Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Przestańcie gonić za rentą! (Joseph E. Stiglitz „Cena nierówności”)

Recenzje /

Walka klasowa trwała przez ostatnie 20 lat i moja klasa ją wygrała.

Warren Buffett

 

Joseph E. Stiglitz to człowiek z wewnątrz. Laureat ekonomicznej Nagrody Nobla, wykładowca na Columbia University, jeden z wysokiej rangi ekspertów zajmujących się mierzeniem wyników gospodarczych i postępu społecznego przy Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, były szef doradców gospodarczych Billa Clintona, główny ekonomista Banku Światowego w latach 1997–2000, autor modeli ekonomicznych. Jednocześnie to właśnie on na łamach czołowych amerykańskich tygodników, czasopism naukowych i we własnych książkach angażuje się w krytykę globalizacji, roli instytucji finansowych i – jego zdaniem – najbardziej palącego problemu współczesnego świata, czyli nierówności społecznych. Podobnie jak część światowych teoretyków ekonomii politycznej dyskredytuje obowiązujące do niedawna, niczym tablice Mojżeszowe, modele szkoły chicagowskiej. Wśród nich najważniejszą i, jak stara się wskazać ekonomista, najbardziej zawodną okazała się teoria skapywania, głosząca że stymulacja wzrostu gospodarczego i inwestycje w wielki biznes przełożą się w końcu – poprzez nowe miejsca pracy i pensje – na korzyści dla najbiedniejszych. Jego książkę Cena nierówności. W jaki sposób dzisiejsze podziały społeczne zagrażają naszej przyszłości? w 2015 wydała dla nas w tłumaczeniu Roberta Mitoraja Krytyka Polityczna.

Autor wyznaje, że bezpośrednim impulsem do jej napisania była Arabska Wiosna tocząca się między rokiem 2010 i 2013 oraz Ruch Occupy, którym nadaje rangę Wydarzeń, porównywalnych z rewolucją francuską lub rokiem 1968 we Francji. Stiglitzowi protestujący jawią się jako idealistycznie nastawione masy wychodzące na ulicę, by zmobilizować system do głębokiej przemiany. Trudno czyta się jeszcze przepełnionego nadzieją i ekscytacją autora z perspektywy późniejszych wydarzeń. Kraje biorące udział w Zimie Ludów, być może z wyjątkiem Tunezji, zostały opanowane przez konflikty zbrojne i terroryzm, co doprowadziło do głębokiej destabilizacji w regionie. Amerykanie z kolei na swojego następnego prezydenta być może wybiorą korporacyjnego magnata i ultra-Republikanina Donalda Trumpa.

Cena nierówności pojawia się na naszym rynku wydawniczym w kilka miesięcy po głośnej premierze Kapitału w XXI wieku Thomasa Piketty’ego, trudno więc uniknąć porównania tych dwóch pozycji. Obie potężne monografie, porównywalne pod względem rozmachu i objętości, różnią się jednak zasadniczo. Podczas gdy Piketty przeprowadza analizę historyczną w perspektywie długiego trwania, cofając się aż do XVIII wieku, poruszając się przez wiele krajów i kontynentów, Stiglitz skupia swoją uwagę głównie na ostatnich czterech dekadach, okazjonalnie biorąc pod uwagę okres powojenny, i na Stanach Zjednoczonych. To tam, jak twierdzi, nierówności nie tylko osiągają wartości niespotykane w skali gospodarek rozwiniętych, lecz również pogłębiają się coraz szybciej. W 2010 roku aż 15% Amerykanów żyło w ubóstwie. Od momentu wydania książki sytuacja nie poprawiła się znacząco: w 2013 roku odsetek żyjących poniżej federalnego minimum spadł o pół punktu procentowego do 14,5%, by rok później podskoczyć znowu do prawie 15%. Znajdziemy u Stiglitza mnóstwo efekciarskich statystycznych porównań: Osiągający największe dochody 1 procent Amerykanów w ciągu tygodnia zarabia 40 procent więcej niż jedna piąta amerykańskiego społeczeństwa o najniższych dochodach zarabia w ciągu roku; najlepiej sytuowane 0,1 procent w ciągu półtora dnia zarabia mniej więcej tyle, ile gorzej sytuowane 90 procent społeczeństwa zarabia w ciągu roku; a całkowity dochód po opodatkowaniu najzamożniejszych 20 procent Amerykanów jest wyższy niż łączne dochody mniej zamożnych 80 procent (s. 70).

Jeśli Piketty korzystając z najstarszych dostępnych danych makroekonomicznych w perspektywie przekrojowej docieka raczej przyczyn nierówności i ich ewolucji, to Stiglitz analizuje ich współczesne efekty. Obaj uruchamiają również myślenie polityczne: Piketty wykazuje brak samorodnych, wewnętrznych mechanizmów ekonomii wyrównujących w sposób „naturalny” nierówności, Stiglitz zaś wskazuje na konkretne decyzje politycznie wpływające na pogłębianie się różnic ekonomicznych. Co do jednego ekonomiści zdecydowanie się zgadzają: ekstremalne różnice w wysokości wynagrodzeń to jedno, ale nawet ważniejszym i trudniejszym problemem są różnice wynikające z posiadanego kapitału (np. dziedziczonego). Nasz autor przekonuje, że nierówności są odwracalne, powołując się na skądinąd egzotyczny dla USA i Europy Zachodniej przykład reform socjalnych prezydenta Luli da Silvy w Brazylii. Potwora można kontrolować, a przyspieszającej maszynie neoliberalnej należy nałożyć hamulce. Kto może i powinien to zrobić? Państwo. Polityka, pisze Stiglitz, jest polem walki, której wynik decyduje o tym, jak ma zostać podzielony ekonomiczny „tort” całego kraju. Walkę tę jak dotąd wygrywa najbogatszy 1%. Tymczasem nierówność niesie realne zagrożenia dla ładu politycznego. Za sprawą obecnego systemu finansowania partii politycznych w USA (zwłaszcza możliwość wspierania kandydatów przez korporacje) w kraju mogą kształtować się podwaliny systemu oligarchicznego; alarmował o tym również były prezydent Jimmy Carter w niedawnym wywiadzie z Tomem Hartmanem.

Choć Cena nierówności rozgrywa się daleko od rodzinnego krajobrazu ekonomicznego, pewne uwagi Stiglitza mogą zainteresować lub nawet zaszokować polskiego czytelnika. Noblista obala autorytet Międzynarodowego Funduszu Walutowego, wytyka mu liczne błędy i zbyt restrykcyjną politykę w czasach transformacji ekonomicznej. MFW to nie, jak wierzyliśmy, życzliwy kolega-mentor, pomagający kapitalistycznym pierwszoroczniakom zaadaptować się do reguł globalnej ekonomii, ale instrument windykacji służący zachodnioeuropejskim pożyczkodawcom. Stiglitz obnaża wręcz Fundusz jako instytucję-wydmuszkę, z rozdmuchanym budżetem i postkolonialnym podejściem do biednych krajów.

Polecam lekturę Ceny nierówności w tandemie z filmem Big Short (2015, reż. Adam McKay), który przypadkiem gości właśnie teraz w naszych kinach. Choć twórcy dwoją się i troją, zatrudniając Selenę Gomez, Anthony’ego Bourdaina i inne gwiazdy, by w przejrzysty sposób wytłumaczyły nam działanie rynków finansowych, warto przed seansem spróbować wgryźć się w Stiglitza. Wobec szokujących przykładów nadużyć sektora finansowego, które w swojej książce tłumaczy ekonomista, a McKay wizualizuje na ekranie, z dzisiejszej perspektywy wydaje się czystą naiwnością coś, o czym przypomina Stiglitz: że banki oraz instytucje finansowe niegdyś były instytucjami zaufania publicznego. Bankierzy cieszyli się powszechnym autorytetem i szacunkiem porównywalnym do sędziów, lekarzy czy profesorów uniwersyteckich. Resztka tego zaufania przetrwała tylko w języku, we frazeologizmie „pewne jak w banku”.

Lektura Stiglitza pokazuje także, jak zawodnych jest wiele zdroworozsądkowych intuicji ekonomicznych. Jedną z często używanych w debacie publicznej metafor jest porównanie budżetu państwa do domowego portfela. To, co sprawdza się w mikroskali pojedynczego gospodarstwa domowego, okazuje się jednak przeciwskuteczne w modelu makroekonomicznym. To nie państwo opiekuńcze ani nadmierny długoterminowy dług i deficyt były przyczynami europejskiego kryzysu, lecz właśnie polityka nadmiernych oszczędności i cięć wydatków publicznych prowadząca do ograniczenia wewnętrznego popytu. Stiglitz przekonująco obala przy tym liberalny mit o konieczności stymulacji gospodarki poprzez obniżanie podatków najbogatszym i sławne austerity, czyli zaciskanie pasa.

Nie ulega przy tym wątpliwości, że jego krytyka jest prowadzona niejako z wnętrza, z perspektywy liberalno-ekonomicznej. Stiglitz nie jest bowiem krytykiem lewicowym, nazwisko Marksa pojawia się w jego książce jedynie raz, a samo słowo „kapitalizm” pada na 600 stronach jedynie kilka razy. Zdaniem Stiglitza głównym problemem dzisiejszego systemu ekonomicznego są tytułowe nierówności, nie on sam jako immanentnie niesprawiedliwy. Widzi je jako patologię systemu, która zagraża wysokiemu wzrostowi gospodarczemu i demokracji. Sam kapitalizm i demokracja mają się wzajemnie dopełniać i stanowić gwaranty wolności – pod tym względem, mimo postawy krytycznej, Stiglitz podziela zachodni konsensus, nie dokonuje też namysłu nad konceptem samego wzrostu gospodarczego i postępu. Ta liberalna perspektywa może być ciekawa. Stiglitz nie odwołuje się do jakiegoś Wielkiego Wroga (jakim w innych perspektywach byłby kapitalizm), nie projektuje utopii, ale postuluje stabilność i równowagę w zarządzaniu bogactwem, biedą, bezrobociem, dyskryminacją czy zyskiem. Wszystkie te elementy są w jego świecie potrzebne i niezbywalne, w odpowiedniej proporcji i na swoim miejscu.

Nie jest to żadna śmiała wizja, dlatego też bywa nużąca, jak monotonny głos rozsądku. Trudno mi było dać się porwać wywodom Stiglitza. Książka nie jest kompozycyjnym majstersztykiem, nie sprawia wrażenia przemyślanej monografii argumentującej na rzecz swojej tezy. Opiera się na tych samych do znudzenia powtarzanych tezach i argumentach rozwijanych na ogromnej palecie przykładów; nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że Stiglitz inspirował się reportersko-śledczym stylem amerykańskich muckrakers działających w okresie tak zwanego wieku pozłacanego. Ekonomista często używa pojęć takich jak lichwa, korupcja, potężni lobbyści, zachłanni magnaci, nie stroni od udramatyzowanych ogólników typu „zadbały o to potężne grupy interesów” (s. 132). Ogromnym plusem Ceny nierówności jest jednak to, że autor wskazuje konkretne obszary i narzędzia ekonomiczne, które, jego zdaniem, powinny zostać użyte w celu redukcji nierówności. Podsuwa takie rozwiązania w kwestii podatków, budżetu, legislacji czy wydatków publicznych, czego z kolei często brakuje w śmiałych manifestach i utopijnych projektach.

 

Joseph E. Stiglitz

Cena nierówności. W jaki sposób dzisiejsze podziały społeczne zagrażają naszej przyszłości?

tłum. Robert Mitoraj

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015

Liczba stron: 622

Ewa Drygalska

(ur. 1984) – absolwentka filmoznawstwa i doktorantka w Instytucie Amerykanistyki UJ, gdzie przygotowuje pracę doktorską na temat kina blaxploitation. Lubi rap i filozofię postsekularną. Żartuje, że jest feministką.