Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Roztrwoniony gniew („Mr. Robot”)

Recenzje /

Mr. Robot mógł być najważniejszym serialem 2015 roku. Od czasów Black Mirror nie było telewizyjnej produkcji, która byłaby w stanie podjąć temat relacji człowieka z technologią w wizjonerski i przenikliwy sposób, nie popadając przy tym w sztampę lub histerię. Emisja pilotażowego odcinka nowej produkcji Universal Cable Productions była spektakularnym sukcesem. Mr. Robot zadebiutował na listach serwisów filmowych z doskonałymi ocenami, fora internetowe zalała fala zachwytów, a stacja USA Network zamówiła drugi sezon serialu dzień po jego telewizyjnej premierze. Ten, kto dotrwał do finału pierwszego sezonu, wie już, że pilot pozostał najlepszym odcinkiem serii, a ogromny potencjał Mr. Robot, choć zyskał on rzeszę wiernych fanów, został prawdopodobnie zaprzepaszczony.

Fabuła Mr. Robot rozwija się wokół postaci Elliota Aldersona – niezwykle utalentowanego, aspołecznego hakera, który na co dzień pracuje jako specjalista do spraw bezpieczeństwa IT, a w wolnym czasie hakuje napotkanych ludzi i prowadzi cyfrową wojnę z Evil Corp – gigantyczną korporacją, ucieleśniającą wszystkie grzechy jednego procenta spośród jednego procenta elit, który bawi się w Boga bez niczyjej zgody. Elliot to antybohater stworzony na podobieństwo protagonistów najlepszych seriali ostatnich lat – jest pełen ludzkich wad (tym razem: zdiagnozowana nerwica społeczna i uzależnienie od morfiny), kieruje się podejrzanymi etycznie motywacjami, ale jego wybitny talent, niezłomność i samozwańczy kompas moralny szybko zyskują sympatię widza.

Warto podkreślić, że głównym polem porozumienia między psychotycznym bohaterem a jego fanami z krwi i kości zdaje się gniew i rozczarowanie funkcjonowaniem społeczeństwa. Słowa uznania należą się twórcy serialu, Samowi Esmailowi, który wykazał się zmysłem obserwacji i z ruchów spod znaku Occupy Wall Street, arabskiej wiosny i licznych emanacji Anonymous sprawnie wyekstrahował typową dla współczesnego świata mieszankę frustracji i pragnienia zmiany. To te emocje, zapewne odpowiedzialne w dużym stopniu za komercyjny sukces Mr. Robot, sprawiają, że przytakujemy w rytm wewnętrznego monologu Elliota, gdy ten motywuje swoją nienawiść do społeczeństwa kolektywną wiarą w wielkość Steve’a Jobsa, mimo świadomości, że zarobił on miliardy dolarów na pracy dzieci.

Elliot nienawidzi portali społecznościowych, które dają złudne poczucie intymności, nienawidzi spamu miałkich opinii na każdy temat w facebookowych statusach, nienawidzi wytworów popkultury, których używamy do autokreacji ze strachu przed tym, kim jesteśmy naprawdę, nienawidzi wreszcie konsumpcji, która w kapitalistycznym świecie stała się skuteczniejszą formą wyboru niż demokracja. Mimo to głównym wrogiem socjopatycznego hakera staje się wielka korporacja, która czerpie zyski z powyższych słabości społeczeństwa. Powolny upadek korporacji, równoznaczny z anulowaniem wszelkich finansowych długów obywateli, jest dla Elliota – Holdena Caulfielda XXI wieku – równoznaczne z naprawą świata.

Bunt Elliota Aldersona ma zatem młodzieńczy, naiwny charakter, a konstrukcja świata z wszechmocną korporacją na szczycie i oddolnym ruchem stereotypowych, przerysowanych postaci drugoplanowych dość skutecznie spycha interesujące wątki socjologiczne na dalszy plan, zostawiając widza ze sporą ilością fabularnych rozczarowań.

Elliota otaczają postaci o grubo ciosanych, źle napisanych charakterach, przywodzących na myśl Disneyowskie kino familijne. Mamy więc obrzydliwie dobrego szefa, który po zawodowej porażce znajduje ukojenie w ramionach oddanego partnera; z drugiej strony arcywróg Elliota rozwija swój zwyrodniały charakter, bijąc bezdomnych i praktykując sado-maso z ciężarną żoną o usposobieniu Lady Makbet. Jest także małomówna islamska hakerka w hidżabie, obalająca system, aby zapewnić godne życie swoim rodzicom, oraz kontrastująca z nią rozwydrzona amerykańska dwudziestolatka. Dodajmy do tego chińską grupę hakerską w demonicznych maskach i już serial trafia w bardzo konkretny target: młody mężczyzna, geek, gracz, użytkownik reddita.

Wiele do życzenia pozostawia także sam scenariusz. Esmail, powołujący się na inspiracje Fight Clubem, Taksówkarzem czy American Psycho, nie udźwignął własnego pomysłu, opartego na narracji prowadzonej przez niestabilnego psychicznie bohatera, tracącego wiarygodność z każdym kolejnym odcinkiem. Solipsystyczny wszechświat Elliota, komentowany głosem z offu, nie jest w stanie skutecznie zwodzić widza i wypełnić kilku godzin fabularnym mięsem. Twórcy scenariusza szybko zaczynają histerycznie mnożyć wątki, zarazem ujawniając tendencję do tworzenia rozwiązań spinających na siłę chaotyczną akcję.
Słabości fabularne odbijają się w oczywisty sposób na grze aktorskiej – poza Ramim Malekiem, który wstrzemięźliwą, apatyczną grą wykreował intrygującego bohatera, obserwujemy głównie stereotypowo komiksowe postaci bez polotu.

Jeżeli miałbym tłumaczyć wysokie oceny Mr. Robota wśród amatorów telewizji jakościowej, linię obrony oparłbym na walorach estetycznych serialu. Dbałość o formę, wizualna świeżość, nieoczywiste, subtelne kadry oraz minimalistyczny, elektroniczny soundtrack – to zdecydowanie mocne punkty produkcji, poziomem absolutnie nieadekwatne do naiwnej fabuły, ale współgrające z jej założeniami. Esmail znalazł wizualny język dla niekoherentnego świata, w którym realność ustępuje subiektywnym wrażeniom Elliota, a każda scena może dziać się jedynie w jego głowie.

To stałe podburzanie ontologicznej jednoznaczności serialowego świata stawia w niezwykle ciekawej roli kategorię realności. Mr. Robot pełen jest odwołań do rzeczywistości – znajdziemy w nim maski łudząco podobne do masek Anonymous, emblematy i logotypy przywodzące na myśl nasz korporacyjny świat, archiwalne materiały filmowe, przede wszystkim jednak – wierne odwzorowanie technologii cyfrowych. Tu reżyser, przyznający się w wywiadach do fascynacji kulturą hakerską, przeprowadził rewolucję – zastąpił efektowne wizualizacje świata cyfrowego oraz przypadkowe ciągi znaków, w jakie obfituje świat popkultury, hiperrealistyczną estetyką kodu źródłowego. Każda linijka kodu widoczna w serialu, każdy interfejs i każde urządzenie istnieją „naprawdę” i „naprawdę” spełniają swoją funkcję. Technologiczna wierność pozwoliła twórcom pokazać w stosunkowo realistyczny sposób cały katalog ataków hakerskich, w większości opartych na inżynierii społecznej. Masochistyczną przyjemność oglądania Elliota hakującego profile społecznościowe swoich ofiar publiczność o geekowskim usposobieniu może zatem umilić sobie wyszukiwaniem metasmaczków towarzyszących produkcji (polecam na początek przejrzeć nazwy odcinków lub odwiedzić imitującą wiersz poleceń stronę internetową serialu).

W ostatecznym rozrachunku Mr. Robot, mimo intrygującego punktu wyjścia i dbałości o technologiczne szczegóły, pozostaje niezbyt udanym serialem dla pasjonatów, a drugi sezon – o ile nasze umysły nie zostaną w międzyczasie zhakowane – raczej tego nie zmieni.

Lech Dulian

(ur. 1987) – z wykształcenia bohemista, z zawodu web developer. Autor kodu źródłowego wielu aplikacji internetowych i kilku mało istotnych artykułów. Lubi oglądać walki MMA.