Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Powiedzmy to wprost: twórca Conana był rasistą (cz. 1)

Artykuły /

Słowo ostrzeżenia. Będę w tym tekście poruszał takie tematy jak rasizm, ksenofobia, zaburzenia psychiczne i samobójstwa. Jeśli którykolwiek z tych tematów budzi Twój dyskomfort, sugeruję ostrożność w ewentualnej dalszej lekturze.

Robert Ervin Howard, amerykański prozaik, autor cyklu opowiadań (i jednej powieści) o Conanie Barbarzyńcy, jeden z ojców współczesnej literatury fantasy był rasistą. W jednym z listów do swojego serdecznego przyjaciela Howarda P. Lovecrafta odniósł się do toczącego się podówczas śledztwa w sprawie zabójstwa meksykańskiego emigranta słowami Nie mam pojęcia po co zawracać sobie głowę jakimś Meksykańcem. W kontekście innego przestępstwa popełnionego przez grupę Hawajczyków powiedział z kolei: Wiem, co byśmy im zrobili w Teksasie. Nie wiem czy opiekany Indianiec ma inny zapach niż Czarnuch, ale idę o zakład, że swąd palonej skóry miałby taki sam dobroczynny efekt dla tego drugiego dzikusa. W innej sytuacji, w towarzyskiej rozmowie rzucił: Gdyby jakiś Czarnuch znalazłby się po zmroku na ulicach któregoś z tutejszych miast, wyrzucilibyśmy go i pewnie przedtem oblepili w smole i wytarzali w pierzu. (…) Oni są z innego gatunku. Mają inną krew. Choć sam prawdopodobnie nigdy nie dopuścił się bezpośredniej fizycznej przemocy w stosunku do osób niebiałych, otwarcie popierał przemoc na tle rasowym, a w co najmniej jednym liście do Lovecrafta sugerował, że wie, jak pachnie palona czarna skóra. Jego bliski przyjaciel, Tevis Clyde Smith, mówił o Howardzie, że nie lubił Murzynów i Żydów oraz że byłby skłonny wziąć udział w wojnie ras.

Oczywiście – może natychmiast napisać ktoś oburzony szkalowaniem wielkiego pisarza – że Howard miał takie poglądy i absolutnie nie ma się czemu dziwić. Ostatecznie urodził się i wychował w pierwszych dekadach dwudziestego wieku, gdy ówczesne rozumienie kwestii rasowych różniło się od dzisiejszego, należy więc patrzeć na to poprzez pryzmat dziejów. Nie można po prostu przystawiać współczesnych standardów do kogoś, od kogo oddziela nas całe stulecie. Biorąc pod uwagę czasy, w których intelektualnie funkcjonował Robert E. Howard, nie ma w tym niczego oburzającego. W końcu wszyscy tak wtedy myśleli, prawda?

No więc… nieprawda. Naturalnie, na rozumienie takich kwestii jak uprzedzenia rasowe należy patrzeć, uwzględniając kontekst historyczny i sposób, w jaki zmieniało się zarówno słownictwo, jak i percepcja rasizmu w przestrzeni publicznej, ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, Howard na tle współczesnych mu ludzi bezdyskusyjnie wychodzi na rasistę. Lata dwudzieste i trzydzieste dwudziestego wieku stanowiły punkt zwrotny w formowaniu się antyrasistowskich ruchów społecznych, artystycznych i intelektualnych w USA, takich jak na przykład Harlem Renaissance. Założony w Chicago w 1905 roku związek zawodowy Industrial Workers of the World był otwarcie egalitarny i zrzeszał wszystkich pracowników bez względu na kolor skóry. Oczywiście, nie wszyscy byli wtedy antyrasistowscy, w żadnym wypadku, ale: dziś też nie wszyscy tacy są. Nie znaczy to jednak, że nie istniały (i nie istnieją dziś) ośrodki światopoglądowe, które by ten rasizm równoważyły i proponowały bardziej równościową alternatywę. Howard z pewnością nie był w swoich poglądach i wypowiedziach reprezentatywny dla ogółu społeczeństwa.

W porządku – może ciągnąć mój interlokutor, którego wymyśliłem sobie na potrzeby tego tekstu – nie zmienia to jednak faktu, iż Howard mieszkał w Teksasie, który po dziś dzień pozostaje jednym z najbardziej konserwatywnych stanów USA. Harlem i Chicago – oraz wiele innych miejsc w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej – były na tyle różnorodne etnicznie, że usprawiedliwiało to ich egalitaryzm. Robert E. Howard zwyczajnie nie miał dostępu do tego typu organizacji, ponieważ uniemożliwiała mu to geografia. Prawda?

Cóż… też nie bardzo prawda. Owszem, Teksas był wówczas (i jest nadal) stanem bardzo konserwatywnym, o nielicznej populacji osób niebiałych oraz wysokim poziomie uprzedzeń rasowych i zinstytucjonalizowanego rasizmu, co nie zmienia faktu, że nawet i tam istniały organizacje społeczne działające w celu poprawy tego stanu rzeczy. Jedną z nich było Association of Southern Women for the Prevention of Lynching, które bardzo efektywnie walczyło z będącymi wówczas plagą linczami publicznymi (których ofiarami padali najczęściej czarnoskórzy, ale też i kobiety, niezależnie od rasy) i które sympatyzowało oraz współpracowało z ruchami antyrasistowskimi. Morderstwa na tle rasowym były tam również karane i ścigane, choć prawdopodobnie nie z adekwatną surowością.

No dobrze – mój wyimaginowany dyskutant może jeszcze próbować bronić reputacji słynnego pisarza – nawet jeśli to wszystko prawda, nie oznacza to przecież, że Robert E. Howard miał styczność z poglądami innymi niż mocno rasistowskie. Nie wszyscy jesteśmy w stanie w pełni kontrolować to, w jakim środowisku się obracamy, szczególnie sto lat temu, gdy internet należał jeszcze do domeny fantastyki naukowej, dostęp do informacji i komunikacji na szerszą skalę był bardzo ograniczony i większość osób musiała polegać na tym, co słyszała w swoim najbliższym otoczeniu. To chyba jest dobry argument?

Cóż… byłby, gdyby nie fakt, że Howard prowadził korespondencję z wieloma osobami z całego kraju, spośród których wiele otwarcie zwracało uwagę Howardowi na jego uprzedzenia rasowe i krytykowało go za to. Howard miał też przecież okazję czytać współczesnych mu autorów, z którymi współdzielił łamy pulpowych czasopism, w których publikował opowiadania o Conanie z Cymmerii oraz innych bohaterach. Niektórzy podzielali jego rasowe uprzedzenia – ale bynajmniej nie wszyscy. Pisarz Paul Ernst (nie mylić z dziewiętnastowiecznym niemieckim literatem o tym samym imieniu i nazwisku), na przykład w opowiadaniu Justice Inc., pierwszym utworze z serii o The Avengerze (zaadaptowanej później przez wydawnictwo DC Comics), stworzył postać Sleepy’ego, czarnoskórego mężczyzny ukrywającego swoją inteligencję i wykształcenie za zasłoną stereotypowego zachowania, jakie biali ludzie tamtej epoki zwykli kojarzyć z osobami czarnoskórymi. I nie był to wyjątek (choć reguła też oczywiście nie). Nie możemy też zapominać o Novalyne Price Ellis, rówieśnicy Howarda, urodzonej i wychowanej w tym samym co on mieście, współdzielącej z nim literackie aspiracje oraz przez pewien czas będącej jego życiową partnerką. Wedle L. Sprague’a Campa, zapewne najważniejszego archiwisty i redaktora oraz propagatora i kontynuatora twórczości Howarda, Ellis pod względem progresywizmu rasowego znacznie wyprzedzała swoje czasy. W latach osiemdziesiątych Camp napisał o niej, że była pod tym względem blisko współczesnych wyedukowanych Amerykanów. Ten cytat o obtaczaniu czarnoskórych ludzi w smole i pierzu z początku tekstu? Howard powiedział to właśnie w jej stronę. A ona zwróciła mu uwagę, że to dogłębnie niewłaściwe. Osoba wychowana i urodzona w tym samym miejscu i czasie, co Howard.

Ale, ale – może bronić się jeszcze mój sokratejski awatar – Howard był z pewnością chory psychicznie. Ostatecznie popełnił samobójstwo, więc z pewnością coś było z nim nie tak. Poza tym ciężko było uznać tego pisarza za osobę stuprocentowo normalną. Jego korespondencja i przynajmniej niektóre wypowiedzi znamionowały zaburzenia depresyjne, a dziwne zachowania pisarza są akurat dość znane. Czy więc nie da się jego chwiejnym stanem psychicznym usprawiedliwić wyznawanych przez niego poglądów?

No więc… to nie jest dobry argument. Tak, to prawda, że Howard był osobą bardzo ekstrawagancką, istnieją też pewne przesłanki wskazujące na to, że pisarz zmagał się z depresją. Nigdy jednak nie został zdiagnozowany przez specjalistę jako osoba niestabilna psychicznie, a wszelkie dywagacje na ten temat rozgorzały dopiero po tym, jak odebrał sobie życie. Problem polega na tym, że jego ekscentryczność ograniczała się do nieustannego noszenia przy sobie broni (w tamtych czasach w Teksasie nie było to niczym wyjątkowo nadzwyczajnym), noszeniem dziwnych, często niepasujących do sytuacji ubrań czy pozorowania walk bokserskich w trakcie wieczornych spacerów – rzeczy może niekoniecznie powszechnych, ale też niewychodzących poza właściwą wielu artystom ekstrawagancję. Poza tym Howarda do samobójstwa pchnęła nie choroba psychiczna, a kombinacja wielu niefortunnych wydarzeń z życia: choroba i śmierć matki, utrata wielu przyjaciół, rozstanie z życiową partnerką, problemy z ociągającym się w wypłatach wydawcą itd.

Czy to znaczy, że na sto procent autor nie zmagał się z zaburzeniami depresyjnymi, lękowymi czy jakimiś innymi problemami na tle psychicznym? Nie, nie można tego wykluczyć, ponieważ – jak napisałem wyżej – żaden wykwalifikowany specjalista nie miał okazji do postawienia diagnozy. Jeden z jego biografów, Mark Finn, sugerował, że pisarz istotnie cierpiał na depresję, jednak z oczywistych względów nie możemy uznać tego za fakt, co najwyżej za opinię. Nawet jeśli jednak przyjmiemy, że Howard był chory, to twierdzenie, iż stanowi to źródło jego rasizmu ciągnie za sobą długi sznur niefortunnych implikacji. Wiele stuprocentowo zdrowych i stabilnych osób jest rasistami, równie wiele osób z zaburzeniami depresyjnymi (czy jakimikolwiek innymi) od rasizmu się odżegnuje, ponieważ poglądy nie biorą się z problemów psychicznych. Owszem, zaburzenia mogą wpływać na werbalizowanie poglądów, ich nasilenie czy sposób pojmowania, jednak twierdzenie, iż czyjś rasizm może wynikać bezpośrednio z choroby psychicznej jest… napisałbym „ryzykowne”, ale byłoby to grube niedopowiedzenie.

Robert Ervin Howard był rasistą i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To konsensus, który podzielają jego badacze, archiwiści, redaktorzy oraz scholastycy. Twierdzili tak jego współpracownicy, bliscy i dalsi przyjaciele, znajomi i korespondenci. Mówiła mu to jego dziewczyna. I to wiele razy. Można – i, przynajmniej moim zdaniem, warto – dyskutować o tym, na ile wpływ na jego poglądy miał konformizm społeczny (prawdopodobnie niewielki, bo o Howardzie napisać można wiele, ale na pewno nie to, że był społecznym konformistą), kontekst czasów, wychowanie, kondycja psychiczna i tak dalej. Nie zmienia to jednak faktu, że Robert Ervin Howard był rasistą. Pytanie tylko… co z tego?

Nie planowałem pisać tego artykułu – nie jest to przyjemny temat, nie zależy mi również na rozdrapywaniu starych ran czy psuciu komuś przyjemności z obcowania z twórczością tego autora. Specjalnie poświęciłem sporo miejsca na przenalizowanie światopoglądu Howarda pod względem czasu i miejsca jego urodzenia, otoczenia, w którym się obracał i jego potencjalnej kondycji psychicznej, ponieważ są to kontrargumenty, które w tym temacie słyszę najczęściej. Zależało mi na rozbrojeniu przynajmniej tych najpowszechniejszych, byśmy mogli zgodzić się choć w tej jednej sprawie i zacząć od niej dywagacje na temat, który chciałem poruszyć od samego początku. Za każdym razem, gdy o tym wspominam – na blogu, w rozmowach na grupach dyskusyjnych, na forach internetowych – reakcją bardzo często jest agresja. Ludzie nie chcą rozmawiać o rasizmie Howarda, więcej – nie chcą nawet uznać jego rasizmu za fakt. Nie jest to oczywiście problem ekskluzywny i przypisany do twórcy Conana, to raczej uniwersalna reakcja na każdą tego typu sytuację – rasizm Lovecrafta, homofobia Orsona Scotta Carda… Tego typu tematy budzą dyskomfort. Nie ma w tym niczego dziwnego, ale zdecydowanie warto przyjrzeć się procesowi myślowemu, który powoduje takie reakcje.

Przypuśćmy, że jesteście na imprezie, wymieniacie się anegdotkami, słuchacie muzyki i generalnie dobrze się bawicie, aż w pewnym momencie jeden ze współbiesiadników odmawia skrzydełek z kurczaka, mówiąc „jestem weganinem” albo wybiera colę czy wodę mineralną, deklarując przy tym, że „nie pije alkoholu”. Czasami – szczególnie, jeśli samemu wrąbało się kilka skrzydełek między degustacją jednego i drugiego trunku – trudno powstrzymać się przed niekomfortową myślą cisnącą się uparcie na zwoje mózgowe, przed cichym głosikiem w najciemniejszej głębi podświadomości, który szepcze „czy ta osoba mnie ocenia?”. Czemu tego typu deklaracje – „dbam o środowisko”, „nie jem mięsa”, „nie piję alkoholu”, „jestem ateistką” – tak często odbierane są jako próby osądzania innych? Bo przecież nie są nimi, a przynajmniej nie są nimi z zasady. Problem polega na tym, że ludzie, którzy – przeważnie niechętnie i jedynie zapytani o to wprost – deklarują powyższe zachowania, sygnalizują tym samym, że podjęli świadome, często niewygodne dla siebie, decyzje odnośnie tego, jak chcą prowadzić swoje życie. Na pierwszy rzut oka możemy wywnioskować, że kosztuje ich to nieco zachodu, ale robią to i tak, ponieważ uznali to za lepszy, może nawet bardziej etyczny sposób na życie. Za czym automatycznie idzie dość drażniąca i nieprzyjemna konkluzja – jeśli mają rację, to jak to świadczy o mnie, osobie, która tego nie robi?

Powyższa refleksja została sformułowana w 2015 roku przez autora kanału Innuendo Studios, w jego cyklu wideoesejów zatytułowanym „Why Are You So Angry?” (polecam) i wydaje mi się, że ma ona zastosowanie również i w tym konkretnym przypadku. Nie jest problemem samym w sobie to, że Robert E. Howard był rasistą. Problemem jest, że ktoś o tym mówi, stara się to poddać analizie krytycznej, dowiedzieć się, co to oznacza dla jego twórczości oraz spadkobierców literackiego dziedzictwa Howarda. To trudne pytania, które wymagają dużej dozy refleksji i myślowej pracy, na którą nie każdy z nas ma ochotę. Stąd reakcje obronne w postaci odrzucenia samej idei myślenia o takich rzeczach i powrotu do swojej komfortowej skorupki, w której nic nie narusza naszych poglądów.

Wróćmy do mojego wyimaginowanego rozmówcy, któremu zabrakło już argumentów na obalenie tezy o rasizmie autora Conana i dlatego zdecydował się zmienić taktykę – niech będzie, Robert E. Howard był rasistą. Ale to przecież nie oznacza, że musi to mieć jakiekolwiek znaczenie dla tego, w jaki sposób postrzegamy jego twórczość, prawda? Istnieje przecież bardzo popularna koncepcja „śmierci autora”, dzięki której możemy całkowicie zignorować osobę twórcy i cieszyć się jego dorobkiem bez żadnych moralnych dwuznaczności. Możemy po prostu wyciąć Howarda razem z jego rasizmem z równania, prawda? Prawda?

Odpowiedź brzmi… nie, nie bardzo. Obawiam się, że nie. Wyznawane przez tego pisarza poglądy na koncepcję rasy są bowiem tak mocno wplecione w niemal cały jego dorobek twórczy, że ciężko jest rozmawiać o nim, nie mając na uwadze tego aspektu. I nawet jeśli pominiemy „nieconanowską” twórczość, wśród której pojawiają się takie dzieła jak Black Canaan (położone w pobliżu Nowego Orleanu tytułowe miasteczko zostaje opanowane przez czarnoskórych ludzi mordujących białych) czy The Hyena (krótkie opowiadanie grozy, w którym grupa turystów w Afryce zostaje zmasakrowana przez miejscowych), czy jeden z jego najwcześniejszych utworów, The Last White Man (postapokaliptyczny utwór o… no cóż, możecie zgadnąć) i ograniczymy się do samego Conana, to i tak autor swój rasizm uczynił podstawą wykreowanego przez siebie uniwersum.

 

(Zobacz: Twórca Conana był rasistą – cz. 2)