Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Raj dla fanów, piekło dziennikarzy (S. Reynolds „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978–1984”)

Recenzje /

Ukazała się świetna monografia Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978–1984 Simona Reynoldsa. Z tej okazji zaproponuję państwu udział w grze, w którą bawię się czasem ze znajomymi. Polega na przewidywaniu czasu, w którym rodzimi dziennikarze muzyczni odkryją zasłużonego wykonawcę i zaczną udawać, że zjedli na nim bębenki w uszach. Zwykle dzieje się to w okolicach OFF Festivalu, na którym rokrocznie weterani nowej fali i postpunka grają koncerty, często po raz pierwszy w Polsce.

Tak było np. po mysłowickim występie Wire. Potem w mainstreamowej prasie i na portalach ukazywały się recenzje ich najnowszych nagrań. Utrzymane były w tonie oddawania sprawiedliwości dziejowej wielkim reformatorom rocka. Autorzy tych tekstów udawali, że doskonale znają temat, że wcale na co dzień nie zasłuchują się w Budgie (prasa) lub młodzieżowych epigonach punk rocka i postpunka (portale). Teraz będą mieli twardszy orzech do zgryzienia, bo za sprawą książki Reynoldsa okazuje się, że ignorancja rodzimej prasy obejmuje mniej więcej 500 stron na temat nowej fali i postpunku oraz niepoliczalną ilość kart na temat punk rocka, garażowych zespołów z lat 60., funku, rhythm and bluesa czy awangardy. Dziennikarze, do lekcji!

Zacząłem od złośliwości, a tymczasem to raczej okazja do świętowania. Każdy, kto słuchał muzyki w przedinternetowych czasach i szukał informacji na temat nowej fali, proto-punka i wszystkich jego okolic zdany był na „Teraz Rocka” (a tam ciągle Budgie, Queen, Santana) albo ziny, w których z kolei rządziły zespoły wywodzące się ze sceny hc punk. Teraz to, co było zbyt miękkie dla ortodoksów niezalu i zbyt dziwne dla zwolenników tłustych gitarowych solówek, zawarto w pierwszej tak obszernej publikacji tego typu wydanej po polsku. Książka Reynoldsa to modelowy przykład rzetelnego dziennikarstwa muzycznego. Obok dat, faktów i numerów katalogowych znaleźć można szereg anegdot, wypowiedzi, wspomnień. Zamiast nudnych terminów muzykologicznych autor oferuje plastyczną metaforykę, w której pełno trzaskającego szkła, maszynowych hałasów i innych (nie)przyjemności, które sprawiają, że chce się nadstawić ucha. Z taką samą przyjemnością chłonie się artystyczne i społeczne tło historii postpunkowych grup. Dzieje Marka Smitha, proletariackiego poety, lidera The Fall konweniują z opowieścią o przeżywającym czas upadku postindustrialnym Manchesterze, rozdziały o amerykańskich obrazoburcach z Devo i Pere Ubu naturalnie łączą się z obrazami Arkon i Cleveland w Ohio. Opisy biedniejących miast, likwidowanych fabryk, szalejącej neonazistowskiej przemocy i „kursu na prawo” obieranego przez establishment po obu stronach oceanu paradoksalnie nie budzą grozy, ale nadzieję na rychły renesans fascynującej muzyki w Polsce, która właśnie doświadcza wszystkich portretowanych przez Reynoldsa patologii.

Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz to także pieśn pochwalna dla odrębności, zerwanie z jednym z najtrwalszych mitów dziennikarstwa muzycznego głoszącym, że frapującą muzykę tworzą rockowi herosi, w z góry przewidzianych okolicznościach. We wstępie dochodzi do symbolicznego zerwania z tą tradycją:

Historycy muzyki pieją o „byciu we właściwym miejscu i czasie” tam, gdzie zaczynają się rewolucje i nowe nurty. Dla tych, którzy żyją na prowincji albo przedmieściach, jest to trudne. Ta książka jest o nich i dla nich, dla wszystkich tych, których nie było we właściwym miejscu i czasie – w przypadku punku mówimy o Londynie i Nowym Jorku około roku 1976 – i dla tych, którzy nie uwierzyli, że kiedy dali się uwieść, punk był już martwy.

Warto również zwrócić uwagę na wypowiedzi muzyków z grup, które stworzyły współczesny kanon ambitnego rocka. Co drugi z nich wyznaje, że zakładając zespół nie posiadał niemal żadnych umiejętności. Nie trzeba wspominać o kłopotach ze sprzętem. Pełno w tej monografii opisów topornych gitar, budowanych własnym sumptem syntezatorów i gospodarczych patentów na osiągnięcie pożądanego brzmienia. Okazuje się, że ograniczenia przysłużyły się oryginalności, że operowanie wadliwym sprzętem i pozwolenie na pomyłki skutkowało nową jakością, odwrotnie niż w wypadku pretensjonalnego i żałosnego już u zarania rocka progresywnego, którego twórcy stanowią zbiorowy szwarccharakter tego opracowania. Kolejnym pożytkiem z lektury Reynoldsa jest dobór bohaterów. Oprócz alternatywnych tuzów takich jak Gang of Four, Magazine, Joy Division, Cabaret Voltaire czy Talking Heads, można przeczytać o zespołach i zjawiskach, które pomimo artystycznego sukcesu nie doczekały się należnego miejsca w świadomości fanów muzyki. Sporo uwagi poświęcono takim wykonawcom jak Delta 5, Pig Bag, Swell Maps i Musical Vomit. Biorąc do ręki książkę Reynoldsa zacząłem od skanowania indeksów rzeczowych. Obecność wykonawców, których nie znam lub kojarzę jedynie z nazwy miała być warunkiem koniecznym do podjęcia lektury. I choć większą część młodości zmarnowałem na grzebaniu w dyskografiach zapomnianych zespołów i katalogach nieistniejących wytwórni, muszę z pokorą przyznać się do nieznajomości takich artystów jak Gay Animals, In the Nursery, Swinging Madisons, The Hamsters i à;GRUMH. Atutem jest też brak typowych dla dziennikarzy zajmujących się niezalem klapek na oczach i uprzedzeń. Choć monografia dotyczy przede wszystkim trudnej, hermetycznej muzyki, Reynolds nie obraża się na pop, udowadnia, że radiowe przeboje mogą być dziełami sztuki. Pierwszą część Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz poświęcił wykonawcom najbardziej przystającym do estetyki postpunka, w drugiej znalazły się new pop i new rock. W pojemnej terminologii zmieścili się zarówno wskrzesiciele ska z wytwórni 2 Tone, jak i nowojorscy awangardowcy. Przedstawiciele nowej psychodelii sąsiadują z „one hit wonders”, sezonowymi gwiazdkami MTV.

Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz w polskim wydaniu czyta się świetnie. To zasługa tłumaczenia Jakuba Bożka, który umiejętnie operuje językiem inteligenckim i potocznym, niekiedy wykorzystując polski młodzieżowy slang sprzed 2–3 dekad. Udało mu się sprawić, że tekst wchodzi gładko, nie czuje się dystansu wobec oryginału. Zabawne są losy terminu „hipster”, który w tekście odnosi się zarówno do przedstawicieli dawnej subkultury białych fanów jazzu, jak i bardziej współczesnych poszukiwaczy nowych, pozamainstreamowych wrażeń. Pojawiające się automatycznie skojarzenia z bywalcami lokali na pl. Zbawiciela mogą przynieść im wiele dobrego. Przecież nie samym latte żyje dzisiejszy hipster, teraz jest okazja, by podszlifować gust muzyczny.

Zalety tej książki można by wymieniać bez końca. Warto jednak wspomnieć o kilku wadach, które mogą szkodzić zwłaszcza młodszym czytelnikom, traktującym dzieło Reynoldsa jak elementarz. Najważniejszą z nich jest potraktowanie punk rocka jak nieudanej, chwilowej insurekcji przeciwko przemysłowi muzycznemu. To mocno utrwalony stereotyp, którego brytyjski dziennikarz użył w dobrej sprawie – do wyostrzenia granic opisywanych przez siebie zjawisk, odejścia od rockowego paradygmatu, pokazania radykalnej odmienności swoich bohaterów. Nie sposób zgodzić się z takim postawieniem sprawy. Z pierwszej fali punk rocka (którą autor uparcie przypisuje scenom Wielkiej Brytanii) wyrosło wiele równie płodnych i frapujących zjawisk, co z opisywanych przez niego eksperymentów. Anarchopunk, hardcore, oi!, punk 82 to – wbrew temu, co twierdzi Reynolds – nie twardogłowa ortodoksja, lecz obfity plon nowojorskiej i londyńskiej rewolty. Wszystko, co po 1977 roku znalazło się bliżej formuły rockowej piosenki, dzieli się na setki mniejszych nurtów i choć przedstawiciele kolejnych fal punk rocka coraz chętniej sięgają po gotowe patenty zamiast budować własną tożsamość, nie sposób wrzucić ich do jednej szuflady.

Z drugiego zarzutu autor sam tłumaczy się we wstępie: z oczywistych względów skupił się na Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, wyjątki robiąc tylko dla takich wykonawców jak Kraftwerk i DAF. Dlatego każdemu, dla kogo lektura ksiażki Reynoldsa będzie pierwszym kontaktem z okołopunkową muzyką, zalecam czytanie wraz ze świetnymi rodzimymi monografiami Dekada buntu. Punk w Polsce i krajach sąsiednich w latach 1977–1989 Remigiusza Kasprzyckiego oraz (koniecznie!) Oczami radzieckiej zabawki. Antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu Konstantego Usenki. Trochę światła na sprawę rzuca wstęp Rafała Księżyka. Oprócz tezy o pierwotnej postpunkowości polskiego niezalu, zawiera swoisty minileksykon wartych przypomnienia nazw. Punk i pochodne wydały równie obfite żniwo w chylących się ku upadkowi demoludach. A w wypadku radzieckiej Grażdańskiej Oborony, Laibach ze Słowenii czy polskich Siekiery i Kryzysu oprócz względów artystycznych należy docenić także odwagę i totalny, egzystencjalny wymiar buntu wymierzonego w system. Na szczęście jest gdzie szukać informacji. Szkoda, że na polskie wydania historii punk rocka i postpunka we Francji, Skandynawii, krajach Beneluksu czy Japonii przyjdzie pewnie poczekać wiele lat.*

Ostatni zarzut dotyczy konceptu, wedle którego za najważniejszą postać nurtu/ów postpunka uznano Johna Lydona. To częsty grzech dziennikarzy muzycznych, który zresztą od razu podchwycili polscy recenzenci. Lydon nie stworzył postpunka z Public Image LTD., tak jak Sex Pistols nie byli najważniejszym zespołem poprzedzającego go nurtu. Nie można łączyć popularności, szorstkiej przebojowości i pozycji na rynku muzycznym z wpływem i historycznym znaczeniem. Ale w porównaniu z całokształtem to jedynie nieistotne, choć momentami drażniące drobiazgi.

Ustaliliśmy już, że fani muzycznego niezalu właśnie otrzymali nową „Biblię”, a starsze pokolenie dziennikarzy zajmujących się rockiem – zajęcia wyrównawcze z wiedzy o jego historii. Kto jeszcze powinien przeczytać? Może młodzież molestowana przez media tzw. rockową klasyką. Dzięki Reynoldsowi może zdobyć o wiele bardziej ekscytujący soundtrack do najszczęśliwszych lat życia, niż stęchłe popisy Led Zeppelin, młodszych o dekady, choć równie nużących Pearl Jam lub konfekcyjne, współczesne indie. I jeszcze hipsterzy, zwolennicy „post ironii”, wszelkich vapor wave’ów, dronów etc. przekonają się, że to, czym pragną się wyróżniać już było. Dawno temu, a na dodatek w mainstreamie. Zresztą, nie trzeba być fanem zapomnianych bohaterów awangardy, by cieszyć się lekturą Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Każdy, kogo interesuje współczesna kultura powinien poznać dzieje jednej z najbardziej wpływowych awangard XX wieku.

W ciągu ostatnich lat nastąpił prawdziwy wysyp atrakcyjnych książek o muzyce. Do najlepszych, oprócz wspomnianych już monografii Usenki i Kasprzyckiego, należą wywiady-rzeki przeprowadzone przez Rafała Księżyka z Robertem Brylewskim, Tymonem Tymańskim i Tomaszem Stańką, Chłepcąc ciekły hel. Historia yassu Sebastiana Reraka, Obok, Ile procent Babilonu? Mirosława Makowskiego, polska edycja Władców chaosu Michaela Moynihana i Didrika Søderlinda czy antologia Studio eksperyment/leksykon/zbiór tekstów. Pozostaje mieć nadzieję, że ten dobrostan będzie trwał jeszcze wiele lat i stopniowo wypełni luki w dostępie do wiedzy. Na pierwszy ogień powinno pójść tłumaczenie From the Velvets to the Voidoids: A Pre-Punk History for a Post-Punk World Clintona Heylina.

A co się stanie, gdy wszyscy będą już znać książkę Reynoldsa? Może zmienią się nie tylko gusta i kompetencje recenzentów, ale też ramówki stacji z muzyką rockową i zamiast rockowej konfekcji zapanują na nich playlisty podobne do tej, którą latem 1977 roku ułożył John Lydon na potrzeby audycji The Punk and His Music, nadawanej na falach London’s Capital Radio?

 

*Ciekawym i wytrwałym polecam archiwalne wydania „Pasażera” i śp. „Garażu” (rubryka „Punk egzotyczny”) oraz białego kruka, pionierską Punk encyklopedię Sopla.

 

Simon Reynolds

Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978–1984

Tłumaczenie Jakub Bożek

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015

Liczba stron: 512

Jan Bińczycki

(ur.1982) – bibliotekarz, publicysta, regionalista współzałożyciel kolektywu „Tłusty Druk”, co tydzień prowadzi program pod tą samą nazwą na kanale Reset Obywatelski.