strona główna podsumowaina

Podsumowanie roku 2014

Przemysław Tacik

 

Czytaj podsumowanie


Wielkie piękno
Formalnie 2013, ale w polskich kinach od 2014, no i Oscar 2014, choć to tylko dodatek. Ten film zostanie na bardzo długo. Sorrentino stąpał po wyjątkowo cienkiej linie, bo ze składników, po które sięgnął – letniego Rzymu, południowych nocy, próżnego towarzystwa, znudzonego bon vivanta, popu Boba Sinclara i muzyki Arvo Pärta – niezwykle łatwo mógłby powstać sentymentalny i banalny gniot. Tymczasem dostaliśmy dzieło wybitne, którego estetyka przenika głęboko i buduje w widzu jakąś nową warstwę. Wszystkie drobne pretensjonalności nikną wobec mocy, z którą ten film zrobiono – a w końcu nie byłoby włoskiej kultury bez nadmiaru cukru. Tak, ciepła nadmorska noc i łuna nad rzymskim niebem, ale one przecież istnieją naprawdę.
Zobacz także: Przyjaciel księżniczek ma klucze do wszystkich drzwi („Wielkie piękno”)

Everyday Robots
Nowa płyta Damona Albarna ostatecznie dowodzi, że rozkład Blur na coś się przydał: Everyday Robots to kilka pięter wyżej niż ostatni – i tak świetny – album grupy, Think Tank. Albarn swobodnie miesza rejestry, odziedziczone po latach muzycznego terminowania, łącząc je w całość i stale oscylując wokół pewnego osobistego, melancholicznego wątku. W dodatku w nagraniach maczał palce Brian Eno, do którego nie trafia się łatwo, ale też od którego wychodzi się o wiele bogatszym. Płytowy debiut (sic!) Albarna dowodzi, że czas potrafi pracować na naszą korzyść.

Olive Kitteridge
Naturalnie nie jestem jedynym, który wspomina ten serial, ale nie da się inaczej. Miniseriale to jedna z najtrudniejszych telewizyjnych sztuk: tutaj powiodła się w pełni. Precyzyjny jak trybiki zegarka scenariusz prowadzi przez ponad kilkanaście lat życia bohaterki – nauczycielki matematyki z Nowej Anglii – którą trudny charakter z czasem ostatecznie dystansuje od otoczenia. Na ruinach swojego przeżytego życia zadaje sobie ostatecznie pytanie o to, co jest nie tak – z nią właśnie. Jej cały świat zapada się do jednego totalnego błędu, na który ona sama stanowi odpowiedź. Nie byłoby tego serialu bez Frances McDormand, która zagrała jedną ze swoich najlepszych, o ile nie najlepszą rolę. Do tego muzyka Cartera Burwella, kolejnej osoby z kręgu braci Coen, wybitne zdjęcia – i czechowowski humor z takim natężeniem rozpaczy, jakiego nie ma poza zwykłym życiem.

20 lat po The Division Bell
Nie, nie chodzi o to, że The Endless River, „nowy” album Pink Floyd, jest zły. Nie chodzi tym bardziej o debaty o Gilmourze bez Watersa / Watersie bez Gilmoura / Gilmourze bez Gilmoura, Masona czy Wrighta. The Endless River nie może być zły, bo w istocie nie jest albumem, chociaż taki udaje. Chodzi o to, że wczesnej starości dożywają klasycy rocka lat 60./70. – i to w sposób zupełnie przedziwny: jakby w podróży wokół olbrzymiej masy ich czas zwalnia. Mija 20 lat, a The Endless River brzmi tak, jakby wydano je dzień po premierze The Division Bell. Pink Floyd stało się przykładem samozapadającej się melancholicznej czarnej dziury, co samo w sobie jest ciekawym przypadkiem, ale stanowi jaskrawy przejaw baudrillardowskich czasów, w których nic nie umiera, nic się nie rodzi, a dekada warta jest tyle, co mrugnięcie okiem. Dla jasności, potępiam tylko upływ czasu.

Inwazja wątpliwych przekładów
Punkty, kariery, ankiety i przeżycie to naturalnie zrozumiałe ambicje, ale ból pozostaje. Na polskim rynku ukazuje się coraz więcej humanistycznych tekstów w przekładach dokonywanych przez – zdawałoby się – całe zbiegowiska szerzej nieznanych osób. Do tego dochodzą przedmowy, przymowy, przedsłowia, słowa wstępne, epilogi i poematy dygresyjne sygnowane przez kolejne postaci. Najbardziej frapująca jest wyrażana czasem w tych dodatkach pogarda dla czytelnika za to, że nie przeczytał danej książki wiele wcześniej przed tym, jak mu ją zaoferowano. Jakość przekładów – może nie tyle nawet w zakresie naukowej precyzji, ile elegancji języka – przyprawia czasem o boleści, tym cięższe, im mocniejszym sztafażem uprzypisowionej naukowości tekst został umajony. Do tej zrzędliwej filipiki skłoniło mnie bezpośrednio tłumaczenie Lacanowskich „Imion Ojca”, ale to tylko bodziec. Następne już czekają na 2015 rok.

Ida
I wreszcie najzupełniej niezrozumiały dla mnie fenomen 2014 (zapewne to be continued): międzynarodowy sukces Idy. Film sklecony z poplątanego scenariusza, drewnianych dialogów, zwyczajowo w polskim kinie – ukłon w stronę Zdzisława Pietrasika – ledwo słyszalnych, wygłaszanych przez większość aktorów/aktorek z zaangażowaniem godnym szkolnego teatrzyku. Oczywiście do pewnego stopnia te wady dają się naprawić obcojęzycznymi napisami, ale to jeszcze sukcesu nie tłumaczy. Zdjęcia są rzeczywiście bardzo dobre, dobra jest też rola Agaty Kuleszy, nie czynią jednak filmu arcydziełem. Tym bardziej, że jego idea wydaje się jakimś dziesiątym z kolei lustrzanym odbiciem wyobrażenia na temat powojennych żydowskich losów w Polsce, psychologicznie mało przekonującym i nieunikającym stereotypów. Żydowskość jest w Idzie wyłącznie niezrozumiałym ciężarem, a scena samowolnego pogrzebu dokonywanego przez bohaterki kwalifikuje tę produkcję do rankingu the least Jewish films ever made.
Zobacz także: Rudy rydz i wycieczka po tożsamość ("Ida")

Downton Abbey
odkrycie nie tak znowu bardzo spóźnione, bo serial wciąż trwa, ale swoje triumfy zdążył już święcić. Jedyny strawny dla mnie brytyjski serial, pewnie dlatego, że nie usiłuje udawać produkcji amerykańskich i sięga po repertuar wielokrotnie już w brytyjskiej kinematografii ćwiczony: żywoty klas próżniaczych. Męczący w sposób zaplanowany – bo odsłaniający wątek klasowy – i niezaplanowany, bo mimo tego odsłonięcia ideologicznych uroków starczyłoby do rozsierdzenia nawet osób nigdy nie podejrzewanych o bolszewizm. Niemniej jednak wciąga, zapewnia wiele wytrawnego sarkastycznego humoru, a sierotom po Dumie i uprzedzeniu made by Jane Austen & BBC oferuje zasłużone elementy parodystyczne – włącznie z nową wersją kilku córek na wydaniu i lordem à la wuj Colina Firtha. Cytując pannę Bennet: in such cases as these I believe the established mode is to express the sense of obligation.

powrót do góry