie brakuje kobiet, które mogłyby stać się dla niej wzorem do naśladowania. Matka i ciotka symbolizują odrzucany, tradycyjny porządek; sporadycznie pojawiające się nauczycielki jedynie strofują uczennice i uczniów; mama jednej z Gwiazdeczek donosi im do pokoju przekąski i właściwie nie ma pojęcia, jak spędzają wolny czas; siedząca na widowni, zgorszona widzka zasłania córce oczy, by ta nie oglądała twerkujących na konkursowej scenie nieletnich. Oprócz tego są jeszcze półnagie, hiperseksowne tancerki z internetowych nagrań – to ich ruchy protagonistka stara się jak najwierniej odtworzyć. Właśnie pod wpływem tych treści Amy zaczyna ukradkiem przyglądać się kobietom z bardzo specyficznej perspektywy: jej uwagę zwracają przede wszystkim ich pośladki, biodra czy nogi. Stopniowo dochodzi do momentu, w którym – raczej nieświadoma ewentualnych konsekwencji – jest skłonna wykorzystać własne ciało jako walutę.    

Podobno mamy tu do czynienia z próbami odnalezienia się pomiędzy dwoma modelami kobiecości. Sęk w tym, że każdy z tych modeli zostaje na ekranie doprowadzony do skrajności, przedstawiony w czerni i bieli, bez żadnych odcieni szarości. Z jednej strony patriarchalna opresja, z drugiej tyleż złudna, co zgubna obietnica (cielesnego) wyzwolenia. Poszukując takiej właśnie wolności, pozostawiona bez nadzoru dorosłych Amy wpada w pułapkę samouprzedmiotowienia. Zamiast „zasłużyć” na akceptację albo chociaż znaleźć zrozumienie, spotyka się z ostracyzmem. Widmo doświadczenia przemocy seksualnej staje się coraz bardziej realne, ale na pochylenie się nad tym problemem najwyraźniej zabrakło reżyserce czasu – wolała postawić na uwodzicielskie ruchy bioder, wkładanie sobie palców do ust i klepanie w pupę. Słowem: sex story z dziećmi w roli głównej. 

W ramach przygotowań do filmu Doucouré rozmawiała ponoć z wieloma pre-teens (dziećmi przed okresem dojrzewania, tj. między dziewiątym a dwunastym rokiem życia), chcąc zrozumieć sposób, w jaki współczesne dziewczynki postrzegają swoją kobiecość. Widzą, że im bardziej kobieta jest w mediach społecznościowych zseksualizowana, tym większy odnosi sukces. I owszem, to niebezpieczne – przyznaje w materiale Why I Made Cuties. Śmiem wątpić, czy aby na pewno miała pomysł, co z tym fantem zrobić. Z samego posiadania tego rodzaju wiedzy kino społeczne nie powstanie; przydałoby się jeszcze mieć pomysł na to, jak nią odpowiedzialnie zarządzać. Po ekranowych jedenastolatkach, mających nieograniczony dostęp do internetu i jednocześnie pozbawionych rzetelnej edukacji seksualnej, trudno spodziewać się autorefleksji czy wykształconego aparatu krytycznego. Symbolem kobiecości może być dla nich Kim Kardashian, podrywanie starszych kolegów i zawyżanie swojego wieku mogą uznawać za nie lada gratkę, a rozmowy dotyczące szeroko pojętej seksualności (każdorazowo naznaczone niedojrzałością i elementarnymi brakami wiedzy) prowadzić przy użyciu mocno zwulgaryzowanego języka. Bo to nie od bohaterek Gwiazdeczek powinniśmy czegoś wymagać. 

Drapieżność zakwitających dziewcząt („Pupilla”)

Dyskusja wokół kampanii marki Miu Miu z 2015 roku pokazała, że gdy w grę wchodzi cielesność dzieci, nie tylko one, ale i my, dorośli, ciągle poszukujemy właściwego, odpowiadającego ich potrzebom języka. Także wizualnego. Tym trudniej mi sobie wyobrazić, by – zabierając głos w sprawie, a zatem deklarując, iż ma w niej coś konkretnego do powiedzenia – reżyserka nie przewidziała, z jakiego kalibru zarzutami (wśród nich m.in. promowanie pedofilii) jej dzieło będzie musiało się zmierzyć. Za „niefortunny” plakat można obwiniać marketingowców; za sceny z symulującymi stosunek dziewczynkami czy fotografowaniem narządów płciowych i wrzucaniem ich do mediów społecznościowych – już nie. Doucouré powinna być w stanie zaproponować dorosłym widz(k)om coś więcej niż tylko odbiorcze oburzenie i zniesmaczenie, a młodszym – niż wicie się po podłodze jako alternatywę dla sztywnych zasad i ograniczeń. W przeciwieństwie do Amy, miała skąd czerpać wzorce: tematy dziewczyńskiego dojrzewania, odkrywania własnej seksualności czy toksycznych relacji pomiędzy przyjaciółkami jej koleżanki po fachu podejmowały już nie raz (patrz: Lady Bird Grety Gerwig, Pamiętnik nastolatki Marielle Heller czy Oddychaj Mélanie Laurent). Próby te charakteryzowała dużo większa dojrzałość – nie tyle postaci, co twórczyń. Tymczasem tutaj, mając do czynienia z materią jeszcze delikatniejszą, ciągle ślizgamy się po powierzchni: kulturowego stereotypu, fabularnej oczywistości, umownych rozwiązań. 

„Gwiazdeczki”, fot. mat. prasowe

Gdyby na moment zapomnieć (albo chociaż spróbować) o kontrowersjach, nie bardzo wiadomo, czym jest ten film: historią z serii „ku przestrodze”? Quasi-autobiograficzną opowieścią z naiwnym morałem? Chyba po prostu nieudanym, wręcz niebezpiecznym (bo nieprzemyślanym i nie dość uważnym) eksperymentowaniem na granicy dziewczęcości i kobiecości. Trudno uniknąć wrażenia, że całej machiny odpierania zarzutów względem filmu nie trzeba byłoby uruchamiać, gdyby potrafił on obronić się sam. Niestety, rzekomo stojącą za Gwiazdeczkami filozofię raz po raz musi nam wykładać Doucouré albo ktoś z Netflixa – podczas seansu nie sposób się jej doszukać. Wziąwszy pod uwagę realia współczesnego świata, jego wyzwania i zagrożenia, rozwiązanie zaproponowane w finale okazuje się zaskakująco krótkowzroczne. To właśnie ono najlepiej dowodzi, że – wbrew deklaracjom – reżyserka pozostaje absolutnie bezradna wobec tematu, który podjęła. 

 

Projekt „Kultura w akcji” jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

Aleksandra Kumala

(ur. 1995) – kulturoznawczyni, doktorantka UJ, współredaktorka tomu „In(ter)wencje. Analizy kulturoznawcze”. Niegdyś zagorzała fanka Ich Troje i „Zbuntowanego anioła”, obecnie skłania się raczej ku Glenowi Hansardowi i kinu indie (choć sentyment pozostał). Teksty o filmach i literaturze publikuje też na łamach „Dwutygodnika”, „Fabulariów” czy „Przekroju”. Pochodzi z Chrzanowa, mieszka w Krakowie, uwielbia Wrocław. Chipsom nigdy nie odmawia.