strona główna podsumowaina

Podsumowanie roku 2014

Jan Bińczycki

Ilustracja: Krzysztof Hain

Czytaj podsumowanie


Chłopstwo pany!
Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, to właśnie tak jest. Kiedy wraz z koleżeństwem z zespołu Ha!Artu przygotowywaliśmy „ludowe wydanie” kwartalnika, nie spodziewaliśmy się, że precyzyjnie trafimy w punkt, w sam środek dyskusji o chłopskim dziedzictwie, która na dobre rozgorzała w 2014. Obrodziła m.in. poświęconymi pokrewnym tematom numerami „Autoportretu” i „Znaku” czy niezwykle ważnym esejem Andrzeja Ledera Prześniona rewolucja, ćwiczenie z logiki historycznej, o niezrozumieniu procesów modernizacyjnych i emancypacyjnych, które dokonały się, na największą w naszych dziejach skalę, poprzez wojenną pożogę i powojenną inżynierię społeczną; o tym, jak – paradoksalnie – wiele zawdzięczamy tym wydarzeniom, które chcielibyśmy postrzegać w prosty, emocjonalny sposób. Ten rok zaowocował też m.in. „prowincjonalnymi” tomami opowiadań Guguły Wioletty Grzegorzewskiej, Miedza Andrzeja Muszyńskiego, powieścią Ludzka rzecz Pawła Potoroczyna czy Nędzolami – kolejną częścią autobiograficznego cyklu Zbigniewa Masternaka. Warto wspomnieć także o działaniach Stowarzyszenia Folkowisko, które propaguje wiedzę i refleksję na temat naszych wspólnych plebejskich korzeni. Polska kultura wreszcie opuszcza dworki i kawiarniane salony. Autorzy wyruszają na rodzinną lub świeżo odkrytą prowincję bez kompleksów, zbędnych sentymentów, peerelowskich obciążeń piastowskim mitem. A rezultaty są najczęściej ciekawe i oryginalne.

Papier w ofensywie
Magazyny kulturalne, wbrew przedwczesnym zapowiedziom, defetyzmowi i rozmaitym spiskom mają się dobrze, choć wartościowe tytuły ukazują się w marginalnych nakładach i w lęku o ministerialne dotacje. W tym roku odrodziła się drukowana prasa muzyczna. „Noise Magazine” i „M/I kwartalnik muzyczny” komentują i naświetlają to, co dziś żywe, ważne i wpływowe. W pierwszym przewaga metalu, a w drugim – awangardy. Szkoda, że w obu mało muzyki gitarowej o innym rodowodzie, ale nie można mieć wszystkiego. Zresztą, punkowe ziny nadal utrzymują się na powierzchni. Nadal warto czekać cały rok na nowego „Pasażera” czy „Chaos w mojej głowie”.

Punk jeszcze pożyje
Z przyjemnością odszczekuję pełne lęku przewidywania, że punk rock przestał być nośny, potrzebny i zrozumiały. Wydawało mi się, że moja ulubiona poetyka (bo przecież nie o sumę akordów tu chodzi) roztopiła się w nowych nurtach eksperymentalnych, elektronicznych etc. Weterani z Dezertera nagrali bardzo przyzwoitą płytę Większy zjada mniejszego, ale trudno uważać ją za wydarzenie, bo nigdy nie przydarzył im się słaby album. Za to na prywatnej liście płyt roku umieszczę Cinema Natura 19 Wiosen i Wojny nie będzie Inkwizycji. Łodzianie utrzymali mistrzowski pułap osiągnięty za sprawą Pożegnania ze światem. Tym razem nagrali chyba najbardziej przebojową płytę w karierze. Zachowują równowagę pomiędzy rock and rollem a eksperymentami znanymi z Pożegnania. W dziejach rodzimego niezalu próżno szukać równie oryginalnych i kompletnych zespołów. Oczywiście, oprócz Kryzysu/Brygady Kryzys i Siekiery. Oraz krakowskiej Inkwizycji, która po latach udanie wróciła z nowym składem i mocniejszym, wręcz metalowym brzmieniem. Na koncertach i płycie brzmią jak dobrze naoliwiona machina wojenna. Ex pert – jeden z najbardziej charyzmatycznych wokalistów i najlepszych tekściarzy w życiowej formie! Obie płyty postaram się opisać przy okazji najbliższych update’ów.

Polityka kulturalna…
…słodka płukanka mózgowa śpiewał kiedyś legendarny reggae’owy bard Kaman. Podobno jest lepiej, ale nietrudno odnieść wrażenie, że dawną przaśność, kostyczność i brak wrażliwości zamieniono na makdonaldyzację, a realne wsparcie na działania wizerunkowe. Przykładem takiej polityki jest choćby program Biblioteka+ (obejmuje wszystkie sprawy poza rozbudową księgozbiorów), wszechobecna grantoza i programoza. Wspieranie inicjatyw kulturalnych w ten sposób przyniosło początkowo ożywienie i wykwit różnych inicjatyw, ale na dłuższą metę okazuje się, że nie pozwala na długotrwałe działanie, żmudną pracę bibliografów, archiwistów, na realizację długofalowych celów. Rzucone na pastwę rynku i VATu małe wydawnictwa i księgarnie trwają resztkami sił. Tych ostatnich do niedawna było 4 tysiące, zostały 2, w najbliższych latach zostanie już tylko połowa. Wszędzie mówi się i pisze o kryzysie czytelnictwa. Tymczasem w niedofinansowanych, traktowanych jak budżetowy balast, bibliotekach nie widać jego symptomów. Z kolei samorządy postawiły na organizację festiwali i rozmaitych eventów, których oddziaływanie kończy się wraz z finałowym koncertem. O dotację spokojni mogą być tylko budowniczy Świątyni Opatrzności Bożej. Spada dostępność do instytucji kultury, jakość przekazywanych w nich treści, znika egalitarny charakter spotkań ze sztuką. Mam nadzieję, że wkrótce skończy się era „menedżerskiego zarządzania” w kulturze, a władze centralne i lokalne zaczną traktować inwestycje w tej dziedzinie jak zadanie w ramach usług publicznych.

Pudelkowe skandale
Nie będę wchodził w szczegóły. Wszyscy wiemy, o które posty z Pudelka chodzi. Wysokonakładowe media przypominają sobie o literaturze, kiedy umrze zasłużony autor lub pojawi się jakaś obyczajowo-finansowa afera. Miejsce gorących polemik na łamach prasy zajęły osobiste rozrachunki na Facebooku i ich, okraszone jadowitymi komentarzami, przeklejki w portalach internetowych. Kto nie lubi skandali, niech pierwszy cofnie lajka. Ale przecież życie literackie nie składa się tylko z sensacji. O innych sprawach też chętnie bym poczytał w popołudniówkach lub podobno inteligenckich i zaangażowanych dziennikach. Pod koniec roku na łamach internetowego wydania poważnej gazety za pomocą odwołań do Foucault i Lacana zabroniono czytelniczej gawiedzi toczenia beki z manierycznych felietonów znanej malarki. Możni redaktorzy – zdecydujcie się w końcu: chcecie szczuć czy utrwalać status quo.

Prawacka ofensywa
Popularne media podgrzewają atmosferę. Na wieść o potencjalnych kontrowersjach do boju ruszają zastępy katolickich ortodoksów, narodowych szowinistów i prawackich bojówkarzy. Przez zapowiedzi demonstracji i zamieszek musiałem przez dwie godziny męczyć się na projekcji miałkiej i pretensjonalnej sztuki Golgota Picnic, wdawać w internetowe boje, uczęszczać na demonstracje, kupować książki i płyty, na które niekoniecznie miałem ochotę, słać listy i podpisywać petycje. Gdyby doszło do porozumienia pomiędzy tymi, którzy cenią wolność słowa i swobodę wypowiedzi artystycznej a środowiskami, dla których jedyną dopuszczalną formą sztuki jest husarz/lisowczyk/ułan na koniu lub sam koń (względnie jeleń) na rykowisku, każdy zajmowałby się tym, co mu się podoba i nie obraża uczuć. Chętnie podpiszę kwit zobowiązujący mnie do nie śmiania się z płyt Kukiza i sztuki religijnej, jeśli w zamian nie będę musiał w drodze na spektakl czy koncert przedzierać się przez tłum ludzi, na zmianę mamroczących modlitwy i przekleństwa, próbujących zdzielić mnie po plecach przyniesionymi na tę okazję dewocjonaliami.

Jet Staxx
Niby nic, drobiażdżek, ramotka wygrzebana na blogach muzycznych… a tyle radości! Pod koniec lat 70. Mike Butcher, znany m.in. z epizodu w Elton Motello, zasłużony angielsko-belgijski inżynier dźwięku (pracował m.in. z Black Sabbath) nagrał dwa single jako Jet Staxx. W lekkiej tonacji punka 77, który przez parę lat nadawał ton młodej muzyce w całej Europie. Jest bezpretensjonalnie i przebojowo, po linii wytyczonej przez Buzzcocks. O francuskich dziewczynach, wyścigach motocyklowych, męczących specjalistach od PR. Powiecie – banał, staroć, popowe piosneczki. Chciałbym, żeby taki był dzisiejszy gitarowy pop.

powrót do góry