strona główna podsumowaina

Podsumowanie roku 2014

Malwina Mus

 

Czytaj podsumowanie


Ring Of Fire w wykonaniu Artura Rojka
Zanim dojdę do meritum, czuję potrzebę dokonania oceny całości przedsięwzięcia o sygnaturze AR. Składam się z ciągłych powtórzeń, pierwszy solowy album ex-wokalisty Myslovitz, rozczarował mnie. Miała być płyta na miarę Uwaga! Jedzie tramwaj Lenny Valentino, a jest zestaw dwóch/trzech naprawdę dobrych piosenek, kilku utworów znanych od lat (Lato 76, Kot i Pelikan) i kilku przeciętnych, wtórnych. To mało, jak na długi okres oczekiwania i tak rozbudowaną akcję promocyjną (włącznie z Rojkiem posadzonym na kanapie u Kuby Wojewódzkiego).
Co innego płyta, a co innego jej sceniczne wykonanie. Koncerty AR to przemyślane, urokliwe widowiska ze strojami, gadżetami, chórami, w ramach których utwory układają się w spójną, przekonującą i artystycznie atrakcyjną narrację. Przede wszystkim jednak, znaczną część swoich koncertów Artur Rojek kończył utworem spoza płyty – coverem szlagieru Johnnego Casha. Osnową charakterystycznego refrenu staje się tu zupełnie autorska transowo-taneczna linia melodyczna, która – naprawdę – zwala z nóg. Niestety Ring Of Fire w wykonaniu Rojka próżno szukać w internecie (brak licencji?), dlatego odsyłam do wszelkich powtórek koncertów zarejestrowanych dla TVP Kultura oraz radiowej Trójki.

Muzycy Republiki w projekcie Nowe Sytuacje
Trzydzieści lat od premiery debiutanckiej płyty muzycy Republiki dobyli instrumentów, przy mikrofonie postawili Piotra Roguckiego, Jacka ‘Budynia’ Szymkiewicza oraz Tymona Tymańskiego i ruszyli w trasę koncertową po Polsce. Obsadzenie wokalu tak charakterystycznymi postaciami polskiej sceny muzycznej, które wnoszą kontekst własnej twórczości i kreacji, było bardzo ryzykowne. Znacznie lepiej widziałabym w tej roli choćby Jacka Bończyka – postać dla przeciętnego odbiorcy muzyki przezroczystą, który jednak udowodnił (występował w spektaklu Kombinat na podstawie utworów Grzegorza Ciechowskiego, a następnie w ramach projektu Depresjoniści zaadaptował wraz ze Zbigniewem Krzywańskim piosenki, które Ciechowski stworzył, ale nie zdążył nagrać przed śmiercią), że dobrze sprawdza się w roli wykonawcy utworów lidera Republiki. Ale nie, rolę przejęli wokaliści: Comy, Kur i Pogodno (by wskazać najbardziej znane projekty trójki muzyków). Podczas koncertu, który odbył się 19 października 2014 r. w Klubie Studio, właśnie to mi początkowo przeszkadzało – efekt „Szansy na sukces”, przeszarżowane interpretacje i nieustępujące poczucie balu przebierańców (Rogucki z umalowanym licem i nieodłącznymi różowymi crocsami). Liczyłam na sentymentalną podróż i chwilę wzruszeń (tak to jest, gdy muzyka jakiegoś zespołu towarzyszy okresowi dorastania), tymczasem dostałam… świetny warsztat i czystą radość grania. Wystarczyło ruszyć pod scenę, by pozbyć się zrzedłej miny. Ostatecznie muszę przyznać, że był to zwyczajnie bardzo dobry koncert, zupełnie nie in memoriam, może właśnie bliski temu, co działo się na występach Republiki przed 22 grudnia 2001 r., pozbawionych przecież wymownego kontekstu śmierci lidera (po śmierci Ciechowskiego Republika nie zagrała żadnego koncertu poza „przygrywaniem” wykonawcom 23. Przeglądu Piosenki Aktorskiej). W 2014 r. Nowe sytuacje – nomen omen – ożyły.

Hardkor Disco i Tylko kochankowie przeżyją
Dwa tytuły, wobec których użycie pojęcia „film” (w znaczeniu: medium, repertuar środków wyrazu) wydaje się krzywdząco wąskie. Pierwszy z nich to Hardkor Disco. Może przekombinowany, może zbyt impresyjny, może nachalnie niedosłowny. Może. A jednak trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny, twórczo wykorzystuje efekty montażu klipów, doskonale umuzyczniony, z popisowymi rolami aktorów. Krzysztofowi Skoniecznemu udało się potwierdzić na dużym ekranie talent, który od lat przejawia się w kolejnych doskonałych teledyskach (m.in. Nomada Nosowskiej, Dziewczyny Dr Misio). W Hardkor Disco nie przeszkadza mi brak fabuły, logiki, celowości wydarzeń, co więcej - imponuje, że twórcy potrafią utrzymać uwagę widza w ramach pełnego metrażu głównie obrazem, montażem i dźwiękiem. Dodatkowe punkty za świetny soundtrack, z perełką w postaci piosenki Oksany Predko i Nut Cane pt. Autobus.
Z podobnymi odczuciami zostawiła mnie nowa propozycja Jarmuscha Tylko kochankowie przeżyją. Również tu pretekstowość fabuły nie stanowi dla mnie problemu. Kupuję to, by chłonąć obraz, klimat, dźwięki (znów kapitalny soundtrack!), a na dokładkę – jeszcze się uśmiechnąć.
Zobacz także:
Warszawska tragedia koksem zakrapiana („Hardkor Disko”)
Tylko nuda przeżyje (Jim Jarmusch „Tylko kochankowie przeżyją”)

Ida
Nie wiem, czy minusem można nazwać niezrozumienie, a tym właśnie jest mój stosunek do sukcesu filmu Ida. To ledwie porządna produkcja z – co trzeba przyznać – niezwykle pięknymi zdjęciami. O filmie myślałabym całkiem pozytywnie – seans należał do udanych, miło i pożytecznie spędziłam na nim czas – gdyby nie wszechobecne zachwyty, które skłaniają mnie ku wnikliwszej refleksji. I wciąż nie dostrzegam nic, prócz sfery wizualnej oraz dobrze zrealizowanych motywów, które w kulturze są już jednak bardzo ograne. Sądzę, że relację między głównymi bohaterkami (święta dziewica i kobieta upadła) Propp, gdyby chciał, rozrysowałby przy użyciu dwóch kresek. Tymczasem najlepszy film, scenariusz, reżyseria…
Zobacz także: Rudy rydz i wycieczka po tożsamość ("Ida")

Obywatel i Małgorzata
Choć książka Obywatel i Małgorzata Małgorzaty Potockiej (nie tancerki, a matki, żony i kochanki) ukazała się w roku 2013, to jednak niesmaczna dyskusja, którą sprowokowała, wraz z jej konsekwencjami, przeciągnęły się do roku 2014, z finałem w postaci zamieszania wokół linii ubrań marki Bytom inspirowanej stylem Grzegorza Ciechowskiego. O samej Potockiej nigdy nie miałam najlepszego zdania i nie zdziwiłam się, że książka ze zmarłym liderem Republiki na okładce służy w gruncie rzeczy promocji jej autorki. O ile stawianie się w roli osoby, która stworzyła Obywatela G.C. mogę jakoś przeboleć (każdy czytelnik przy zdrowych zmysłach dostrzega tę manierę i stojącą za nią megalomanię), o tyle wyciąganie na światło dzienne pikantnych sekretów alkowy nieboszczyka jest już zwyczajnie niesmaczne. Dziękuję Małgorzato, już wiem, gdzie nakryła was pierwsza żona Ciechowskiego oraz kiedy i jak zdradzał cię on z nianią waszego dziecka, która ostatecznie została jego żoną!
Niestety, żona Ciechowskiego, Anna Skrobiszewska, nie pozostała dłużna. W udzielanych wywiadach nazwała Potocką kobietą o twarzy konia (!) i opowiedziała własną wersję wydarzeń. I znów – kiedy, w jakich okolicznościach, jak często Ciechowski zdradzał z nią Potocką. Również dziękuję!
Obie panie zarzekają się, że działają dla dobra pamięci o wielkim artyście. Tymczasem z ich ujęć wyłania się postać Ciechowskiego – buhaja, z kompletnie nieuporządkowanym życiem osobistym. Jako – mimo wszystko, wciąż – fanka, powtórzę jeszcze raz: dzięki!

Literacka seksafera
Konflikt na linii Karpowicz–Dunin uderzająco przypomina powyższą historię. Nie interesuje mnie w nim „kto z kim”, ale budzi niechęć sposób, w jaki ludzie ze świecznika załatwiają swoje sprawy osobiste. Konsekwencje nagłośnienia afery są ostatecznie pozytywne – czytelnicy i uczestnicy życia literackiego nabierają większej czujności, pojawia się brak zaufania wobec nagród literackich i zdrowa podejrzliwość wobec dobrej koniunktury poszczególnych pisarzy. Niesmak jednak pozostaje. Wojna na facebookowe komentarze opiniotwórczej pani krytyk i cenionego pisarza jest ostatecznym argumentem za tym, że w Polsce trudno mówić o inteligencji jako o klasie społecznej. Osoby, które widzielibyśmy w roli jej przedstawicieli, zachowują się jak – za przeproszeniem – jarmarczne przekupki.

Ponieważ bardzo się już rozpisałam, a nic znaczącego nie przychodzi mi do głowy – wstrzymuję się od tej odpowiedzi.

powrót do góry