Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Połów szczęścia w reaktorze strachu

Artykuły /

Być może słyszeliście o głośnej sprawie fanowskiego protestu przeciwko polskiemu tłumaczeniu tytułu zbliżającego się sequelu Star Treka Abramsa? A może jesteście jedną z ponad 10 tysięcy osób, które za polskie tytuły chciałyby wtrącać tłumaczy za kratki? Jeśli tak, to wiecie już, że w swej niechęci do poczynań rodzimych firm dystrybucyjnych nie jesteście sami. Co z tego jednak, skoro koszmarne tytuły zagranicznych filmów to wieloletnia „tradycja”, a plakaty wciąż atakują nas koszmarnie głupimi tagline’ami. Dramaty reklamowane bywają jako komedie lub horrory, a zwiastuny manipulują faktami i są kłamliwie montowane. A wszystko po to, żebyśmy zapłacili za bilet do kina. Nieważne, co potem.

Swobodny Jeździec, Wirujący seks czy Orbitowanie bez cukru – długo można by wymieniać rodzime tłumaczenia tytułów udowadniające, że polski dystrybutor potrafi zmasakrować film już na etapie promocji, niekiedy na wiele tygodni przed premierą. Rok 2012 wcale nie wyglądał pod tym względem lepiej niż lata poprzednie.

Ponad bezprawiem

Pół biedy, kiedy tytuł jest jedynie niezgrabny i jednocześnie nijak związany z oryginałem, np.: Bóg zemsty (po angielsku Seeking Justice), Bogowie ulicy (End of Watch), Tej nocy będziesz mój (You Instead), Żądze i pieniądze (Lay the Favorite). Gorzej, że część z nich jest zwyczajnie głupia. Ot, choćby Seksualni, niebezpieczni (The Inbetweeners Movie), Połów szczęścia w Jemenie (Solmon Fishing in the Yemen), Spadaj, tato (That’s My Boy), Kochankowie z księżyca (Moonrise Kingdom) czy Zabić, jak to łatwo powiedzieć (Killing Them Softly). Z drugiej jednak strony należy pamiętać, że nazbyt dosłowne tłumaczenia również mogą brzmieć kontrowersyjnie. Weźmy choćby Strasznie głośno, niesamowicie blisko (Extremely Loud & Incredibly Close) czy Mroczny Rycerz Powstaje (The Dark Knight Rises). Kwestia wyczucia.

Polscy dystrybutorzy mają manię dodawania podtytułów, najczęściej po kropce, dwukropku, myślniku lub spójniku „czyli”. Tym samym krótkie, zgrabne tytuły zmieniają się w długaśne potworki, które łopatologicznie tłumaczą widzowi, o czym jest film. Bo przecież Polak głupszy jest od Amerykanina, Brytyjczyka czy Francuza i po plakacie czy zwiastunie się nie domyśli. I dostajemy perełki takie jak: Looper – pętla czasu (Looper), 360. Połączeni (360), Headshot. Mroczna karma (Headshot), Savages: ponad bezprawiem (Savages; swoją drogą, co to w ogóle znaczy „ponad bezprawiem”?), Czarnobyl. Reaktor strachu (Chernobyl Diaries). Hysteria to po polsku Histeria. Romantyczna historia wibratora (co ciekawe, na DVD film nazywać się będzie po prostu Histeria). Nawet Gutek Film, któremu rzadko można coś zarzucić w kwestii lokalizowania tytułów, spłodził dziwadło: Valhalla Rising to według nich Valhalla. Mroczny wojownik.

Najbardziej

Jak ściągnąć polskiego widza do kina na zagraniczny film? Należy wykorzystać jego mentalność. Mentalność Mamonia. Najprościej uczynić to, nadając tytuł, który każdy Mamoń łatwo skojarzy z kinowym hitem sprzed paru miesięcy lub lat. Dystrybutorzy zdają się nie zwracać uwagi na to, że takie praktyki bywają nieetyczne, bo wprowadzają mniej zorientowanego widza w błąd. Najczęściej bowiem nowy tytuł nie ma nic wspólnego z filmem, do którego odnoszą się marketingowcy. I tak: Goethe! to Zakochany Goethe, francuska komedia romantyczna La Vie d’une autre to Zakochana bez pamięci, a Gambit to Gambit, czyli jak ograć króla. Dwa ostatnie przykłady są o tyle znamienne, że odnoszą się do tytułów, które brzmiały kiepsko już w czasie swoich premier: Zakochany bez pamięci znany jest w oryginale jako Eternal Sunshine of the Spotless Mind, a Jak zostać królem to The King’s Speech.

Słaba aluzja do wspomnianej oscarowej produkcji z Colinem Firthem pojawiła się również w formie tagline’a na plakacie Id Marcowych. Widnieje na nim pytanie Jak zostać prezydentem? Rodzime plakaty to zresztą osobna kwestia. To, co wyprawiają na nich dystrybutorzy, przyprawia niekiedy o srogi facepalm. Po pierwsze: każdy film musi być najbardziej. Odrobina nieba to najbardziej wzruszająca historia miłosna od czasów Love Story”, a Artysta to najbardziej oryginalny film od czasów kina niemego [sic!]. Mamy też najbardziej czarującą komedię tego roku (Od pełni do pełni), a nawet – uwaga! – najśmieszniejszą komedię dekady (Seksualni, niebezpieczni). Zupełnym kuriozum jest hasło wypisane czerwonymi literami na plakacie Wszystkich odlotów Cheyenne’a. Jak się bowiem okazuje, jest to najzabawniejszy film Seana Penna – tak jakby Sean Penn był znany przede wszystkim z ról w komediach. Przed wybraniem się do kina na rodzimy thriller pt. Ixjana uczciwie ostrzega sam dystrybutor, dopisując pod tytułem hasło …muszę cię przed nią ostrzec! Warto też wspomnieć, że Whisky dla aniołów to komedia, którą pokocha 38 milionów Polaków. Przebiegły dystrybutor wliczył w fanów filmu noworodki.

Jak ograć widza

W niniejszym tekście skupiłem się wyłącznie na produkcjach sprowadzonych do Polski w zeszłym roku. Gdybym chciał wejść w temat głębiej, materiału starczyłoby na grubą książkę. Niemniej warto wspomnieć o dwóch żenujących sytuacjach z roku 2011, w których firma Kino Świat zagrała bardzo nieczysto i zwyczajnie okłamała widzów. Postanowiła sprzedać konsumentom produkt nieistniejący.

Pierwsza sytuacja dotyczy dramatu Między światami (jak się pewnie domyślacie, tytuł oryginalny to Rabbit Hole), opowiadającego o małżeństwie starającym się poradzić sobie z traumą po utracie dziecka. Oryginalny zwiastun wyglądał tak:

Firma Kino Świat postanowiła zareklamować film jako… horror. I „sprytnie” przemontowała trailer:

Jakby tego było mało, dystrybutor postanowił zabawić się również plakatem, porównując w haśle reklamowym Rabbit Hole do Innych i Uwierz w ducha. Z którymi oczywiście film Mitchella nie miał nic wspólnego.

Półtora miesiąca później ta sama firma wprowadziła na rodzime ekrany Spisek, który był niczym innym jak sequelem filmu Largo Winch sprzed dwóch lat. Tak, tytuł oryginalny Spisku to po prostu Largo Winch 2. Czemu dystrybutor starał się przemilczeć to, że film jest sequelem? Po pierwsze dlatego, że Largo Winch powstał na podstawie niezbyt dobrze kojarzonej w naszym kraju serii komiksowej, a pierwsza ekranizacja nie osiągnęła u nas sukcesu. Ważniejszy był jednak drugi powód. W sequelu zagrała bowiem Weronika Rosati, co postanowiono wykorzystać. I tak: latorośl byłego szefa MSZ pojawiła się na plakacie, a jej nazwisko wrzucono bezsensownie w zwiastun i spot. Czemu bezsensownie? A dlatego, że Rosati gra tu tylko rolę epizodyczną. Jej postać pojawia się na ekranie w kilkuminutowej scenie pościgu. Bohaterka jest tak mało ważna dla opowiadanej historii, że mniej rozgarnięty widz mógłby jej w ogóle nie zauważyć. Nie ma tu więc, obiecanego w zajawce, aktorskiego pojedynku pomiędzy Weroniką Rosati i Sharon Stone. Każdemu, kto dał się zmanipulować i poszedł do kina, żeby zobaczyć dużą rolę Polki w zachodniej produkcji, można by było gratisowo dołożyć do biletu znany z kreskówek Looney Tunes czerwony lizak z napisem „sucker”.

Przy okazji omawiania nieczystych zagrywek stosowanych przez firmę Kino Świat warto wspomnieć, że jej dyrektor generalną przez wiele lat była Kinga Jakubowska, dzisiejsza prezes fundacji Legalna Kultura. Według statutu fundacji, jej celem jest „prowadzenie działań na rzecz promocji legalnych źródeł kultury i budowania świadomości odbiorców na temat ich roli w powstawaniu dóbr kultury”. Cóż, wyobrażam sobie sytuację, w której zrażony i oszukany przez oficjalne materiały dystrybutora widz nigdy już nie zechce wysupłać 20 złotych na bilet do kina, woląc skorzystać ze znanej tu i ówdzie szwedzkiej wypożyczalni filmów darmowych.

Mimo że 2013 dopiero się zaczął, już widać, że polscy dystrybutorzy filmowi zapewnią mi mnóstwo materiału do podobnego zestawienia za rok. Już wkrótce dostaniemy bowiem Wyborcze Jaja (The Campaign), Poradnik pozytywnego myślenia (Silver Linings Playbook), Mężczyzn w natarciu (The Babymakers), Wyszłam za mąż, zaraz wracam (Un plan parfait), Prawie jak gladiator (Gladiatori di Roma)…

Bartek Przybyszewski

(ur. 1987) – wchłania sporo popkultury, przede wszystkim w postaci komiksów (głównie europejskich), filmów (głównie amerykańskich) i płyt (głównie niepolskich). W wolnych chwilach pisze i rysuje komiksy. Admin fanpage’a Liczne rany kłute. Parę lat temu zrobił licencjat z andragogiki i nie chce mu się robić magistra.